Nostalgia za "dzikością"

Chyba już wiadomo, co jest przyczyną jeśli nie wszystkich, to większości paroksyzmów, jakie trapią naszą ojczyznę. Jeśli wsłuchamy się uważnie w przedwyborcze deklaracje polityków, przekonamy się, że większość z nich źródła zła upatruje w istnieniu w Polsce "dzikiego", XIX-wiecznego kapitalizmu.

Niczym w bajce biskupa Krasickiego o kogucie, on ponosi odpowiedzialność za całe zło ("on źle poradził, on grad sprowadził, on czas oziębił, on zasiew zgnębił…" i tak dalej). Pan Andrzej Lepper, który po raz pierwszy powiedział o sobie "my socjaliści", w krytyce "dzikiego" kapitalizmu nie daje się wyprzedzić nikomu, nawet Włodzimierzowi Cimoszewiczowi , który wprawdzie jest kandydatem "bezpartyjnym", no i - jakże by inaczej! - "niezależnym", ale przecież i on serce ma po lewej stronie, więc do "dzikiego" kapitalizmu nie może odczuwać niczego oprócz fizycznego wstrętu.

Reklama

"Dziki" i "cywilizowany"

Skoro potępiany jest w zasadzie tylko kapitalizm "dziki", to znaczy, że kapitalizm "cywilizowany" (o ile w ogóle istnieje takie zwierzę) już tak pryncypialnie potępiany nie jest, a skoro tak, to musi mieć jakieś zalety. Żeby tedy w potępianiu kapitalizmu nie pójść za daleko i nie wylać dziecka z kąpielą, dobrze byłoby wyjaśnić, na czym polega z jednej strony "dzikość" kapitalizmu, a na czym z drugiej strony - jego ucywilizowanie. Wydaje się, że z kapitalizmem jest całkiem podobnie, jak z lustracją. W odróżnieniu od roku, dajmy na to, 1992, kiedy to lustracja była jeszcze synonimem "nienawiści", piętnowanej nawet w okolicznościowych poetessy poezyjach, dzisiaj większość jest już za lustracją, pod jednym wszelako warunkiem - żeby była "cywilizowana", a nie "dzika".

"Dzika" lustracja bowiem polega na ujawnianiu zawartości dossier "jak leci", bez względu na to, kim jest osoba zainteresowana - czy zwykłym zjadaczem chleba, czy też członkiem elity lub niewątpliwym autorytetem moralnym. Lustracja "cywilizowana" natomiast polega na tym, aby owszem - ujawnić to czy nawet owo, jednak w taki sposób, by nawet cień podejrzenia nie padł na osoby z towarzystwa. Podobnie "dziki" kapitalizm polega na tym, że jeśli ktoś nie kradnie, ani nie rozbija, to może robić co mu się podoba i zarabiać, jak tam potrafi. Kapitalizm "cywilizowany" natomiast kładzie kres takiemu bałaganowi i wszędzie zaprowadza porządek, niczym na cmentarzu.

Znajomy biznesmen z Zamościa powiedział mi kiedyś, że prawdziwy kapitalizm to był u nas w latach 1989-1990, podczas gdy teraz mamy zwyczajną recydywę komuny. Rzeczywiście - w tamtych latach można było znacznie więcej niż dzisiaj, o czym przekonałem się na własnej skórze.

W 1989 r. podjąłem "działalność gospodarczą" polegającą na imporcie win z Francji. Znajomi winiarze francuscy dawali mi dobry towar po dobrych cenach, dzięki czemu udało mi się wejść w lukę na polskim rynku. Wszystko rozwijało się pomyślnie, ale niestety w roku 1990 rząd postanowił trochę tę branżę "ucywilizować". Wydał tedy rozporządzenie uzależniające uzyskanie pozwolenia na import od uprzedniego zdeponowania w banku 10 miliardów zł. Ponieważ nie miałem nawet 1 promille takiej sumy, następnego dnia się wyrejestrowałem i tak to się skończyło.

Znacznie później okazało się, że akcja "cywilizowania" naszego kapitalizmu zakrojona była znacznie szerzej; z 7 dziedzin reglamentowanych w roku 1989 w 10 lat później zrobiło się ponad 200. Kapitalizm mamy zatem "ucywilizowany" jak się należy, razem z 20-procentowym chronicznym bezrobociem i dynamicznie rosnącym długiem publicznym, który przekroczył już 150 mld dolarów. Teraz czeka nas następny etap misji cywilizacyjnej, do której szykuje się pan Andrzej Lepper, wykładający swoje credo w kultowej książce "Czas barbarzyńców". Bo - powiedzmy sobie szczerze - któż lepiej ucywilizuje kapitalizm, jeśli nie oni?

Wspomnienia z dzikości

W historii mamy sporo przykładów "dzikiego" kapitalizmu. Jednym z nich jest przykład Stanów Zjednoczonych, do których przybywali biedni Europejczycy, których ze starego kontynentu wypędzała w nieznane bieda lub pragnienie wolności. Ci ludzie w przeciągu stu lat zagospodarowali cały ogromny kontynent, pobudowali miasta, połączyli liniami kolejowymi brzegi dwóch oceanów, słowem - stworzyli fundamenty największej potęgi gospodarczej od początku świata. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale dokonało się to bez "Strategii Lizbońskiej", ani "Narodowej Strategii Gospodarczej", stanowiących dziś przedmiot dumy naszych europejskich i tubylczych okupantów. Przedsiębiorcy nie musieli płaszczyć się przed żadnymi urzędnikami, bo urzędników było jeszcze wtedy jak na lekarstwo.

W Rosji z kolei "dziki" kapitalizm był już cokolwiek inny. Urzędników było tam całkiem sporo, co oczywiście podnosiło koszty prowadzenia przedsiębiorstwa, ale zadowalali się oni "wziatkami po czinu" i nie przychodziło im do głowy dyktować kupcom, czy przemysłowcom, jak mają prowadzić swoje interesy. Dlatego też "dziki" kapitalizm, który w Ameryce istniał przy demokracji politycznej, w Rosji dawał sobie doskonale radę przy samodzierżawiu, o którym Sergiusz hr. Witte mówił, że je kocha, "jak kocha się kobietę wszeteczną, lecz piękną".

Przed tygodniem zaś rozmawiałem z moim uczonym przyjacielem, który akurat powrócił z Chin po dwutygodniowym tam pobycie. Kiedy spytałem go o wrażenia, odpowiedział krótko: "dziki, dziewiętnastowieczny kapitalizm. Jeśli ktoś nie ma ambicji politykowania na własną rękę, to w zasadzie wszystko mu wolno, więc ludzie uwijają się jak w ukropie. Każdy albo coś robi, albo czymś handluje, albo gdzieś pracuje. Zarabiają mało, ale na rynku jest z dnia na dzień coraz więcej tanich towarów, więc poziom życia wyraźnie się poprawia. Większość towarów nie dorównuje jeszcze produkcji zachodniej, ale Chińczycy szybko się uczą, więc tylko patrzeć, jak powtórzy się casus Japonii, której produkcja na początku też była synonimem tandety. W każdym razie życie wre i rozwój jest widoczny gołym okiem." Skutki tego zaczynamy odczuwać już dzisiaj w postaci taniej chińskiej odzieży, taniego obuwia, a jutro - już w postaci motocykli i samochodów. I cóż w takim razie będzie z tym bankrutującym przytułkiem dla starców, w jaki pod rządami socjalistycznych cywilizatorów kapitalizmu zmienia się Europa?

Zapomniana rada Miltona Friedmana

W roku 1989, kiedy jeszcze "dziki" kapitalizm nie miał tylu wpływowych krytyków, co dzisiaj, na zaproszenie UPR przyjechał do Polski Milton Friedman, laureat nagrody Nobla z ekonomii. W Senacie, podówczas prawie w stu procentach "solidarnościowym", wygłosił był wykład, który i dzisiaj wart jest przypomnienia ze względu na zasadniczą tezę. A teza brzmiała następująco: Polska nie powinna naśladować rozwiązań przyjmowanych obecnie w bogatych krajach zachodnich, bo Polska nie jest bogatym krajem zachodnim. Polska powinna rozważyć i aplikować do swoich warunków rozwiązania, które bogate kraje zachodnie przyjmowały wtedy, kiedy były tak biedne, jak Polska. A kiedy bogate kraje zachodnie były takie biedne jak Polska w 1989 roku? Oczywiście w wieku XIX! Zatem życzliwa rada Miltona Friedmana zmierzała do tego, by dopuścić u nas "dziki" kapitalizm.

Niestety większość ówczesnych polityków snobowała się na "cywilizację", radę noblisty ze wzgardą odrzuciła i postanowiła ślepo naśladować to, co wyprawiają u siebie jeszcze bogate z dawnych czasów, ale już goniące w piętkę europejskie kraje zachodnie. W rezultacie dzisiaj do cywilizowania naszego kapitalizmu szykuje się pan Andrzej Lepper, który już otwarcie mówi o sobie: "my socjaliści". Inni może z ostrożności tak o sobie nie mówią, ale myślą identycznie, więc jest szansa, że zginiemy ucywilizowani pod każdym względem.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dziki | 1989 | kapitalizm | lustracja | Andrzej Lepper
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »