Okupowany półwysep znów stracił wszystko
Kilka miesięcy okupacji Krymu po raz kolejny pokazało, że Rosja potrafi jedynie zamieniać tętniący życiem półwysep w ruinę. Samozwańczą republiką rządzi mafia, a pieniądze na fikcyjne programy wsparcia idą do kieszeni ludzi Kremla. Na domiar złego o swoich obywatelach zapomniała także Ukraina.
Dokonana w kwietniu 2014 r. przez Kreml pod hasłem "powrotu do macierzy" aneksja Krymu i w efekcie rosyjska okupacja w kilka miesięcy zrujnowała gospodarkę regionu.
Rosyjskie ministerstwo pracy przyznało, że już wkrótce z powodu katastrofalnej sytuacji gospodarczej pracę może stracić nawet 50 tys. mieszkańców Krymu, czyli 5,5 proc. zatrudnionych na półwyspie w wieku produkcyjnym.
Na początek zapowiedziano zmniejszenie o 2 tys. liczby miejsc pracy w utworzonych po oderwaniu półwyspu Kolejach Krymskich (KŻD). Zwolnieni kolejarze dołączyliby w ten sposób do 8 tys. zwolnionych wcześniej pracowników krymskich firm i 5 tys. pracujących w ograniczonym wymiarze czasu. Objęci redukcją pracownicy KŻD mieliby zostać zatrudnieni w rosyjskich kolejach państwowych i przedsiębiorstwach zależnych od państwowego przewoźnika, jednak nie określono, czy na terenie Krymu, czy w Rosji. Najprawdopodobniej zaoferuje im się miejsca pracy na Dalekim Wschodzie, który - według programu aktywizacji - potrzebuje 7 mln rąk do pracy.
Oficjalne szacunki ukazują jedynie wierzchołek góry lodowej. Zdecydowana większość krymskiej gospodarki (według niektórych szacunków nawet 70 proc.) znajdowała się w szarej strefie usług związanych z turystyką i wypoczynkiem. Wywołana przez rosyjską aneksję tegoroczna utrata 2/3 dotychczasowego rynku przyniosła za sobą drastyczny spadek nieuwzględnionych w oficjalnych statystykach liczby miejsc pracy.
Już wkrótce straci pracę kilka tysięcy pracowników zatrudnionych przy produkcji win. Większość wytwórni zdecydowała się bowiem przenieść linie produkcyjne na kontynentalną Ukrainę, by nie stracić ukraińskiego rynku. Kolejne miejsca pracy znikają wraz z uciekającymi z Krymu małymi i średnimi firmami prywatnymi. Półwysep został nieformalnie oddany przez Kreml jako strefa wpływów czeczeńskiemu kolaborantowi Ramzanowi Kadyrowowi i czeczeńskiej mafii. W zamian za siłowe wsparcie aneksji otrzymała ona carte blanche na odbieranie krymskim przedsiębiorcom ich firm i majątku i skrzętnie z tej możliwości korzysta.
Po rozpętaniu wojny w Donbasie jedynym połączeniem Krymu z kontynentalną Rosją pozostała przeprawa promowa przez nieżeglowną przez dużą część roku cieśninę Kerczeńską. Ciągnące się kilometrami kolejki czekających na prom ciężarówek, autobusów i samochodów osobowych to już krymska codzienność. Poprawić sytuację miała budowa mostu. Wiosną nawet szumnie ogłoszono jej rozpoczęcie, tyle że żadnej budowy nie było, bo nie mogło być. Specjaliści do dziś nie zdecydowali, czy w ogóle jest ona realna. Grunt na dnie jest bowiem niestabilny, a na dokładkę na środku cieśniny stykają się ze sobą dwie płyty kontynentalne, co sprawia, że jest to obszar bardzo poważnie zagrożony sejsmicznie. Mostu więc nie ma i nie wiadomo, czy (a jeśli tak, to kiedy) powstanie.
Nie mogąc poradzić sobie z rozwiązaniem głównego problemu komunikacyjnego lokalni urzędnicy zajęli się tym, czym od wieków na Krymie zajmowali się Rosjanie, czyli niszczeniem tego co po sobie pozostawili poprzednicy. Pod koniec listopada krymskie media obiegły zdjęcia Władimira Konstantinowa, przewodniczący utworzonego przez Kreml "parlamentu Republiki Krym", demontującego z zacięciem drogowskaz z nazwami miejscowości pisanymi po ukraińsku.
- Staliśmy się wyspą i trzeba rozumieć, że będziemy nią, dopóki nie zostanie zbudowany most. Nasze spojrzenie jest skierowane na budowę mostu. Przeprawa przez cieśninę Kerczeńską stała się dla nas drogą życia. Są oczywiście i inne problemy: ograniczenie dostaw wody i elektryczności, ale z nimi stopniowo dajemy sobie radę - komentował niedawno katastrofalną sytuację Krymu Konstantinow, zapowiadając jednocześnie, że mieszkańcy muszą uzbroić się w cierpliwość, bo na szybką poprawę sytuacji nie ma co liczyć. - Okres przejściowy trzeba będzie przedłużyć.
Mimo zapowiedzi rosyjskich urzędników, że problemu z elektrycznością nie będzie, ostatnio we wszystkich regionach Krymu wprowadzono grafik wyłączeń prądu - mieszkańcy poszczególnych dzielnic i rejonów maja teraz prąd po kilka godzin dziennie. Racjonowanie wody zaczęło się już kilka miesięcy temu, a optymistyczne szacunki mówią, że zmagazynowanych zasobów Krymowi wystarczy najwyżej na najbliższe cztery miesiące.
Rosyjskie władze brną w fikcję. Podsumowując przygotowania do zimy, premier Dmitrij Miedwiediew oświadczył, że w tym roku na same tylko remonty krymskiej infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej i ciepłowniczej wydano z rosyjskiego budżetu 236 mld rubli, czyli ok. 6 mld dol. Od momentu oficjalnego rozpoczęcia okupacji w kwietniu do końca listopada 2014 r. zdaniem Kremla co miesiąc wydawano więc na ten cel po 750 mln dol. Na każdego z 2,5 mln mieszkańców półwyspu rosyjski rząd miał wydać 2,4 tys. dolarów i to tylko na remont wodociągów kanalizacji i sieci ciepłowniczej.
Tyle że żadnych remontów na masową skalę na Krymie w tym czasie nie przeprowadzano, a to oznacza, że nawet jeśli pieniądze z Moskwy wypłynęły, to po drodze osiadły w kieszeniach ludzi z rządzącej ekipy. I to jest, jak się zdaje, istota putinowskiego "projektu Krym". Istnienie wielkiej czarnej dziury, w którą na fali podgrzewanych przez rządową propagandę nacjonalistycznych emocji można przepompowywać na kolejne fikcyjne projekty miliardy dolarów, które wylądują w kieszeniach kremlowskiej ekipy.
Wydawałoby się, że sytuacja, w jakiej znalazł się Krym, to idealna okazja dla Ukrainy, by przypomnieć jego mieszkańcom o sobie. Rządząca w Kijowie ekipa postanowiła jednak podać pomocną dłoń Kremlowi i wyprzeć się swoich obywateli.
Na początek ukraiński parlament przyjął ustawę, zgodnie z którą Krym stał się "wolną strefą ekonomiczną" - de facto uznano na półwyspie rosyjską jurysdykcję, wprowadzając odprawę celną i paszportową. Firmy działające na terenie "strefy" zostały na 10 lat zwolnione z ukraińskich obciążeń podatkowych, co nie zmienia faktu, że ciąży na nich wprowadzony przez władze okupacyjne obowiązek płacenia podatków rosyjskich. Jedyną realną konsekwencją powołania przez ukraiński parlament strefy jest więc likwidacja dualizmu fiskalnego i przyznanie przez Kijów Rosji podatkowej wyłączności na anektowanym Krymie.
- Tę ustawę trzeba uchylić. Uważam, że lobbowali za nią ci, którzy mają biznesowe interesy na Krymie - komentował sytuację Mustafa Dżemilew, lider krymskich Tatarów.
Kolejnym aktem faktycznie potwierdzającym rosyjską zwierzchność nad półwyspem była podjęta, jak się powszechnie uważa na polecenie prezydenta Petra Poroszenki, decyzja ukraińskiego banku centralnego (NBU) uznająca obywateli ukraińskich zamieszkujący na Krymie za nierezydentów (w konsekwencji nie mogą otwierać rachunków bankowych na terenie kontynentalnej Ukrainy ani nabywać ziemi rolnej). Krytycy NBU podkreślają, że wydając takie zarządzenie, kierownictwo banku centralnego przekroczyło swoje kompetencje, a sam dokument został już zaskarżony do sądu. Nie zmienia to faktu, że ktoś podjął polityczną decyzję faktycznego uznania rosyjskiej aneksji Krymu ze wszelkimi tego negatywnymi skutkami dla zamieszkujących półwysep ukraińskich obywateli i jeśli tym kimś nie był sam prezydent Ukrainy, to musiał to być ktoś działający z jego upoważnienia.
Ukraińskie władze zapowiedziały już kolejny krok w kierunku faktycznego pozbawienia mieszkańców Krymu ukraińskiego obywatelstwa: tylko do końca roku opuszczający półwysep będą mogli się rejestrować na terenie kontynentalnej Ukrainy jako uchodźcy. Później mają być traktowani po prostu jak obcokrajowcy.
Michał Kozak, "Obserwator Finansowy"
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze