Opłata 0,00001 eurocenta od e-maila
Podatkowe szaleństwo ogarnia wszystkich i wszystko. Kto ma władzę, chce mieć też pełną kasę. Wiadomo bowiem, że władza lubi wydawać - trochę na swoje przyjemności, a trochę dla ludu, który przecież pewnego dnia pójdzie do urn i podejmie decyzję, co z władzą dalej będzie.
W całym tym prostym założeniu jest jednak mały problem, który polega na zgromadzeniu pieniędzy. I tu właśnie pojawiają się podatki - koło ratunkowe rządzących. Pomysłów na to, jak sprytnie zabierać ludziom więcej i więcej nie brakuje. Wystarczy posłuchać naszej pani minister czy jednego z koalicyjnych wicepremierów. Nie należy się jednak złościć, bo to niczego nie zmieni. Podatkowa przypadłość jest bowiem cechą ponadnarodową.
Przykład?
Oto grupa eurodeputowanych (panie i panowie, którzy właśnie z naszych podatków nieźle sobie żyją) zaproponowała, by unijny budżet był zasilany podatkiem od... sms-ów i e-maili wysyłanych przez mieszkańców Unii Europejskiej (dlaczego nie od skarpetek, wacików czy prezerwatyw - nie wiadomo). Ów rewelacyjny pomysł został nawet skonkretyzowany. Płacić mielibyśmy 1,5 eurocenta od każdego wysłanego sms-a i 0,00001 eurocenta od e-maila. Jednym z głównych pomysłodawców tego domiaru jest Alain Lamassour, francuski poseł prawicy. Podatek ten w swojej pierwotnej wersji miałby zastąpić wpłacane obecnie do unijnej kasy narodowe składki. Szybko jednak pojawiły się głosy, że tylko częściowo, bo Unia potrzebuje coraz więcej pieniędzy. Zarządzanie kosztuje, a zatem i stary, i nowy haracz przydałby się europosłom. Rzecz jasna w interesie całej europejskiej wspólnoty.
Tomasz Miarecki