Oto wąskie gardło polskiej służby zdrowia

W 2017 roku w Polsce było 24 lekarzy na 10 tys. mieszkańców wobec średniej 35 lekarzy dla krajów OECD. Niedobory kadrowe dotyczą całego sektora medycznego - zwracają uwagę autorzy raportu "Usługi publiczne w kryzysie: pandemia w ochronie zdrowia", opracowanego przez Politykę Insight na zlecenie Fundacji Przyjazny Kraj. Eksperci przeanalizowali przebieg siedmiu miesięcy epidemii w Polsce i przedstawili swoje rekomendacje na przyszłość.

Analitycy wzięli pod lupę pięć obszarów polskiego systemu ochrony zdrowia: stan kadr medycznych, przepływ informacji, strukturę organizacyjną w zakresie stopnia jej centralizacji, strukturę własnościową systemu z perspektywy jej efektywności oraz uwarunkowania jakości usług zdrowotnych z perspektywy pacjentów.

- Choć z perspektywy ostatnich miesięcy 2020 roku skuteczne przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu się wirusa SARS-CoV-2 i zwalczanie jego skutków wydaje się przerastać możliwości wielu krajów, często zamożniejszych i z obiektywnie sprawniej zorganizowanymi systemami opieki zdrowotnej, w Polsce dynamiczny wzrost zachorowań, który rozpoczął się w połowie września, przyniósł realne zagrożenie osiągnięcia krańcowej wydolności systemu ochrony zdrowia. Jesteśmy przekonani, że wnioski z przebiegu epidemii SARS-CoV-2 mogą mieć zastosowanie w wyznaczaniu celów i zakresu wartościowych zmian w polskim systemie ochrony zdrowia - piszą autorzy raportu.

Reklama

Kłopot z kadrami

Wąskim gardłem polskiego systemu ochrony zdrowia są kadry. W tym kontekście powraca kwestia procedury nostryfikacji pracowników służby zdrowia. Jak wskazują eksperci, mimo barier językowych i niedofinansowania służby zdrowia Polska - jako kraj członkowski Unii Europejskiej - jest atrakcyjnym miejscem pracy dla lekarzy i pielęgniarek z wielu krajów. Problem jednak w tym, że Ministerstwo Zdrowia nie opracowało strategii przyciągania specjalistów z zagranicy, a wobec epidemii będzie to jeszcze trudniejsze. Dodatkowo, tempo nostryfikacji jest powolne, co - według autorów raportu - wypycha część potencjalnie aktywnych medyków z polskiego rynku pracy. Skalę problemu obrazują dane: w 2012 r. dopuszczono do zawodu 60 proc. nostryfikantów, a w 2017 r. - 23 proc. Łącznie między 2012 a 2018 r. uznano 1,2 tys. dyplomów lekarskich. - Oznacza to, że nie przyjmujemy nawet tych nielicznych specjalistów, którzy do procesu nostryfikacji podchodzą - czytamy w analizie. 

Zdaniem ekspertów, aby zwiększyć podaż kadr medycznych, trzeba podjąć działania w trzech aspektach: kształceniu kadr medycznych, budowaniu ścieżki kariery w Polsce oraz warunkach pracy. - Pierwszym oczywistym postulatem jest radykalne zwiększenie naboru do szkół kształcących we wszystkich profesjach medycznych oraz powiązanie planowanej liczby absolwentów z potrzebami zdrowotnymi populacji. Drugie rozwiązanie wymaga przebudowy ścieżki kariery lekarskiej, m.in. pod względem rażącej dysproporcji między skalą zarobków na początku oraz w szczytowym etapie drogi zawodowej. (...) I wreszcie, warunki pracy - obecna skala łamania norm pracy oraz nieadekwatne zarobki w przypadku znakomitej części kadr zdrowotnych przyczynia się do pogarszania jakości życia i zdrowia pracowników oraz odstrasza od wykonywania praktyki medycznej. Obszar ten wymaga pilnej i zdecydowanej poprawy - rekomendują autorzy raportu "Usługi publiczne w kryzysie: pandemia w ochronie zdrowia".

Potrzebna re-centralizacja?

Inny obszar, któremu przyjrzeli się autorzy raportu, to struktura organizacyjna służby zdrowia i pytanie o to, czy w ochronie zdrowia centralizacja jest korzystniejsza niż decentralizacja.

Epidemia koronawirusa ujawniła kilka problemów związanych ze strukturą organizacyjną. Jak wskazują eksperci, w trakcie trwania epidemii przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia wielokrotnie przyznawali się do ograniczonej możliwości wpływania na funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia w Polsce. Innym problemem okazała się wielość wytycznych dla uczestników ochrony zdrowia. Wytyczne dotyczące postępowania podczas epidemii COVID-19 były bowiem wydawane przez kilka ośrodków: Głównego Inspektora Sanitarnego, Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, medyczne towarzystwa naukowe, a także konsultantów poszczególnych specjalizacji lekarskich. Spowodowało to, że placówki medyczne musiały koncentrować się na interpretacji przepisów i zaleceń, oraz mierzyły się z niepewnością dotyczącą prawidłowości podejmowanych działań.

Jak czytamy w raporcie, nie można wskazać jednego kierunku reorganizacji systemu w Polsce, a decentralizacja powinna być traktowana jako płynny proces. - Problemy, które wystąpiły, miały swoje źródło raczej w niedostatecznej koordynacji między poszczególnymi instytucjami i interesariuszami, a także niedostatkach samych instytucji - wskazują eksperci.

- Analiza doświadczeń innych krajów europejskich nie przynosi jednoznacznych wniosków co do przełożenia działań decentralizacyjnych w ochronie zdrowia na określone efekty polityk zdrowotnych (...) Wiąże się to z szerszym kontekstem odpowiedzialności organów samorządowych, oczekiwań wobec nich ze strony obywateli i tego, na ile ich potrzeby są zaspakajane. Jednocześnie podejmowanie działań re-centralizacyjnych może mieć miejsce wówczas, gdy do głosu dochodzą nieefektywności (wynikające np. z nadmiernej biurokracji) czy rosną regionalne nierówności w dostępie do opieki zdrowotnej (np. ze względu na nierównomierną dystrybucję zasobów finansowych czy ludzkich). W Polsce mamy do czynienia z oboma wspomnianymi problemami - oceniają autorzy raportu Fundacji Przyjazny Kraj.

d.p.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koronawirus | Lekarze | polska służba zdrowia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »