Początek końca epoki węgla w Polsce

Rozwód z węglem w Polsce jest nieuchronnym finałem trzech dekad transformacji gospodarczej. Ma trzy etapy: ekonomiczny, polityczny i społeczny. Pierwszy już trwa, drugi rozpocznie się po wyborach prezydenckich, a trzeci zakończy wielkimi zmianami na Śląsku.

Epidemia koronawirusa, poza dramatycznym wymiarem czysto zdrowotnym dla społeczeństwa, przeobraża też myślenie o gospodarce i schematach w jakim tkwiła. Jednym z nich w Polsce jest dominacja węgla w wytwarzaniu energii i obrona za wszelką cenę status quo w górnictwie. Pandemia sprawia, że i w tym obszarze powinny przyśpieszyć odważne decyzje, które odkładane były przez wiele lat, podczas których nie reformowano branży i trwał jedynie wyścig po płace, bez oglądania się na ekonomiczne konsekwencje. 

Decyzja resortu aktywów państwowych o wstrzymaniu na trzy tygodnie wydobycia węgla w dwunastu śląskich kopalniach nieprzypadkowo została tak krytycznie przyjęta początkowo przez górniczych związkowców, którzy obawiali się, że to wstęp do likwidacji kopalń. Dotychczas nieprzerwana praca kopalń służyła budowaniu mitu, że bez polskiego węgla gospodarka się zawali. 

Reklama

Tymczasem kopalnie stanęły i żaden armagedon się nie wydarzył. To dowód, że przynajmniej bez części polskiego węgla da się żyć, zaś podtrzymywanie mitu niezbędnego dla gospodarki górnictwa w obecnym kształcie leży głównie w interesie lobby węglowego powiązanego z zapleczem politycznym. I choć obawy związkowców związane z tymczasowym zamknięciem części kopalń były na wyrost, bo nikt o zdrowych zmysłach i znający specyfikę branży wydobywczej nie zamknie kopalń z dnia na dzień, to można symbolicznie uznać, że jest to sygnał, że czas węgla w Polsce nieuchronnie odchodzi do historii. To trudny proces, którym należy umiejętnie zarządzić, a nie pole do politycznych i ekonomicznych gierek, które na koniec dnia przynoszą straty gospodarce i konsumentom. 

Węgiel nie pasuje do nowoczesnej gospodarki

Jeśli istotnie, jak utrzymują obecnie sternicy naszej gospodarki, zależy nam na budowie innowacyjnej i nowoczesnej gospodarki, to utrzymywanie na siłę górnictwa w obecnej postaci ma się jak pięść do nosa. Polska gospodarka przez trzy dekady przeszła ogromną transformację praktycznie we wszystkich branżach, tymczasem górnictwo z powodów politycznych tkwi w przeszłości. 

Zmiany w energetycznym miksie wytwórczym idą jak po grudzie, bo nadal blisko 80 proc. energii wytwarzane jest z węgla, nie mamy energetyki atomowej, a rozwój Odnawialnych Żródeł Energii (OZE) został boleśnie zahamowany kilka lat temu decyzją polityczną (tzw. ustawa odległościowa praktycznie uniemożliwiająca rozwój farm wiatrowych na lądzie). W polityce energetycznej państwa dominującym poglądem było, że owszem miks ma się zmieniać w kierunku źródeł nisko- i zeroemisyjnych (OZE), ale węgla i tak mieliśmy spalać tyle, ile spalaliśmy. To miało gwarantować, że wydobycie nie będzie ograniczane i kopalnie nie będą zamykane. 

Tymczasem, mówiąc kolokwialnie, energetyka światowa nam odjechała. Ostatnia dekada to prawdziwy boom na OZE, szczególnie w rozwiniętych gospodarkach, któremu sprzyja dynamiczny spadek cen technologii i poprawa ich efektywności. Na drugim biegunie znalazł się węgiel. A skoro "czarnego złota" już tyle nie trzeba, to ceny idą w dół. 

Teraz tona węgla energetycznego w portach ARA (Amsterdam-Rotterdam-Antwerpia) kosztuje zaledwie ok. 50-55 dolarów za tonę, a to jest "próg bólu" dla polskich kopalń, szczególnie zlokalizowanych na Śląsku, gdzie ze względów geologicznych wydobywa się coraz głębiej i coraz gorszej jakości węgiel, który po prostu nie może cenowo konkurować np. z surowcem wydobywanym odkrywkowo w Rosji czy Australii. 

W sytuacji, gdy z powodów politycznych ograniczany jest import tańszego surowca i krajowa energetyka jest przymuszona kupować drogi polski węgiel, do tego o słabych parametrach jakościowych, ten ekstrakoszt musi na kogoś przerzucać, a najlepiej na odbiorców: przemysł, drobnych przedsiębiorców i konsumentów. Ale kij ma dwa końce, bo mając z grubsza 20 proc. droższą energię niż nasi unijni sąsiedzi pogarszamy sobie sami konkurencyjność gospodarki, więc taka polityka jest fatalna w skutkach i jedyne czemu służy, to podtrzymaniu nastrojów społecznych na Śląsku. 

Coraz większą konkurencją dla węgla jako paliwa w energetyce staje się gaz. Unia Europejska przychylnie patrzy na ten surowiec jako przejściowy na drodze do neutralności klimatycznej. Dlatego w Polsce powstawać będą kolejne bloki na gaz, a nie na węgiel. Symbolem takiej zmiany jest rezygnacja z węgla na rzecz gazu w elektrowni w Ostrołęce. 

Przełomowy będzie rok 2022, kiedy uniezależnimy się od dostaw gazu z kierunku wschodniego, mając terminal LNG w Świnoujściu oraz dostęp do złóż norweskich dzięki Baltic Pipe. Spadające ceny technologii OZE sprawiają, że w kraju pojawia się na powrót coraz więcej lądowych farm wiatrowych oraz instalacji solarnych, zarówno przydomowych jak i większych, a w planach są ogromne farmy wiatrowe na Bałtyku, na które stawia kilka państwowych koncernów. 

Polityczny zielony zwrot

Popularność zielonej energii nie jest - jak chcieliby obrońcy polskiego węgla - wyłącznie efektem unijnej propagandy i zabójczego dla opłacalności produkcji energii z węgla systemu handlu emisjami CO2, ale głębokich zmian społecznych i politycznych w Europie. To wyborcy chcą większej ochrony klimatu i dlatego w ostatnich wyborach do europarlamentu położyli na to akcent. W efekcie "Nowy Zielony Ład", którego celem jest osiągnięcie przez Unię neutralności klimatycznej do 2050 roku, stał się jednym z głównych zadań nowej Komisji Europejskiej. 

Żadna epidemia koronawirusa tego nie zmieni, choć nie brakuje u nas chętnych, aby wszystkie ograniczenia klimatyczne, łącznie z systemem handlu emisjami, wrzucić do kosza i kominy elektrowni mogły znowu dymić do woli. Skutki pandemii jedynie spowolnią wprowadzanie "Nowego Zielonego Ładu". Przeszkodzić w tym mógłby jedynie rozpad Unii Europejskiej, ale wtedy wróciłyby szlabany na granicach i zakręcony zostałby kurek z pieniędzmi z funduszy unijnych, bez których nasza gospodarka cieńko by przędła, bo za każde euro wpłacane do unijnej kasy dostajemy z grubsza trzy euro, więc wcale to nie jest tak, że Unia daje nam tylko na chodniki. 

Wydarzenia polityczne w Unii i kierunek działań nowej Komisji Europejskiej nie mogą pozostać bez wpływu na lokalną politykę w Polsce, niezależnie od tego, kto znajduje się u władzy. Zapewnienia, że będziemy bronić polskiego górnictwa jak niepodległości jeszcze pobrzmiewają w przestrzeni publicznej, ale ich los jest policzony, i to nie w latach czy miesiącach, ale wręcz w dniach. Z wyborami prezydenckimi kończy się blisko dwuletni cykl wyborczy, w którym bardzo liczyły się głosy ze Śląska, gdzie mieszka ponad cztery miliony osób. 

Zatem po 28 czerwca lub 12 lipca (jeśli będzie druga tura wyborów) dramatycznie spadnie motywacja polityczna, aby walczyć o nie tylko o głosy, ale i interesy górników, bo bardziej opłacalna będzie walka o miliardy euro z unijnej kasy na transformację energetyczną. I zapewnienia, że "węgla mamy na dwieście lat" przejdą do historii. Dlatego 2020. rok to cezura kończąca epokę węgla w Polsce i dominację lobby górniczego, którego bał się każdy kolejny rząd. 

Wielka zmiana dla Śląska

Odchodzenie od wykorzystania węgla w energetyce już ma miejsce, jednak znaczące ilości surowca nadal będą potrzebne nie tylko dla działających jeszcze długo nowych węglowych siłowni (np. w Kozienicach i Opolu), ale także dla przemysłu, budownictwa i gospodarstw domowych. Zatem rozpoczynająca się stopniowa dekarbonizacja energetyki nie oznacza wcale końca zapotrzebowania na surowiec, tyle że powinno być go coraz mniej, z najbardziej rentownych kopalń, które ze względu na warunki geologiczne potrafią wydobywać surowiec po akceptowalnych rynkowo cenach oraz o przyzwoitej jakości. 

Alternatywą jest import węgla lub - mało realna - budowa nowych kopalń w lokalizacjach, gdzie węgiel jest płytko, w nowych technologiach wydobywczych, z maksymalną robotyzacją pod ziemią. W każdym z tych scenariuszy konieczne jest jednak zamykanie najsłabszych kopalń i systematyczne zmniejszanie zatrudnienia w górnictwie, co społecznie i kulturowo zmieni całe regiony. 

Będzie wymagać to wieloletniego rządowego planu gospodarczego, szczególnie dla Śląska, wiążącego się z przebranżowieniem części górników, zdobyciem przez nich nowych zawodów, pozyskaniem funduszy unijnych na transformację obszarów pogórniczych, a także rozwojem innych gałęzi przemysłu. Zakładając, że jednym ze skutków gospodarczych pandemii będzie wzmożona reindustrializacja w Europie i realokacja przemysłu, Śląsk, z wysoką kulturą i etyką pracy, ma szanse na tym skorzystać i gospodarczo, i społecznie. Epoka węgla w Polsce się kończy i czas na odkładanie trudnych decyzji politycznych już po prostu minął.

Tomasz Prusek

Publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: górnictwo polskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »