Polacy zabrali głos ws. transformacji energetyki. Dominują niechęć i lęk

Czym będziesz palił w piecu w 2040 roku? Na pewno nie oponami, bo tego nie zalecał nawet prezes PiS Jarosław Kaczyński. Może węglem? Może zebranym w lesie chrustem? Mówi o tym dość wyraźnie unijna dyrektywa EPBD o efektywności energetycznej budynków, ale prawie dwie trzecie z nas nic o niej nie wie. A im mniej wiemy, tym bardziej się boimy. Czy rzeczywiście jest czego?

Agencja Minds&Roses na zlecenie ING Banku Śląskiego przeprowadziła badania, co Polacy wiedzą o termomodernizacji. Bo to trudne słowo, to jeden z podstawowych celów dyrektywy, która zmieni bardzo wiele. O co chodzi w termomodernizacji? O to, żeby budynek czy mieszkanie potrzebowało mniej energii do ogrzania, mniej energii wylatywało "w komin", a energia zasilające je była czysta, czyli żeby nie palić oponami, śmieciami, węglem czy też gazem ziemnym. W efekcie - żeby rachunki, które zapłacimy, były niższe.

Badaniami objęta została próba reprezentatywna 1000 osób w wieku 26-59 lat, czyli tych, którzy mają domy albo mieszkania lub planują je kupić albo zacząć budowę nieruchomości. Próba odpowiada zatem ok. 18,5 mln osób w tym przedziale wiekowym i 10,5 mln osób, na które postanowienia dyrektywy będą miały bezpośredni wpływ w mniej lub bardziej odległej przyszłości. W mniej lub bardziej odległej, bo pierwsze postanowienia unijnych przepisów zaczną działać już w przyszłym roku, a najdalej idące - w 2050 roku. To zgodne z planem, żeby wtedy nasz kontynent osiągnął neutralność klimatyczną. 

Reklama

Powiedzmy zatem, o co chodzi z tą termomodernizacją. W przyszłym roku zakończą się dopłaty do kotłów grzewczych na paliwa kopalne. W 2028 roku nowe budynki publiczne (np. szkoły), a od 2030 roku także mieszkalne, muszą być zeroemisyjne. Ma nastąpić wtedy modernizacja "wampirów energetycznych", czyli ok. 16 proc. budynków o najgorszym standardzie energetycznym. Od 2030 roku wejdzie w życie zakaz samodzielnego montażu pieców na paliwa kopalne, a więc także na gaz.

Co przewiduje dyrektywa

Na 2035 rok planowane jest zmniejszenie zużycia energii pierwotnej przez budynki mieszkalne o 20-22 proc. Kotły na paliwa kopalne (a więc nie tylko kopciuchy, ale i piecyki gazowe) mają zniknąć z naszych domów dopiero w 2040 roku. Wszystkie budynki (stare i nowe, publiczne i prywatne) mają być zeroemisyjne dopiero za ćwierć wieku.

Takie są plany, a jaki jest pejczyk, żeby zostały zrealizowane? To system ETS2, czyli praw do emisji dwutlenku węgla. Przypomnijmy, prawa do emisji musi kupować przemysł i energetyka od 2005 roku, a od 2012 roku - lotnictwo pasażerskie. W przyszłym roku zacznie się monitoring emisji dwutlenku węgla także w naszych domach, natomiast system ETS2 obejmujący budynki wejdzie w życie w 2027 lub w 2028 roku. To znaczy, że każdy właściciel domu będzie musiał kupować prawa do emisji, których cena początkowo ma być nie wyższa niż 45 euro za tonę.

Skoro przeciętny domek jednorodzinny emituje do atmosfery ok. 5 ton CO2, właściciel będzie musiał kupić prawa do emisji za 225 euro, czyli na dzisiejsze pieniądze za blisko 1000 zł. Uwaga - w 2030 roku ceny praw do emisji dla domków mają być uwolnione i kosztować tyle, co "normalne" ETS-y. Prognozy cen ETS-ów na 2030 rok są różne, ale są nawet takie, które mówią o wzroście ceny do 185 euro za tonę, a to kosztowałoby właściciela przeciętnego domku ok. 4 tys. zł.  

Przy dużej skali niewiedzy dotyczącej termomodernizacji tylko jedna trzecia badanych oceniła pozytywnie propozycje zawarte w unijnej dyrektywie, a 30 proc. wystawiło im złą ocenę.

- Nowe prawo spotyka się z bardzo wysoką barierą konsumencką i niechęcią do wprowadzania zmian termomodernizacyjnych - powiedział Stanisław Kijowski, dyrektor ds. strategii w ING Banku Śląskim.

Polacy widzą koszty, nie dostrzegają korzyści

Skoro mamy pejczyk, to czy jest marchewka? Jest ich kilka. Pierwsza jest taka, że w 2026 roku ma powstać Społeczny Fundusz Klimatyczny, a największym beneficjentem funduszu będzie Polska. Unia dopłaci 11,4 mld euro na termomodernizację polskich domów. O tym, kto z funduszu będzie mógł korzystać, zdecyduje już sama Polska, ale oczywiste jest, że pieniądze powinny trafić do tych, których na termomodernizację nie stać.

Tymczasem 48 proc. właścicieli nieruchomości w Polsce mieszka w domach jednorodzinnych i faktem jest, że już teraz dbają o efektywność energetyczną. Jeszcze kilka lat temu żarówki nowej generacji budziły grozę i obawy o koszty. Dziś już nikt o tym nawet nie ma ochoty dyskutować. Poszło.

Właściciele domów w Polsce na razie koncentrują się na najprostszych rzeczach, jak zmiana oświetlenia na energooszczędne, ocieplenie ścian, wymiana okien i drzwi, docieplenie stropu i dachu. Dużo mniej skwapliwie zabierają się na docieplenie fundamentów, zainstalowanie fotowoltaiki, modernizację instalacji cieplnej. Bo to są większe inwestycje i większe koszty.

I tu pojawia się największy problem. Otóż Polacy widzą przede wszystkim koszty, jakie wyobrażają sobie, że będą musieli ponieść w związku z termomodernizacją mieszkań albo domów. Te koszty przesłaniają im korzyści, które - co oczywiste - odsunięte zostaną w czasie. Przeświadczenie o wysokich kosztach termomodernizacji, które pewnie nigdy się nie zwrócą, wyraziło 53 proc. badanych.    

- Koszty stanowią bardzo istotną barierę. Wysokie koszty są wskazywane jako jedna z trudności - powiedziała na konferencji prasowej poświęconej prezentacji badań Agnieszka Rządca z agencji Minds&Roses.

"To była bardzo dobra decyzja"

Andrzej Sowa, dyrektor w ING Banku Śląskim ds. kredytów detalicznych mówi, że czterech na pięciu konsumentów potrzebuje dodatkowego źródła finansowania takiej inwestycji - unijnych dotacji albo kredytu. W badaniu takie stanowisko zajęło 79 proc. pytanych. Aż 27 proc. uczestników odrzuciło w ogóle termomodernizację, a blisko dwie trzecie z nich - z powodu spodziewanych zbyt wysokich kosztów.

- Wraz z wchodzącym prawem ludzie mogą się czuć do termomodernizacji przymuszani. Ważne, żeby wcześniej zbudować potrzebę i przekonanie do tych działań, żeby nie musieli być przymuszani - powiedziała Agnieszka Rządca.

Druga marchewką będą oczywiście niższe rachunki za energię elektryczną i ogrzewanie. Ale co do tego, że rachunki za ogrzewanie będą niższe przekonanych jest zaledwie 37 proc. osób biorących udział w badaniu.  

Trzecią marchewkę dostrzegają już teraz ludzie zamożni, których stać na samodzielną inwestycję termomodernizacyjną, lub budują posiadłości zakładając od razu, że mają być one energetycznie efektywne. Bo w przyszłości każde mieszkanie, dom i domek będą miały certyfikat klasy energetycznej, taki jak teraz pralki, lodówki, odkurzacze itp. Jeśli ta klasa będzie wysoka, będzie przesądzać o atrakcyjności rynkowej budynku lub mieszkania tak jak teraz lokalizacja, standard wykończenia itp.  

Słowem - wokół termomodernizacji królują niewiedza i sceptycyzm. Zupełnie inny pogląd wyrażają jednak ci, którzy już ją przeprowadzili. 82 proc. odpowiada, że była to bardzo dobra decyzja. 71 proc. zwraca uwagę na większy komfort mieszkania w domu, a blisko dwie trzecie na niższe rachunki za prąd. Jedna trzecia osób wskazuje na większe poczucie bezpieczeństwa.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: UE | śmieci | Gospodarka odpadami | energia | CO2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »