Półgęski ideowe w oparach absurdu

Czegóż to nie robi z ludźmi propaganda? Weźmy np. takiego Hitlera i jego NSDAP. Hitler uważał się za narodowego socjalistę i był przywódcą Narodowo Socjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej, ale mimo to jednak wielu ludzi całkiem serio myśli, że był przedstawicielem "prawicy" i to w dodatku "skrajnej". Dlaczego? Bo jako narodowy socjalista, zwalczał najbardziej doń ideowo zbliżonych komunistów. Tymczasem komunistom ze względów propagandowych było wygodniej mówić, że skoro ktoś z nimi wojuje, to musi być "reakcjonistą", czyli "prawicowcem".

Nawiasem mówiąc, hitlerowcy też narzekali na "reakcję"; w bojowej pieśni S.A. "Horst Wessel Lied" śpiewali m.in. o "towarzyszach zastrzelonych przez reakcję i Rotfront". Teraz jednak te piosenki są zakazane, więc mało kto je zna, dzięki czemu łatwiej ludziom wmawiać, że Hitler był przedstawicielem "skrajnej prawicy".

Wspominam o tym m.in. dlatego, że niektórzy Czytelnicy chyba szczerze uważają, że jeśli publikuję w Radio Maryja, to nie mogę być wiarygodny. Mniej więcej tak samo myślał niejaki Nataniel wspomniany w Ewangelii św. Jana. Kiedy powołany właśnie przez Jezusa apostoł Filip powiedział mu, że znaleźli Mesjasza w osobie Jezusa, syna Józefa z Nazaretu, Nataniel lekceważąco odparł: "Czyż może być co dobrego z Nazaretu?" Jasne, że nie może! Coś dobrego może być tylko z jakichś miejsc zatwierdzonych.

Reklama

Bez rozkazu też można

Tymczasem zasady gospodarki wolnorynkowej pozostają cały czas takie same, bez względu na to, na jakiej antenie się je propaguje. Np. jesienią ub. roku przebywali w Polsce dwaj wybitni przedstawiciele amerykańskich wolnorynkowców: ks. Robert Sirico, dyrektor Instytutu Lorda Actona i prof. Aleksander Chaufen, autor m.in. książki "Chrześcijanie za wolnością", w której przedstawia dorobek scholastyków z uniwersytetu w Salamance, którzy w XV i XVI wieku położyli teoretyczne fundamenty nowoczesnej gospodarki rynkowej. Mimo, iż osobiście próbowałem zainteresować nimi przedstawicieli dużych mediów, nikt nie zadał sobie trudu przeprowadzenia z nimi jakiejś rozmowy. Tylko Radio Maryja i TV Trwam przeprowadziły wielogodzinne audycje z ich udziałem, dzięki czemu polska publiczność mogła zapoznać się z ich działalnością i poglądami, a skądinąd wiem, że na tym się nie skończy, bo Instytut Lorda Actona właśnie przygotowuje kilkadziesiąt godzin radiowych i telewizyjnych programów edukacji ekonomicznej. Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, a cóż dopiero - z anteny?

Szaleństwo metodyczne

W czerwcu 1967 roku, podczas wojny sześciodniowej, członek Rady Państwa PRL i zarazem literat Józef Ozga-Michalski powiedział, że "w dymach bijących z wojny izraelsko-arabskiej niektórzy próbują uwędzić swoje półgęski ideowe". Teraz żadnej wojny oczywiście już nie ma; zaostrza się tylko walka o pokój, przy której dymu jest niewiele. Na szczęście nie brakuje oparów absurdu, w których od biedy też to i owo można uwędzić, toteż wszyscy próbują. W rezultacie, po "becikowym" mamy propozycję "senioralnego", tj. zasiłku dla emerytów, następnie - "stypendialnego", tj. zasiłku dla uczącej się młodzieży, za którym idzie "rolniczy", w postaci subwencji do paliwa "rolniczego", a całość wieńczy "godnościowy" - czyli zasiłek dla tych, co to "nie ze swojej winy" nie mogą znaleźć pracy.

Jak widać, pomysłowość partii politycznych jest bogata, ale w tej różnorodności jest i wspólny mianownik. Partie oferują te prezenty obywatelom nie ze swoich, partyjnych pieniędzy, tylko z pieniędzy publicznych. Pieniądze publiczne zaś tworzą się z podatków, wcześniej tymże obywatelom odebranych. Krótko mówiąc, partie robią obywatelom prezenty na ich koszt.

Jest to oczywiście pewien postęp, bo przecież mogłyby wszystko rozkraść same, ale czy to nie nazbyt skomplikowany sposób? Przecież znacznie prościej byłoby nie odbierać tyle obywatelom w podatkach, dzięki czemu nie trzeba by później oddawać im części tego w postaci zasiłków.

Na przykład, zamiast "becikowego", które w końcu jednak spodobało się nawet Platformie Obywatelskiej, można by obniżyć stawkę VAT na artykuły dla dzieci z 22 proc. np. do trzech, albo nawet - do zera? Zamiast "senioralnego" - znieść podatek dochodowy od emerytów i rencistów? Zamiast "rolniczego" - obniżyć, albo w ogóle znieść akcyzę na paliwa, czy wreszcie - zamiast "godnościowego" - zredukować obciążenia nakładane na wynagrodzenia, dzięki czemu obniżyłyby się koszty pracy i wielu bezrobotnych znalazłoby zatrudnienie? Teoretycznie można by to zrobić, ale - po co? Wszystkie te operacje mają charakter jednorazowy; jeśli znosi się np. podatek dochodowy od emerytów, to raz na zawsze. Tymczasem dzisiaj "senioralne" może wynosić 500 zł, ale po podwyżce podatku dochodowego od emerytów można będzie go corocznie indeksować, dajmy na to, o 1 procent, zaskarbiając sobie wdzięczność emerytów, no i oczywiście - ich głosy. Widać jak na dłoni konflikt między interesem partyjnym a interesem państwowym, w którym oczywiście wygrywa interes partyjny, bo niby jakże inaczej?

Opozycja, czy zasady?

Na tym tle warto ze szczególnym uznaniem odnotować inicjatywę pani wicepremier Zyty Gilowskiej, która zapowiedziała zniesienie podatku od darowizn. Szkoda, że tylko od darowizn, a nie również od spadków, bo obydwa podatki mają tę samą nieusuwalną wadę: są niemoralne. Podatek od spadków i podatek od darowizn pobierane są od dochodów (albo od majątków utworzonych z dochodów) już raz opodatkowanych. Jedynym powodem pobierania podatku spadkowego jest okoliczność, że umarł ktoś z rodziny, zaś jedynym powodem pobierania podatku od darowizn jest okoliczność, że jeden człowiek drugiemu człowiekowi okazał bezinteresowną życzliwość. W pierwszym przypadku władza publiczna zachowuje się jak hiena, w drugim - daje do zrozumienia, że bezinteresowna życzliwość jest źle widziana. Byłoby nam więc przyjemniej, gdyby pani wicepremier Gilowska za jednym zamachem zlikwidowała również podatek od spadków, ale widać nie ma rzeczy doskonałych, więc, jak to mówią, dobra psu i mucha.

Zresztą między zapowiedzią, a realizacją odległość jest jeszcze większa, niż między ustami, a brzegiem pucharu. Nie tylko dlatego, że jak partia mówi, że zniesie podatek - to mówi. Jestem przekonany, że pani wicepremier Gilowska naprawdę ma taką intencję; zresztą jest akurat bezpartyjna, więc może sobie pozwolić na pewne demonstracje. Bardziej prawdopodobne, że pomysł ten napotka na zdecydowany opór naszych elit politycznych w parlamencie, które mogą potraktować go jako zamach na własne prawa nabyte: "Gdy kradniesz gwóźdź lub drutu szpulę, uszczuplasz przez to całą pulę. A pula nie jest do kradzieży! Pula się cała nam należy!" - tłumaczył Towarzysz Szmaciak. Dlatego też, jeśli w ogóle dojdzie do debaty nad tym projektem w Sejmie, będę ogromnie ciekaw reakcji zwłaszcza Platformy Obywatelskiej; czy opowie się za likwidacją podatku od darowizn, czy i w tej sprawie będzie nieugięcie trwała w "twardej opozycji".

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: podatek | wicepremier | radio
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »