Polscy kierowcy poszukiwani w UE
Po lekarzach, pielęgniarkach i pracownikach budowlanych przyszedł czas na emigrację zarobkową kierowców ciężarówek. W Wielkiej Brytanii pracuje już kilka tysięcy polskich szoferów. Rozpytują o nich także Irlandczycy, Belgowie i Hiszpanie. Kierowcy wybierają emigrację, bo u zagranicznego pracodawcy dostają trzy-cztery razy wyższe pensje niż w kraju.
Praca na kierowców nie tyle czeka za granicą, co sama ich szuka. Na londyńskich piętrowych autobusach coraz częściej zamiast ogłoszeń "Drivers required" można zobaczyć stylizowane plakaty z napisem "Drivers wanted".
Trzeba znać angielski...
Polska to dla Brytyjczyków i Irlandczyków, cierpiących na chroniczny brak kierowców wszystkich kategorii (transport publiczny, operatorzy maszyn budowlanych i rolniczych itp.), wymarzony teren poszukiwań wykwalifikowanej kadry pracowniczej. Warunek jest tylko jeden: trzeba jako tako znać język angielski.
Na saksy na Wyspy Brytyjskie wybierają się więc najlepsi polscy szoferzy, elita w tym fachu, kierowcy tirów, czyli ci najbardziej obrotni, obeznani z europejskimi trasami i przepisami wewnętrznymi w krajach unijnych. Właściciele firm przewozowych alarmują, że zachodnia konkurencja podkupuje im co lepszych pracowników, których oni wykształcili i przyuczyli do zawodu.
Więcej zarabiają, lepiej pracują
Kierowcy wybierają emigrację, bo u zagranicznego pracodawcy dostają trzy-cztery razy wyższe pensje niż w kraju. Szofer z doświadczeniem w jeżdżeniu na trasach międzynarodowych może liczyć na 10-12 euro na godzinę, co daje w skali miesiąca ponad 10 tys. zł w przeliczeniu na złotówki.
Polscy kierowcy biją konkurentów na głowę pracowitością i skromnymi wymaganiami. - Przed wyjazdem w trasę kupuję prowiant na kilka dni. Za granicą nie wydaję praktycznie ani jednego euro - opowiada Stefan, pracownik jednej z krakowskich firm przewozowych.
Podczas kiedy włoscy czy francuscy kierowcy ściśle trzymają się przepisów o godzinach pracy i nie pracują w wolne soboty i niedziele, Polacy w tym czasie pokonują setki kilometrów. - Oni mogą sobie pozwolić na odpoczynek, bo pracodawca wypłaca im za każdy dzień dietę. Ja muszę jak najszybciej dostarczyć towar i znaleźć fracht na podróż powrotną - wyjaśnia nasz rozmówca.
Przy trzech kursach z Polski do Francji miesięcznie zarabia ok. 4-5 tys. zł. Jego koledzy, którzy zatrudnili się w belgijskiej firmie (pracuje w niej trzydziestu naszych kierowców), dostają prawie tyle samo, tyle że w euro...
Błędne koło rynku pracy
Sposobem na powstrzymanie eksodusu naszych kierowców na Zachód byłoby podniesienie im pensji, ale polskich pracodawców na to nie stać. Konkurencja na rynku przewozów międzynarodowych cały czas rośnie - nie tylko ze strony firm z Czech, Słowacji czy Litwy. Polscy przewoźnicy walczą o klientów także między sobą.
Tłok na drogach robi się coraz większy. Szacuje się, że od stycznia tego roku liczba tirów w Polsce wzrosłą o 30 proc. Kto nie chce wypaść z trasy, musi oferować tani transport, a to z kolei wymaga cięcia wydatków - najczęściej kosztem pensji kierowcy. Słabo opłacani szoferzy jadą więc za granicę.
Być może wyjściem z sytuacji będzie zatrudnienie kierowców z Ukrainy i Białorusi, co zresztą robią już przewoźnicy na wschodnich krańcach kraju. Firmy transportowe przestrzegają jednak, że rezerwuar taniej, wykwalifikowanej siły roboczej jest w Polsce ograniczony.
Armia już nie pomaga...
Do niedawna stały dopływ wykształconych kierowców zapewniała armia, gdzie tysiące poborowych zdobywało prawo jazdy na ciężarówki. Po przejściu do rezerwy przesiadali się na tiry u przewoźników prywatnych. Od kilku lat to źródło zaczyna wysychać. Z podobnym problemem od dawna mają do czynienia Niemcy, od kiedy Bundeswehra przestała dostarczać wyszkolonych kierowców.
Niektórzy eksperci uważają, że wyjściem z sytuacji byłoby uruchomienie rządowego programu kształcenia bezrobotnych w tym fachu. Szkoleniem zostaliby objęci mieszkańcy regionów kraju szczególnie dotkniętych bezrobociem.
Co trzecia firma na aut
W Polsce działa ponad 12 tys. firm, posiadających uprawnienia do przewozów transgranicznych. Nasza flota ciężarówek należy do jednej z najliczniejszych w Europie - na trasach od Mongolii po Hiszpanię kursuje przeszło 62 tys. tirów z polskimi tablicami rejestracyjnymi.
Jednak mimo pozornej siły branża ma spore problemy. Największym jest nadpodaż ciężarówek. Na rynku zrobiło się za ciasno. Mamy za dużo przewoźników, za mało towaru do przewiezienia. Firmy toczą więc między sobą morderczą walkę o klienta, obniżając ceny frachtu. W stosunku do ub.r. transport drogowy potaniał na niektórych trasach o jedną trzecią.
Tymczasem cały czas w górę idą koszty. Głównie za sprawą drogich paliw, ale nie tylko. Przewoźnikom mocno we znaki dają się rozmaite opłaty drogowe wprowadzane na terenie Unii. Pobierane na niemieckich autostradach myto - obowiązuje od wiosny tego roku - podwyższyło koszty przewozu przez ten kraj o 7 proc. Wszystko to sprawia, że przyszłość przewoźników rysuje się w ciemnych barwach. Pesymiści prognozują, że do końca tego roku z rynku wypadnie co trzecia firma...