Polska Akcja Humanitarna: Potrzebujemy specjalistów, nie bohaterów
W wyniku eksplozji w Libanie, do jakiej doszło na początku sierpnia, dach nad głową straciło ponad 200 tys. osób. Do Bejrutu dotarła Polska Akcja Humanitarna, która na początek objęła pomocą 65 rodzin. W Światowym Dniu Pomocy Humanitarnej rozmawiamy z rzecznikiem PAH Rafałem Grzelewskim o kondycji materialnej i psychicznej Libańczyków, kryzysach humanitarnych w innych częściach globu i specyfice pracy w organizacjach humanitarnych.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Monika Borkowska, Interia: Jak wygląda sytuacja w Libanie w prawie dwa tygodnie po wybuchu portowego składu saletry w Bejrucie?
Rafał Grzelewski: W mieście jest bardzo dużo zniszczonych budynków, które się zawaliły, albo zostały uszkodzone. Widać wielu rannych, szczególnie w dzielnicach przylegających do miejsca eksplozji. To są głównie rany od szkła i elementów, które oderwały się w wyniku wybuchu. Wiele osób wymaga stałego nadzoru lekarskiego. Do Bejrutu przyjechali lekarze z całego kraju. Personel medyczny sam chodzi po domach i wyszukuje pacjentów - część osób starszych, samotnych nie sygnalizuje, że coś im dolega lub czegoś potrzebują. Największe wrażenie robią okolice miejsca wybuchu przy porcie. Ta część miasta wygląda jak po ciężkim bombardowaniu. Niektóre budynki zostały po prostu zmiecione z powierzchni ziemi.
W jakiej kondycji psychicznej są mieszkańcy Bejrutu?
- To wygląda bardzo różnie. Niektórzy wciąż płaczą, nie mogą pogodzić się z tym, co się stało. Inni są w trybie nieustającego działania - od dwóch tygodni bez wytchnienia odgruzowują, naprawiają, rozwożą posiłki, transportują ludzi do lekarzy, rozdają ubrania. Społeczeństwo bardzo się zorganizowało, wszyscy starają się sobie nawzajem pomagać. Na miejsce wybuchu przyjeżdżają Libańczycy z całego kraju. Przyjeżdżają tam jak na cmentarz, panuje przejmująca atmosfera. Niektórzy palą znicze, modlą się.
Oszacowano skalę zniszczeń?
- Wstępne straty są szacowane na 15 mld dol. Są to koszty samej zniszczonej infrastruktury. W okolicach eksplozji znajdowało się dużo instytucji, ale przede wszystkim port, do którego wpływały towary. Tą drogą sprowadzano aż 80 proc. ładunków. Transport lotniczy nie jest w stanie skompensować braku dostaw portowych, zwłaszcza na dłuższą metę. Tuż obok miejsca wybuchu znajdował się największy w kraju spichlerz na zboże. On również został zniszczony. Rosną obawy, że część ludności będzie narażona na głód. Na razie Liban konsumuje zapasy, które zostały zgromadzone wcześniej, samoloty z pomocą humanitarną przywożą żywność, ale w kraju wciąż pogarsza się sytuacja materialna i to może nie wystarczyć.
Jakie działania są podejmowane w tej chwili?
- Głównym celem jest odbudowa Bejrutu. Szacuje się, że ponad 200 tysięcy osób w wyniku wybuchu straciło dach nad głową. Wielu poszkodowanych, którzy nie mają się gdzie zatrzymać, wciąż śpi na ulicach. Polska Akcja Humanitarna wspiera 65 rodzin, z czego 30 nie może wrócić do domów, bo zostały uszkodzone ściany, sufity, hydraulika, powypadały okna. Ci ludzie dostaną wsparcie, by można było naprawić to, co jest najpilniejsze do zrobienia i by mogli wrócić do swoich mieszkań. Kolejnych 30 rodzin otrzyma pomoc finansową. To osoby, które utraciły zdolność zarobkowania, bo pracowały w zniszczonej strefie - w sklepach, biurach, instytucjach. Jest tu też bardzo duża liczba uchodźców z Syrii. Im również trzeba pomóc, zwłaszcza teraz, gdy wspierający ich Libańczycy sami będą wymagali pomocy. Większość uchodźców żyje w bardzo trudnych warunkach, w namiotach, pustostanach. Będziemy zwracać uwagę na ich położenie.
Jaką kwotą dysponuje na dziś PAH?
- Udało nam się zebrać dotychczas około 500 tys. zł na pomoc dla Libanu. Kontynuujemy zbiórkę. Kraj wymaga wsparcia na wielu poziomach, planujemy zostać tu z pomocą dłużej.
Jak wygląda tamtejsza sytuacja gospodarcza?
- Bardzo słabo. Do wybuchu doszło, gdy Liban znalazł się na skraju zapaści gospodarczej. Ludzie nagle zaczęli dramatycznie biednieć. W ostatnim czasie zarobki spadły realnie trzy-, nawet czterokrotnie ze względu na spadek wartości waluty. Jeszcze jakiś czas temu za jednego dolara płacono 1,5 tys. libańskich funtów, to był sztywny kurs. Obecnie na czarnym rynku za dolara dostaje się już 7,5 tys. Liban to kolejny czerwony punkt na mapie kryzysów humanitarnych, które wydarzyły się w tym roku.
Do tego dochodzi jeszcze pandemia koronawirusa...
- Obserwowany jest szybki wzrost liczby zachorowań na COVID-19. Gdy doszło do wybuchu w mieście był chaos, trudno było zachować rygory sanitarne. Odbyło się też sporo dużych demonstracji. Wiele osób znajduje się na kwarantannach. Na domiar złego w wyniku wybuchu zniszczone zostały kompletnie dwa szpitale, inne straciły częściowo możliwości działania.
Ten rok jest bardzo trudny, organizacje humanitarne mają wyjątkowo dużo pracy.
- To prawda. W grudniu ONZ przestrzegała, że w 2020 r. pomocy będzie wymagała rekordowa liczba ludzi. Wtedy jednak nikt jeszcze nie przewidywał pandemii koronawirusa, który w krajach najbiedniejszych nazywany jest "wirusem głodu". Nakładane restrykcje powodują, że nie można wychodzić z domu, pracować. Tam często pracuje się za dniówki. Jeśli nie ma pracy, nie ma pieniędzy. Ludzie nie mają za co żyć i za co jeść... Są szacunki, że z powodów ekonomicznych wywołanych pandemią z głodu umiera dodatkowo 10 tys. dzieci miesięcznie. Są też dzieci, do których nie mogą dotrzeć lekarze, których nie można zaszczepić, udzielić pomocy lekarskiej. Z powodu pandemii przerwane zostały łańcuchy dostaw, towary, również te pierwszej potrzeby, nie trafiają do potrzebujących. Ceny żywności poszybowały. Do części regionów nie mogą dostać się organizacje humanitarne, bo one również objęte są restrykcjami.
Do tego dochodzą naprzemienne powodzie i susze nawiedzające Sudan Południowy czy Somalię, związane ze zmianami klimatycznymi.
- Ten problem nasila się z roku na rok. Nawet w tej chwili kraje te walczą z niszczycielskimi powodziami. Poszkodowanych zostało już pół miliona osób. To straszny żywioł. Zmiata z powierzchni ziemi domy, zatruwa studnie, pozbawiając ludzi wody pitnej, niszczy plony, a ludzie tam są bardzo zależni od rolnictwa. Gdy klimat był bardziej stabilny, w Sudanie Południowym ludzie mierzyli się z niedożywieniem mniej więcej trzy miesiące w ciągu roku. Teraz bywa, że nie ma co jeść przez cały rok, bo perturbacje pogodowe uniemożliwiają zasianie i zebranie plonów. Dodatkowo tereny te nawiedziła największa od 70 lat plaga szarańczy. W wyniku zwiększonych opadów namnożyły się rekordowe ilości owadów. To są tak wielkie chmary, że gdy przelatują przysłaniają niebo i robi się ciemno. Rój o wielkości 1 kilometra kwadratowego jest w stanie zjeść w ciągu dnia tyle roślin, co 35 tysięcy osób. A mówimy przecież o regionie i tak dotkniętym poważnym niedożywieniem.
19 sierpnia obchodzimy Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej. Jakie cechy charakteru są pożądane wśród pracowników takich organizacji jak PAH?
- Tu nie są potrzebni bohaterowie, tylko specjaliści. Mylne jest wyobrażenie, że wystarczy mieć dobre serce i chcieć zbawiać świat. Sektor pomocy humanitarnej się sprofesjonalizował i potrzebni są fachowcy w różnych dziedzinach - logistycy, lekarze, inżynierowie. Warto mieć ukończone studia humanitarne. Kierunek taki powołano na Uniwersytecie Warszawskim. To studia podyplomowe współorganizowane przez PAH. Trzeba mieć świadomość, że ta praca wymaga też poświęceń, przebywania na misjach zagranicznych, nierzadko w trudnym klimacie, w bardzo surowych warunkach, w regionach, w których są napięcia, konflikty zbrojne, izolacja od rodziny i znajomych. Przez to praca wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej to okazja, by zwrócić uwagę na rolę pracowników rozmaitych organizacji, zwłaszcza tych pracujących lokalnie, którzy nierzadko z narażeniem życia docierają w trudne rejony, by nieść pomoc innym.
Jak wygląda podejście Polaków do pomocy innym? Czy chętnie udzielamy wsparcia?
- PAH działa od blisko 29 lat. Dużo się na przestrzeni tego czasu zmieniło. Widzimy, że powoli tworzy się w Polsce "kultura dawania", czyli taka postawa, żeby myśleć z troską o świecie i pomagać tym, którzy czasami są od nas bardzo odlegli kulturowo, geograficznie. W końcu żyjemy we wspólnym świecie. Widzimy też, że nasza Fundacja cieszy się rosnącym zaufaniem, bo coraz częściej ludzie deklarują wpłaty, zaznaczając, że to PAH ma wybrać cel, na który zostaną przekazane pieniądze. To cieszy, bo pokazuje, że udaje się nam spełniać pokładane w nas nadzieje, że udzielamy pomocy skutecznie.
Monika Borkowska
Wesprzyj działania PAH:
- Wpłać poprzez stronę PAH: www.pah.org.pl/wplac/
- Przelewem na konto nr: 02 2490 0005 0000 4600 8316 8772 z dopiskiem "Pomagam z PAH"