Polska gospodarka minęła dołek. Co czeka nas dalej?

Po ogłoszeniu przez GUS wstępnych wyników polskiej gospodarki w III kwartale analitycy nie mają wątpliwości - minęła już dołek. Po dwóch kwartałach kurczenia się PKB, wynik wyczołgał się wreszcie na niewielki plus. Najważniejsze pytanie jest jednak o to, czy gospodarka ma szansę wrócić w przewidywalnym czasie na ścieżkę wzrostu 3-4 proc., zgodną z jej dawnym potencjałem, czy rachityczny, bliski stagnacji wzrost, pozostanie z nami na lata.

Dla nowego rządu podjęcie zmagań z prawdopodobnie obniżonym potencjałem polskiej gospodarki, przez pandemię, wojnę i rządy PiS, będzie istotnym wyzwaniem. Zobaczmy najpierw jednak, jakie procesy zachodzą w sferze realnej w krótkim terminie. Te zapowiadają odwrócenie trendu spadku aktywności, który rozpanoszył się od II kwartału ubiegłego roku. 

- Gospodarka za dołkiem - ogłosili analitycy banku Pekao w komentarzu opublikowanym po danych GUS.

- Dane wskazują na punkt zwrotny w koniunkturze. Oczekujemy dalszej poprawy aktywności gospodarczej w kolejnych kwartałach - uważa Adam Antoniak, ekonomista ING Banku Śląskiego.

Reklama

W krótkim terminie - w ocenie analityków - sytuacja się rozjaśnia, a mroczne czasy odchodzą w przeszłość. Dołek za nami, rachityczne ożywienie będzie postępować, potem przyspieszy i w przyszłym roku polska gospodarka może urosnąć nawet o 3 proc., jak sądzą optymiści. Ale to może być już sufit jej możliwości.

Jest flow

Dlaczego optymiści? Bo optymizm, entuzjazm - tak określane są nastroje, jakie wybuchły po wyborach. Mogą faktycznie przełożyć się na wyniki gospodarki, bo związane są z dużymi nadziejami biznesu. Słowem - jest flow.

- Entuzjazm, jaki widziałem na niedawnym (po wyborach parlamentarnych) spotkaniu z przedsiębiorcami w Bydgoszczy jest taki, jakiego nie widziałem przez wiele, wiele lat. Miejmy nadzieję, że zamieni się to na długo wstrzymywane inwestycje - powiedział Sebastian Buczek, prezes Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych Quercus podczas niedawnego Kongresu Bankowości Korporacyjnej i Inwestycyjnej.

W najnowszym szybkim szacunku PKB GUS ogłosił, że polski PKB wzrósł w III kwartale o 0,4 proc. licząc rok do roku, a wyrównany sezonowo - o 1,4 proc. wobec poprzedniego kwartału. Przez dwa poprzednie kwartały PKB liczony rok do roku się kurczył. GUS nie podaje szczegółów dotyczących wyników jego części składowych, te poznamy dopiero 30 listopada. Ale możemy spróbować je w przybliżeniu zidentyfikować.

Sądzić można, że w III kwartale lekko poprawiła się konsumpcja, gdyż wynagrodzenia zaczęły doganiać inflację. Inwestycje miały prawdopodobnie nadal dodatni wkład do wzrostu, podobnie jak eksport netto. Przedsiębiorstwa zapewne dalej zmniejszały zapasy, co oddziaływało ujemnie na wynik PKB.

Po silnym spadku w II kwartale, aż o 2,7 proc. w ujęciu rok do roku, spożycie prywatne w III kwartale zapewne nieco się poprawiło. Analitycy Pekao szacują, że spadek rok do roku zmniejszył się do 0,5 proc. Jeśli tak się stało, wskazuje to, że konsumpcja wpłynęła negatywnie na tempo wzrostu PKB, ale już nie tak mocno, jak kwartał wcześniej. Największe nadzieje analityków budzi to, że to właśnie odbicie konsumpcji, spowodowane wzrostem realnych wynagrodzeń (w tym płacy minimalnej od stycznia o blisko 20 proc.) będzie głównym motorem wzrostu polskiej gospodarki.  

Niezrównoważony model wzrostu stuka znów do drzwi?

Skąd my to znamy? Dokładnie. Tak było przez osiem ostatnich lat (wyjąwszy okres pandemii). Gospodarkę ciągnęła głównie konsumpcja, napędzana szybkim wzrostem płac i transferami nazywanymi przez rząd PiS - jak na ironię - "polityką społeczną". To skończyło się tak, jak musiało się skończyć, kiedy wynagrodzenia odjeżdżają za daleko od produktywności: wybuchem niekontrolowanej inflacji, która w marcu tego roku osiągnęła 18,4 proc.

Czy wkraczając ponownie na ścieżkę niezrównoważonego, opartego na konsumpcji wzrostu równocześnie wracamy na ścieżkę rosnącej inflacji? Jej dramatyczny wzrost spowodował spadek siły nabywczej gospodarstw domowych i załamanie konsumpcji, a w efekcie recesję. Nie chcemy tu wcale sugerować, że inflacja szykuje się do wyrównywania niedawnych rekordów. Jej wybuch spowodowany był również tzw. czynnikami zewnętrznymi, czyli zaburzeniami w łańcuchach dostaw i wzrostem cen surowców, a szczególnie energii.

Przypomnijmy jednak, że nawet NBP zrewidował przy okazji ostatniej projekcji inflacyjną ścieżkę odrobinę w górę. Analitycy, z których część jeszcze niedawno mówiła o spadkach rocznego wskaźnika wzrostu cen nawet do 4 proc. na koniec tego roku, teraz coraz częściej mówią o odbiciu, do nawet 7 proc. 

Ogłoszony kilka dni temu raport analityków banku Pekao "Perspektywy makroekonomiczne dla przedsiębiorców" wyraźnie wskazuje, że presja płacowa i potencjalnie możliwe szoki na rynku surowców, a zwłaszcza energetycznych, są aktualnie największym zagrożeniem dla rentowności polskich przedsiębiorstw. A te staną w obliczu podwyżki płacy minimalnej. Spadek rentowności, który nastąpił już w I półroczu, na pewno nie będzie sprzyjał decyzjom inwestycyjnym.

Od ponad roku słabnie eksport

Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik - słabnący eksport. Choć eksport netto miał zapewne dodatni wpływ na PKB w III kwartale, to wcale nie powód by snuć przed gospodarką świetlane perspektywy. Eksport spada. Niemal nieprzerwanie od II połowy zeszłego roku. Nadwyżka handlowa utrzymuje się tylko dzięki temu, że jeszcze bardziej spada import. Wartość eksportu towarów w euro we wrześniu była rok do roku niższa o 4,3 proc., a importu - o 14,8 proc. W sierpniu spadki wyniosły odpowiednio 2,3 proc. i 11,9 proc.

Wkład eksportu netto do PKB maskuje tylko faktyczne osłabienie i polskiej gospodarki, i popytu zagranicznego. I właśnie słabnący popyt zagraniczny, zwłaszcza w Niemczech, które w III kwartale znalazły się - według wstępnych danych - w recesji, może jeszcze bardziej pogorszyć sytuację polskich przedsiębiorstw, a wraz z nią całej gospodarki. Spadający import odzwierciedla zarówno osłabienie konsumpcji, jak też malejący popyt na dobra inwestycyjne ze strony polskich firm.

Wspomniany raport Pekao przewiduje, że po silnym wzroście inwestycji spowodowanym dużymi nadwyżkami finansowymi po pandemii - w latach 2020-2022 wyniósł on 15 proc. średniorocznie - nastąpi teraz inwestycyjny marazm. W I połowie 2023 roku wartość kosztorysowa nowo rozpoczynanych inwestycji obniżyła się już o 37 proc. rok do roku. W sytuacji, gdy przedsiębiorstwa nie widzą popytu wewnętrznego, a do tego dochodzi osłabienie zagranicznego, sam powyborczy entuzjazm nie wystarczy by podejmować inwestycje. Tylko, że stymulacja popytu konsumpcyjnego otwiera drzwi inflacji. To pułapka polskiego modelu rozwoju.

Osłabienie popytu jest także powodem obniżania stanów zapasów. Kiedy popyt po pandemii gwałtownie odżył, a równocześnie łańcuchy dostaw wciąż skrzypiały i Chiny zamknęły swoją gospodarkę, przedsiębiorstwa gwałtownie zaczęły zapasy gromadzić. Otwarcie gospodarki Chin pod koniec zeszłego roku spowodowało ich zmniejszanie, co było też powodem silnego spadku importu. Teraz firmy zmniejszają produkcję, a zatem nie widzą powodu do zwiększania zapasów. Podobnie jak w kilku ostatnich kwartałach zapasy będą wciąż wpływać ujemnie na polski PKB.

Co osłabiło potencjał naszego rozwoju

Wszystkie te wymienione krótkoterminowe ryzyka dla powrotu gospodarki na ścieżkę szybkiego wzrostu ciążą także nad perspektywami na dłuższy termin. Główny ekonomista banku Citi Handlowy Piotr Kalisz mówi, że najważniejsze pytanie jest teraz o to, na ile pandemiczny szok i wojna spowodowały trwałe obniżenie potencjału polskiej gospodarki. Dotyczy to oczywiście także gospodarki światowej. Na razie odpowiedź znamy zaledwie wycinkowo.

Wiemy na przykład, że ceny energii mają na to olbrzymi wpływ, gdyż obniżają rentowność przedsiębiorstw i ich zdolności konkurencyjne, tym bardziej zważywszy na fatalny energetyczny mix, który zasila polską gospodarkę. 

Wydatki zbrojeniowe (głównie będzie to import) także nie wpłyną dodatnio na wzrost. To jednak na razie za mało, by rozpoznać długoterminowe trendy i ich przyczyny. Przed nowym rządem stoi wyzwanie, by je zidentyfikować i naprostować politykę w taki sposób, by sprzyjała powrotowi do równowagi podaży i popytu w gospodarce.

Osobnej analizy wymagają skutki ośmiu ostatnich lat polityki rządu PiS i jej wpływ na podcięcie potencjału wzrostu. Przypomnijmy, że doprowadziła ona do destabilizacji makroekonomicznej, niezrównoważonego wzrostu, wybuchu inflacji (jeszcze zanim zaczęła się pandemia), do spotęgowania napięć na rynku pracy, ograniczania inwestycji przez sektor prywatny i publiczny, konserwacji "węglowego", drogiego miksu energetycznego, nierównowag na rynku mieszkaniowym, destabilizacji systemu edukacji i ochrony zdrowia, kluczowych dla tworzenia równości szans. Tego nie da się zmienić szybko ani łatwo, wobec ograniczeń w finansach publicznych, pozostawionych także przez rządy PiS w spadku. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: polska gospodarka | PKB | inflacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »