Polskie hity eksportowe. Jak radzą sobie ich producenci?
Jak firmy radzą sobie ze skutkami epidemii SARS-CoV-2 i COVID-19? Dla jednych to niezwykle trudne czasy: spadek przychodów, konieczność redukcji zatrudnienia, problemy z płynnością. Inne dają sobie radę. Odrobienie strat może jednak zająć nawet kilka lat. O tym jak firmy przygotowują się do restartu opowiadają Interii m.in. Marian Owerko (Bakalland), Henryk Orfinger (Dr Irena Eris), Marek Gonsior, niezależny konsultant były dyrektor ds. marketingu w firmie meblarskiej Agata oraz Leszek Gierszewski (Drutex).
Rozpoczął się powolny powrót do normalności. Rząd zapowiedział stopniowe uwalnianie gospodarki i społeczeństwa, skutecznie "zamrożonych" na czas epidemii decyzjami administracyjnymi. Firmy, które wstrzymały produkcję - stopniowo wznawiają produkcję; te, które tylko ograniczyły działalność - po wdrożeniu dodatkowych rygorów sanitarnych i bezpieczeństwa - dążą do odbudowy mocy produkcyjnych i sprzedaży. I podkreślają, że powrót do normalności zajmie znacznie dłużej niż się to na początku wydawało, i to, o ile - wskazują - nie będzie na jesień drugiej fali zakażeń koronawirusem. Sytuacja w przemyśle i produkcji i tak jest o wiele lepsza niż w usługach, które ograniczenia dotknęły z pełną siłą. Straty liczone są już jednak w miliardy złotych.
Federacja Przedsiębiorców Polskich i Lewiatan oszacowali, że od 16 marca do 20 kwietnia polska gospodarka straciła 79,3 mld zł z powodu restrykcji aktywności gospodarczej i społecznej. Aż 23,8 mld zł strat przypada na przemysł, 20,4 mld zł na handel, 5,5 mld zł na budownictwo, zaś 29,7 mld zł na pozostałe branże usługowe. Tylko do tej pory polska gospodarka straciła 3,2 proc. PKB. Licznik wciąż jednak bije.
Związek Przedsiębiorców i Pracodawców natomiast opublikował na swojej stronie rekomendacje ogólne dla wszystkich miejsc pracy i szczegółowe dla wybranych branż w związku z przygotowaniem biznesu do powrotu do normalności gospodarczej.
Pomimo narracji, że kryzys szybko przyszedł, ale szybko też sytuacja wróci do normy, a firmy staną na nogi, rzeczywistość może być zupełnie inna. - Nie wierzę w to. Po tym co się już wydarzyło będziemy leczyć rany latami. Jeśli chodzi o gospodarkę, wydaje mi się, że powinno być lekkie odbicie od tego, co mamy dzisiaj, ale nie sądzę, że we wszystkich sektorach. U nas natomiast zakładam rosnące obroty, które szacuję na 10-15 proc. od tego, co dotychczas spadło, w perspektywie pierwszego roku odmrożenia. Następnie będziemy mam nadzieję systematycznie rosnąć, ale pod warunkiem, że nie będzie drugiej fali epidemii - mówił w rozmowie z Interią Artur Czepczyński, prezes ABC-Czepczyński, firmy transportowej, która działa na terenie UE.
Firmy mierzą się ze stratami wywołanymi koronawiuresm, walczą o przetrwanie, utrzymanie płynności i odsuwają w czasie potrzebę redukcji zatrudnienia, o tyle, o ile będzie to możliwe.
Nie wszystkie też wstrzymały produkcję. Zamiast tego dostosowują się do nowej sytuacji. - Wprowadziliśmy izolację działów, żeby nie dochodziło do kontaktów między ludźmi. Dla pracowników z tego samego obszaru firmy nałożyliśmy takie obostrzenia, by nie dochodziło do krzyżowania się zmian. Zwiększyliśmy odstępstwa czasowe między nimi. Nie ma ciągłości produkcji. Spadła wydajność, ale musieliśmy ograniczyć ryzyko - przybliża obecną sytuację prezes Unitop Marek Moczulski.
W przychodach branży spożywczej - na co zwraca uwagę Marian Owerko założyciel, a obecnie przewodniczący rady nadzorczej Bakalland - obserwujemy tendencje do większej konsumpcji produktów, które służą do dalszego przerobu: pieczenia, gotowania, nawet przygotowania w domowych warunkach chleba. - Dużo słabiej sprzedają się natomiast produkty które rozwijały się bardzo szybko w ciągu ostatnich 3 lat, czyli convinience, które konsumowaliśmy "po drodze", bo nie jesteśmy po drodze. Sprzedaż w kraju czy eksport zachowuje się identycznie - ocenia Owerko.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Władze firmy zakładają recesję, to że sprzedaż niektórych produktów może być niższa. Obroty zmniejszyły się już w kwietniu w porównaniu do marca. Bakalland przygotowuje się na różne warianty sytuacji na rynku. Produkcja nie została przerwana na czas pandemii, opracowano więc zalecenia dla pracowników, wdrożono dodatkowe standardy. W firmie powołany został sztab kryzysowy. Do tego każdy zakład został podzielony na 3 strefy: produkcyjną - pracownicy produkcji, obsługa techniczna, dział jakości, logistyczną - pracownicy magazynów oraz biurową - pozostali.
- Postanowiono, że pracownicy z poszczególnych stref mają absolutny zakaz kontaktowania się ze sobą, dlatego dodatkowo zostały zmienione godziny pracy oraz zasady korzystania ze stołówki pracowniczej. Odwołano podróże służbowe, ograniczono do minimum (zakaz nie obowiązuje służb technicznych) wizyty na terenie fabryk. Wprowadzono dodatkowe zabezpieczenie przy przyjmowaniu opakować z zewnątrz.Codziennie mierzona jest temperatura zatrudnionych zanim rozpoczną pracę. Wprowadzono wymogi dla osób, które spotkały się z osobami wracającymi z zagranicy lub z osobami chorymi. Opracowano plan dezynfekcji, w firmie, gdyby okazało się, że któryś z pracowników zachorował - wyjaśnia Owerko.
Polska Federacja Producentów Żywności we współpracy z GIS wydała i upowszechnia w firmach spożywczych zalecenia i rekomendacje na temat działalności przedsiębiorstwa w czasie pandemii. Bowiem te - wciąż prowadzą produkcje.
- Wciąż precyzujemy wskazówki tym bardziej, że firmy spożywcze i specjalizujące się w przetwórstwie spożywczym pracują - podkreśla Andrzej Gantner, dyrektor generalny PFPŻ. W branży dbałość o zachowanie sterylności, czystości, zaopatrzenie pracowników w fartuchy, czepki, środki higieny wynika z charakteru produkcji. Firmy nie musiały więc wprowadzać pod tym względem dodatkowych wymagań.
Firmy jednak odczuwają też inne skutki epidemii: - Przedsiębiorstwa mają kłopoty z zatorami płatniczymi wynikające stąd, że nie działają hotele, restauracje, kawiarnie. W firmach zajmujących się produkcją napojów obroty spadły o 30 proc - dodaje Gantner. Zwraca również uwagę, że dla polskiego przemysłu spożywczego ważne jest zamknięcie gastronomii i w Polsce i w innych krajach. - 30 proc. produkcji polskiego przemysłu spożywczego jest wysyłana zagranicę. Zamknięte restauracje i hotele nie tylko nie zamawiają, ale także nie płacą. To jedna z przyczyn rosnących zatorów - ocenia. Innym kłopotem jest to, że władze krajów europejskich zaczynają komunikować się w retoryce protekcjonizmu. - 80 proc. produkcji wołowiny, 60 proc. produkcji mięsa drobiowego, 40 proc. mięsa wieprzowego jest eksportowanych. Jeśli nie uda się utrzymać wspólnego rynku, w poszczególnych krajach protekcjonizm będzie miał odzwierciedlenie w przepisach, to polskim firmom trudno będzie utrzymać zatrudnienie. Na rzecz tego eksportu pracuje u nas wiele osób - dodał Andrzej Gantner.
Meble, kosmetyki, AGD, tramwaje i autobusy, żywność - to polskie hity eksportowe ostatnich lat. Firmy z tych branż mierzą się nie tylko z problemami w Polsce, ale również w wielu zakątkach świata. Bowiem tzw. lockdown to nie tylko nasz rodzimy problem, ale globalny. Pozrywane łańcuchy dostaw, ograniczona dostępność produktów, sprawiają, że część producentów weryfikuje swoje cele rozwojowe. Najczęściej... w dół.
- Działamy w trzech obszarach. Mamy hotele, kosmetyczne instytuty i produkujemy kosmetyki. Epidemia podzieliła gospodarkę na pół. Połowa jakoś sobie radzi, a połowa nie radzi sobie wcale - ocenia w rozmowie z Interią Henryk Orfinger, wiceprezes Dr Irena Eris. I dzieli dalej firmy, które sobie dają radę w tych warunkach na trzy kategorie: radzą sobie bardzo dobrze, średnio dobrze albo źle, ale nadal sobie radzą. To dobrze obrazuje obecną sytuację na rynku. Spadek konsumpcji, zamrożenie produkcji, problemy z płynnością na tę skalę, którą można obserwować - dla wielu firm to nowa rzeczywistość epidemii COVID-19.
- Nasza produkcja kosmetyków znajduje się w grupie średnio radzących, bo dobrze radzą sobie ci, którzy mają zbyt na wyższym poziomie niż wcześniej. Zaliczam do tej kategorii część farmacji, produkcji spożywczej czy segment opakowań. My sprzedajemy 40 proc. tego co normalnie. To średni wynik na tle całego rynku, ale pozwala nam myśleć, że przeżyjemy - dodaje Orfinger.
Druga część działalności grupy Dr Irena Eris, czyli usługi hotelarskie i kosmetyczne instytuty - mówi rozmówca Interii - ma się jednak gorzej. - Odnotowaliśmy skokowy spadek sprzedaży. Jest bardzo źle, nie tylko dlatego, że stoimy, ale też dlatego, że perspektywy są bardzo słabe. Myślimy nie tylko o tym co dzieje się teraz, ale też o tym co będzie później - konstatuje Orfinger i stawia zasadne dzisiaj pytanie: Jakie będą nawyki konsumenckie, jaki będzie ruch ludzi i jak zmieni się rynek, bo zmieni się na pewno, po epidemii.
- Turystyka odczuje to najbardziej, bo ludzie będą bali się podróżować. Próbujemy przygotować hotele do funkcjonowania, które będzie dawało poczucie bezpieczeństwa gościom i pracownikom, ale kluczowe jest pytanie, jak długo potrwa obecna sytuacja. Ja jestem tutaj pesymistą i sądzę, że potrwa długo i wszystko będzie postępować falami. To taka sinusoida, nawet jeśli odmrozimy trochę gospodarkę, to potem znowu mogą wystąpić wzrosty liczby zachorowań i znowu trzeba będzie ją przymrozić - mówi Orfinger.
Kłopoty mają wszystkie kraje i wszędzie spadła sprzedaż kosmetyków. Klient w Hiszpanii, który sprzedawał kosmetyki Dr Ireny Eris w kilkuset miejscach musił zawiesić sprzedaż. - Być może zaraz się one otworzą, ale teraz pojawia się pytanie, co to otwarcie będzie oznaczać. Na ile sprzedaż wróci do sensownego poziomu? Do tego dochodzą problemy logistyczne. Są utrudnienia na granicach, kłopoty w portach i w transporcie. Eksportujemy, ale skala dzisiaj jest mniejsza i wiąże się z większymi kłopotami logistyczno-organizacyjnymi. Właściwie do końca marca sprzedaż zagranicę szła bardzo dobrze, ale początek kwietnia pokazał że będzie gorzej. Trudno przewidzieć jak bardzo gorzej, ale ja szacuję, że to będzie spadek eksportu o ok. 50 proc. Może się oczywiście okazać, że się mylę i mam nadzieję, że tak będzie - ocenia Orfinger.
W przyszłość wiceprezes Dr Ireny Eris patrzy pesymistycznie. Fabryki są gotowe do odmrożenia w tym sensie, że pracę najlepiej i najbezpieczniej jak to możliwe rozplanowano. Znaków zapytania wciąż jednak jest sporo. - Zakładamy, że sprzedaż będzie się podnosiła. Nawet nie marzymy jednak o tym, że wrócimy do stanu sprzed epidemii. Mamy nadzieję, że z obecnie realizowanych w 40 proc. planów sprzed koronawirusa, przejdziemy do realizacji 60 proc. wcześniejszych planów w rzeczywistości po epidemii. Nie łudzimy się, że rynek wróci do normalnego funkcjonowania. Gorzej będzie w hotelach, bo ten segment wymaga inwestycji, wysiłku i organizacji, żeby zapewnić bezpieczeństwo, a nie wiadomo, czy goście będą chcieli przyjeżdżać. I to mimo planowanych przez nas ograniczeń w ilości przyjmowanych gości, sposobie konsumpcji i poruszania się po obiekcie. Nie wiemy, ile osób zdecyduje się przyjechać mimo zachowania reżimu bezpieczeństwa i higieny - mówi wiceprezes Dr Irena Eris. Zwraca też, że przed szeregiem wyzwań z obszaru bezpiecznego świadczenia usług staje w całości branża kosmetyczna. Jak zapewnić pełne bezpieczeństwo pracownikowi i klientowi podczas pielęgnacji twarzy czy innych zabiegów kosmetycznych?
Pesa, producent pojazdów szynowych, mimo trudności będących efektem epidemii koronawirusa, utrzymuje produkcję i stara się realizować zamówienia, jednocześnie robiąc wszystko by zminimalizować ryzyko i chronić pracowników.
- Wszyscy mamy świadomość, że walczymy nie tylko z koronawirusem, ale także o przyszłość firmy i miejsca pracy - napisał w stanowisku firmy przygotowanym dla Interii Maciej Grześkowiak, PR Manager w Pesa.
Epidemia i związane z nią ograniczenia - przyznaje - z całą pewnością będą miały wpływ na koszty i wynik finansowy spółki. Wynika to między innymi z możliwości powstania opóźnień w produkcji i sprzedaży pojazdów - ryzyko ciągłości dostaw i odbiorów, dostępności pracowników i komponentów na rynku krajowym i europejskim, ale także kosztów ponoszonych na ochronę i zabezpieczenie pracowników przed COVID-19 oraz wynikających ze zmiany organizacji pracy, czy generującej dodatkowe koszty wyższej absencji.
Firma stara się jednak utrzymać dynamikę produkcji. - Dzięki wykorzystaniu pracowników firm zewnętrznych zapewniamy zasoby pozwalające utrzymać produkcję, ale wiąże się to z dodatkowymi kosztami. Analizujemy zapisy ustaw dotyczące tarczy antykryzysowej pod kątem kwalifikacji ponoszonych kosztów w ramach COVID-19 oraz ewentualnych rekompensat z tytułu strat wynikających np. z opóźnień dostaw powstałych w konsekwencji epidemii koronawirusa - dodaje Grześkowiak.
Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2019
Ocenia również, że ewentualne wstrzymanie produkcji byłoby działaniem bardzo krótkowzrocznym. Firma tym samym na ten krok się nie zdecydowała. - Mimo trudności udało się utrzymać produkcję, kontynuujemy dostawy, ale skupiamy się obecnie na zapełnieniu portfela zamówień do końca 2021 r. W najbliższym czasie podpiszemy umowę na dostawę 16 tramwajów w rumuńskich Jassach. Pracujemy też nad pozyskaniem kolejnych kontraktów. W marcu złożyliśmy najkorzystniejszą cenowo ofertę na dostawę 5 elektrycznych zespołów trakcyjnych dla Kolei Dolnośląskich, pracujemy też nad innowacyjnymi projektami, które mają znaczenie w perspektywie długofalowej - jak choćby pojazdy z napędem wodorowym - przypomina Grześkowiak.
Grupa Amica podjęła inną decyzję. Zdecydowała się na wstrzymanie produkcji od 1 kwietnia na okres dwóch tygodni. Nie był to jednak czas "zmarnowany". Grupa uzupełniła zapasy i przygotowała się do odmrożenia gospodarki. - Odnośnie samego odmrażania gospodarki jesteśmy na to dobrze przygotowani - przed czasowym zamknięciem fabryki zapełniliśmy nasze magazyny, przygotowaliśmy fabrykę do pracy w nowych warunkach i wznowiliśmy produkcję już 15 kwietnia. Bardzo wiele zależy teraz od tego jak szybko uda się przywrócić dystrybucję i kiedy nasi partnerzy odpowiadający za sprzedaż do klientów indywidualnych będą mogli rozpocząć sprzedaż we wszystkich kanałach - powiedział Interii Marcin Bilik, I wiceprezes Grupy Amica ds. operacyjnych.
Wiele zależy od - podkreśla Bilik - uwarunkowań zewnętrznych, otwarcia granic, dostępności podzespołów, możliwości transportu czy wznowienia sprzedaży w poszczególnych krajach.
- Amica dywersyfikuje swoją sprzedaż, więc jesteśmy w stanie częściowo kontynuować biznes niezależnie od tego czy aktualnie największe ograniczenia dotyczą Europy Zachodniej, Skandynawii, Chin czy rynków wschodnich. Dzięki temu udaje nam się utrzymać ciągłość pracy, choć w niektórych regionach może ona być znacząco ograniczona. Wielkim wyzwaniem dla całego przemysłu są zerwane lub ograniczone łańcuchy dostaw. Zmusza to firmy do szukania innych partnerów oraz nowych rozwiązań - ocenia.
Od 2003 Polska znajduje się w grupie Top 10 światowych producentów mebli. W Unii Europejskiej Polska ma silną trzecią pozycję, po Włochach i Niemcach. Istnieje 17,6 tysiąca firm meblarskich, których wartość rocznej produkcji w 2017 r. przekroczyła 10 mld euro, a polskie udziały w europejskim rynku stanowią 9,5 proc. Sektor wypracował wtedy ponad 42 mld zł zysku i mówiło się, że jeśli jego rytm produkcji zostanie utrzymany, w 2020 roku wielkość zysków przekroczy 50 mld euro.
Dziś wiadomo, że przez pandemię koronawirusa tak się nie stanie. Większość salonów meblowych stoi zamknięta i zgodnie z założeniami rządu pozostaną tak do trzeciej fazy odmrażania gospodarki, która nie rozpocznie się przed końcem maja. Jak zapewnia Interię Marek Gonsior, niezależny konsultant były dyrektor ds. marketingu w firmie meblarskiej Agata , pandemia zdecydowanie przyspieszyła wzrost sprzedaży w kanale e-commerce, jednak gros sprzedaży mebli i artykułów wyposażenia wnętrz odbywa się w sklepach tradycyjnych. - Wynika to z wielu powodów, ale przede wszystkim z braku możliwości zdalnego wypróbowania czy porównania produktów. Dlatego branża meblarska szczególnie odczuje efekt zamknięcia sklepów. W dzisiejszej, dynamicznej sytuacji trudno ocenić, kiedy trzecia faza nastąpi i jak kształtować się będą zachowania konsumentów - argumentuje rozmówca Interii.
Na obrót salonów meblowych wpłynie też nakładający się na rozmrożenia gospodarki letni spadek popytu. - Do tego dochodzi fakt, że trwający zastój w handlu offline w drastyczny sposób odbił się na planach budżetowych firm, co z pewnością będzie miało negatywny wpływ na chęć inwestycji w działania marketingowe, szczególnie konieczne do napędzania handlu w czasach recesji - wskazuje Marek Gonsior.
Przewiduje też, że wielu graczy dotknie problem z zasobami. Firmy meblarskie zatrudniają ponad 189 tys. osób (dane za GUS) - najwięcej w tej branży ze wszystkich krajów UE. Trudno przewidzieć ilu z nich straci przez pandemię pracę. - Na rynku pracodawcy ponowne zatrudnianie nie będzie trudne, ale będzie wymagało ponownego przeszkolenia załogi - informuje Gonsior. I dodaje, że problemem mogą się też okazać łańcuchy dostaw, bo chociaż Polska jest jednym z największych producentów mebli, to komponenty do nich i pozostałe artykuły wyposażenia wnętrz są często sprowadzane z zagranicy.
- Firma pracuje wykorzystując ok. 75 proc. mocy produkcyjnych, co w obecnej sytuacji pozwala nam pozostawać optymistami. Płacimy 100 proc. wynagrodzeń naszym pracownikom i nie planujemy zwolnień, a dodam, że wypłaty pensji i ZUS kosztują nas miesięcznie ponad 18 mln złotych. Nawet gdyby z jakiś powodów produkcja całkowicie stanęła na kilka miesięcy, to firma z całą pewnością przetrwa - ocenia sytuację w firmie Drutex jej prezes Leszek Gierszewski. W przyszłość patrzy z optymizmem, a stan ten tłumaczy odpowiednim zarządzaniem i silną pozycją firmy: tak rynkową jak i finansową.
- Jestem życiowym optymistą i dam sobie radę. Całe życie budowałem silne fundamenty, a nie wysokie maszty po to, żeby firma była stabilna. Jest takie powiedzenie: w czasie pokoju szykuj się na wojnę i ja to robiłem od zawsze. Działo się to pewnie kosztem wolniejszego wzrostu firmy i wobec ciągłych uwag ze strony ekonomistów i bankowców, którzy proponowali, że można budować firmę szybciej. Wybrałem jednak bezpieczny i odpowiedzialny sposób prowadzenia biznesu. Lepiej się wtedy śpi - mówi Interii Gierszewski i dodaje, że taki kryzys to test prawdy i tego jak prowadzi się firmę przez lata. Drutex nie planuje korzystać z pomocy finansowej państwa.
Trzeba mieć oszczędności - dodaje Gierszewski - żeby wytrzymać w trudnych warunkach. Na potwierdzenie swoich słów podaje nawet hipotetyczną sytuację, z którą też firma poradziłaby sobie. - Może to brzmi nieskromnie, ale gdyby w naszym przypadku przerwany został nawet łańcuch dostaw, to mam wystarczająco duże zapasy, żeby produkować przez kilka miesięcy. Nasza produkcja jest też zdywersyfikowana, więc gdyby załamał się jeden segment, to mogę przerzucić się na coś innego i poradzę sobie - ocenił prezes Drutexu.
Firma wciąż realizuje sprzedaż na wszystkich rynkach. Bez zmian. Chociaż nieprawdą byłoby, że kryzys w ogóle producenta okien, drzwi i rolet nie dotknął. - Wyjątkiem jest rynek włoski, bo tam faktycznie wstrzymaliśmy dostawy trzy tygodnie temu. Niemniej jednak, sytuacja już wraca do normy i od maja rozpoczynamy ponownie dostawy. Trochę mniejszą sprzedaż notujemy też we Francji. Ale to równoważy z kolei współpraca z innymi krajami. Tylko w Stanach Zjednoczonych odnotowaliśmy wzrost o 150 proc. w marcu. Bardzo ładnie, jak na tę porę roku sprzedajemy też do Niemiec i Skandynawii. Wynika to z faktu że mamy rozbudowaną i rozdrobnioną sieć sprzedaży. Współpracujemy z ok. 3,8 tys. dilerów, którzy sprzedają nasze produkty. Trudniej prowadzi się biznes przy takiej sieci, ale jest znacznie bezpieczniej, można działać na wielu rynkach i być spokojnym - ocenił.
Bartosz Bednarz, Dominika Pietrzyk, Ewa Wysocka, Aleksandra Fandrejewska-Tomczyk