Półwysep niezdrowej rywalizacji

W tym roku mija 40 lat od powstania GCC. Zamiast hucznych obchodów widać rozłam wewnątrz tej grupy. A wszystko za sprawą coraz bardziej niezdrowej rywalizacji między dwoma największymi członkami GCC, czyli między Arabią Saudyjską a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi.

Rada Współpracy Zatoki Perskiej (Gulf Cooperation Council, czyli GCC) powstała 25 maja 1981 r. w Rijadzie. Na pewno motorem napędowym jej powstania były wydarzenia w Iranie z 1979 r. Nie bez znaczenia była też inwazja ZSRR na Afganistan. Innym celem kryjącym się za powołaniem do życia GCC było zacieśnienie wewnętrznej współpracy zarówno na szczeblu gospodarczym, jak i politycznym.

Powolne zacieśnianie

W skład Rady wchodzą Bahrajn, Kuwejt, Oman, Katar, Arabia Saudyjska oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA). Zacieśnianie współpracy między poszczególnymi członkami Rady przebiega powoli. Pierwszym etapem było stworzenie unii celnej. Została ona zawarta na początku tego stulecia. Dokładnie 1 stycznia 2002 r. zostało uchwalone Wspólne Prawo Celne (Common Custom Law), dwanaście miesięcy później wprowadzono unię celną.

Była ona dość dziwna, gdyż wiele towarów nie zostało objętych jej zasięgiem i - jak później - wykażę, do dziś niewiele się pod tym względem zmieniło. Kolejnym etapem było stworzenie wspólnego rynku, które nastąpiło na początku 2008 r. Znacznie więcej kłopotów mają te kraje z implementacją unii walutowej. W 2001 r najwyższy organ decyzyjny Rady (Supreme Council) ustalił scenariusz, który przewidywał wprowadzenie wspólnej waluty w roku 2010.

Jak dotąd tego postanowienia nie wprowadzono w życie. Wiele jest przyczyn takiego stanu rzeczy. Albo Oman postanowił się wycofać z tego przedsięwzięcia w 2006 r., gdyż jego zdaniem jest ono zbyt ambitne, albo Kuwejt zmienił swój rygor walutowy rok później, albo na przeszkodzie stawały i nadal stoją inne bariery najczęściej natury politycznej. Ale jak ważny jest czynnik polityczny (a dokładniej wola polityczna) przy tworzeniu wspólnego obszaru walutowego, wystarczy spojrzeć na strefę euro.

Reklama

Szybko nie pójdzie

Trudno będzie wyobrazić sobie zacieśnienie współpracy politycznej na Półwyspie Arabskim w najbliższym czasie. Można przynajmniej wymienić trzy wydarzenia, które wręcz albo uniemożliwiły albo uniemożliwiają zaimportowanie eksperymentu europejskiego na grunt Półwyspu Arabskiego. Jednym z nich była interwencja Arabii Saudyjskiej w pozostającym poza strukturami GCC Jemenem. Drugi to był ostry spór na łonie rodzinny, a wszystko za sprawą Kataru. Obecnie coraz częściej słyszymy o niesnaskach między Arabią Saudyjską a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi.

Jeśli chodzi o interwencje w Jemenie, to powinien być to czynnik scalający kraje GCC. Zainicjowana w marcu 2015 r interwencja miała na celu wsparcie urzędującego prezydenta, Abd Rabbuh Mansur al-Hadi, który został obalony przez ruch Huti. Nie wchodząc w co prawda intersujące, ale wykraczające poza ramy tego tekstu szczegóły, ruch Huti cieszy się wsparciem Teheranu. Mimo ogromnych nakładów finansowych wyłożonych przez Rijad oraz wsparcia szerokiej koalicji (której zasięg wychodził wyraźnie poza kraje GCC), pokładane przez Saudyjczyków nadzieje w tej interwencji spełzły na niczym.

Nie wolno zapominać o stratach w ludności cywilnej (nie wspominając już o stratach materialnych). Nic więc dziwnego, że po prawie sześciu latach Arabia Saudyjska, chcąc ratować twarz musiała wyjść w marcu br. z kolejną propozycją pokojową. Nie zadawala ona jednak przedstawicieli Huti. Tak więc przyszłość Jemenu pozostaje nadal niejasna. Jedno jest jednak pewne, wiele źródeł już mówi o porażce Arabii Saudyjskiej w całym tym przedsięwzięciu. A Teheran ma dziś znacznie więcej do powiedzenia w kwestii Jemenu niż Rijad. Nie o takim scenariuszu marzyli Saudyjczycy.

Katarski kryzys dyplomatyczny

Kolejna kwestia to mający miejsce cztery lata temu katarski kryzys dyplomatyczny. Przypomnijmy, że latem 2017 r. Katar został nagle odizolowany, za sprawą zerwania stosunków dyplomatycznych przez Arabię Saudyjską oraz inne kraje GCC. Przyczyną tak drastycznej decyzji były formułowane przez Rijad oskarżenia pod adresem Dohy, z których wynikało, że Katar wspiera terroryzm. Jak można się domyślać, Katar odrzucał wszystkie stawiane mu zarzuty. A prawdziwą przyczyna opisywanego konfliktu była odmienna wizja rozwoju gospodarczego Kataru, która zakładała zbliżenie między Dohą a Teheranem.

Zażegnanie kryzysu następuje bardzo powoli, o czym może świadczyć fakt otwarcia granic lądowych między Katarem a Arabią Saudyjską dopiero na początku tego roku. Z kolei sam przebieg tego kryzysu pokazuje, że rola GCC jest niewielka w tym konflikcie, co nie mogło oczywiście w żaden sposób poprawić prestiżu GCC.

Być może za sprawą wyżej opisanych wydarzeń, na ostatni spór między Arabią Saudyjską a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi niemal w ogóle nie patrzy się przez pryzmat GCC. A świat patrzy na ten spór z coraz większym niepokojem. Po pierwsze, chodzi o dwie największe gospodarki GCC, których łączne PKB przekracza próg 1,2 biliona dolarów USA. Ale bądźmy szczerzy, mało kto się przejmuje PKB obu zwaśnionych ze sobą stron. Tu przede wszystkim chodzi o wydobycie ropy naftowej. Łączne wydobycie w tych dwóch krajach wynosi prawie 12,5 miliona baryłek dziennie, co stanowi ponad 16 proc. całego światowego wydobycia samej ropy naftowej (crude oil). Ropa odgrywa ważną rolę, ale nie jest jedynym zarzewiem opisywanego konfliktu. O co więc w tym sporze chodzi?

Arabia Saudyjska, ZEA - zbliżone wizje rozwoju, starcie interesów

Odpowiedzią na powyższe pytanie jest zmiana pokoleniowa u steru władzy w Rijadzie. Chodzi tu przede wszystkim o pojawienie się osoby młodego księcia (opisanego przeze mnie ponad rok temu na łamach OF) - Mohammeda ibn Salmana. Ten wciąż bardzo pewny siebie faktyczny władca Arabii Saudyjskiej najwyraźniej zaczyna podążać tą samą ścieżką, którą wcześniej przetarły zarówno ZEA jak i Katar. Innymi słowy, Mohammed ibn Salman postawił na dywersyfikację krajowej gospodarki, która to dywersyfikacja miałaby zmniejszenie uzależnienia Arabii Saudyjskiej od wydobycia ropy naftowej.

Jeszcze do niedawna, dywersyfikacja gospodarki saudyjskiej nie była na pierwszych stronach gazet. Rzecz w tym, że w dobie wręcz skrajnego konserwatyzmu preferowanego przez ówczesne władze Rijadu zadawalała je dominacja na rynku naftowym.

Zmiana pokoleniowa władzy w Rijadzie wywołała zmiany w sposobie funkcjonowania tamtejszego społeczeństwa. Takim sztandarowym wyrazem tej zmiany było zezwolenie kobietom prowadzenia samochodów. Reformy Mohammeda ibn Salmana idą jednak dalej. Oczywiście, wyklucza on pluralizm polityczny, niemniej jednak zaczyna się coraz bardziej interesować koncepcją dywersyfikacji krajowej gospodarki. A najlepiej świadczy o tym ciesząca się jego poparciem tzw. Wizja 2030, czyli scenariusz zakładający daleko idącą modernizację Arabii Saudyjskiej.

Oba kraje stały się nagle rywalami

Arabia Saudyjska oraz ZEA nadawały na wspólnych częstotliwościach przez bardzo długi czas. Niektóre nawet źródła mówiły o dążeniach w kierunku stworzenia unii politycznej. Bliski sojusz był jednak możliwy tak długo, jak długo interesy obu krajów nie nachodziły na siebie. Arabia Saudyjska stawiała na całkowitą supremację na rynku naftowym, a ZEA stawiały na dywersyfikację własnej gospodarki (której symbolem są dwie linie lotnicze Etihad oraz Emirates, a także stanowiące ogromny hub logistyczny lotnisko w Dubaju). Tym samym nie było konfliktu interesów. Natomiast saudyjska Wizja 2030 zmienia nieodwracalnie dotychczasowy układ, gwarantujący przyjazną koegzystencję między ZAE i Arabią Saudyjską. Oba kraje stały się nagle rywalami. Co gorsze, ich wizje zmniejszania zależności krajowych gospodarek od ropy naftowej są bardzo podobne. A to oznacza, że dwa kraje zabiegają o bardzo podobny profil inwestorów zagranicznych.

Widząc faktyczne zamiary Arabii Saudyjskiej, ZEA stają się coraz bardziej asertywne, szczególnie na froncie polityki zagranicznej. Zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. szczególnie trudne relacje, czyli z Iranem z jednej strony oraz Izraelem z drugiej strony. ZEA zaczynają dbać o relacje zarówno z jednym jak i drugim krajem. Ich władze doskonale zdają sobie sprawę, że normalizacja stosunków z oboma krajami jest niezbędna dla dalszej dywersyfikacji gospodarki ZEA. Arabia Saudyjska nie chce pozostawiać w tyle i Mohammed ibn Salman zaczyna coraz częściej puszczać oko w kierunku Teheranu.

Podobnie ma się sprawa z Izraelem

Przypomnę, że 13 sierpnia ub. roku zostały zawarte porozumienia Abrahama (Abraham Accords), regulujące stosunki ZEA (oraz Bahrajnu) z Izraelem. A jak się można domyślać, Rijad nie pozostaje w tyle. Przecież nie tak dawno, były premier Izraela Benjamin Netanyahu odwiedził Arabię Saudyjską. Jednak Mohammed ibn Salman musi uważać, gdyż idea ocieplania stosunków dyplomatycznych i gospodarczych z dotychczasowymi wrogami nie wszystkim w Rijadzie przypadła do gustu. Chodzi przede wszystkim o tamtejszych duchownych. Może dlatego Mohammed  ibn Salman zdecydował (mimo rzekomo obowiązującej unii celnej) o wprowadzeniu ceł na import produktów pochodzących z wolnych stref (free zones) z innych krajów GCC albo tych, których produkcja opiera się nawet w najmniejszych stopniu na komponentach pochodzących z Izraela. A najlepiej prosperujące wolne strefy znajdują się właśnie  w ZEA.

Rywalizacja między dwoma krajami zaostrza się, a w efekcie oba kraje decydują się na coraz bardziej niebezpieczne przedsięwzięcia. I nie chodzi tu już tylko o balansowanie między Teheranem a Tel-Awiwem. Przykładem mogą być dość niejasne relacje między ZEA a Wenezuelą. Nie jest tajemnicą, że wenezuelskie złoto (wchodzące w skład rezerw Banco de Venezuela) było wywożone z tego kraju. Istnieją poszlaki wskazujące na udział firm z ZEA w całym tym procederze.. Tego rodzaju podejrzenia nie ograniczają się jedynie do wenezuelskich rezerw walutowych. Pod koniec ubiegłego roku bardzo dużo mówiło się o tym, że firmy pochodzące z ZEA kupują wenezuelską ropę. A przecież ZEA są postrzegane jako wierny sojusznik USA. Natomiast nikomu z czytelników OF nie trzeba przypominać, jakie jest podejście Stanów Zjednoczonych do Wenezueli.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Konkludując, można powiedzieć, że zdrowa rywalizacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Pod tym względem, kraje GCC nie powinny stanowić wyjątku. Sęk w tym, że rywalizacja między dwoma największymi krajami GCC zaczyna stawać się coraz bardziej niezdrowa. Nie tak chyba wyobrażali sobie twórcy GCC w 1981 r. współpracę między krajami członkowskimi w czterdzieści lat od podpisania porozumienia w Rijadzie.

Paweł Kowalewski
Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Obserwator Finansowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »