Pomiędzy NBP a rządem zaczyna iskrzyć? Im bliżej wyborów, tym więcej różnic

Stanowiska banku centralnego i rządu zaczynają się rozjeżdżać, gdy chodzi o decyzje mające wpływ na stabilność polskiego systemu finansowego. A im bliżej wyborów - tym różnic może być więcej. NBP wysyła do rządu coraz więcej sygnałów: zagalopowaliście się za daleko i wasze decyzję mogą położyć nasz system finansowy.

Aż do lata 2021 roku rząd i NBP szli równym krokiem. Wobec największego problemu, jaki dotyka Polaków - szalejącej inflacji - zajmowali stanowisko niepodzielne. I rząd, i NBP długie miesiące utrzymywały, że inflacji wcale nie ma. Potem, kiedy wzrost cen był już tak duży, że trudno było go nie zauważyć, oba ośrodki słowo w słowo powtarzały - inflacja jest "przejściowa". 

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Reklama

Rada Polityki Pieniężnej, w której - przypomnijmy - w poprzedniej kadencji zasiadali wyłącznie przedstawiciele PiS, zaczęła podnosić nieśmiało stopy procentowe, gdy roczny wzrost cen doszedł do niewyobrażalnych przez lata 5,9 proc. jesienią 2021 roku. Ale tuż przed pierwszą decyzją RPP o podwyżce stóp "pozwolił" na nią premier Mateusz Morawiecki. Choć dla sprawiedliwości dodajmy - członkowie RPP poprzedniej kadencji powołani przez prezydenta Andrzeja Dudę już w 2019 roku wyrażali zaniepokojenie zbyt silnym wzrostem cen, a nawet zgłaszali wnioski o choćby "ostrzegawcze" podwyżki.

Ignorowanie inflacji spaja polityczne szeregi

Gdyby RPP nie ignorowała inflacji, prawdopodobnie ta byłaby teraz znacznie niższa. Przypomnijmy jednak, że po wybuchu pandemii RPP obniżyła stopy procentowe niemal "do zera", zgodnie z oczekiwaniami rządu. Bank centralny rozpoczął zakup rządowych obligacji i doszedł w ciągu półtora roku do kwoty bliskiej 150 mld zł. To spowodowało nadpłynność w bankach, czyli nadmiar gotówki, więc nie potrzebowały przyjmować depozytów. Dlatego kiedy stopy procentowe od października 2021 zaczęły marsz w górę, banki z dużym opóźnieniem podnosiły oprocentowanie lokat. Nie można było zabezpieczyć wartości pieniędzy przed inflacją, więc zaczęły one ludziom "parzyć ręce". A to dolewało oliwy do wzrostu cen.     

I rząd, i NBP ramię w ramię zupełnie inaczej definiowały problem inflacji, niż w rzeczywistości on wyglądał. Po napaści Rosji na Ukrainę mówiły o "putinflacji", tak jakby to Rosja wpływała na polityki fiskalną i monetarną w Polsce. Przyznajmy - na razie w sprawie polityki pieniężnej o rozdźwięku pomiędzy rządem a PiS-owską większością w RPP nie słychać.

Przeciwnie, kontynuowane jest wzajemne wsparcie. W październiku zeszłego roku RPP zatrzymała wzrost stóp, ratując rząd przed jeszcze większym trzęsieniem na rynku obligacji minionej jesieni. Ale to nie znaczy, że rozdźwięk się nie pojawi, jeśli inflacja się uprze i nie zechce zejść do końca roku do poziomu poniżej 10 proc., jak przewiduje to ostatnia projekcja NBP. Nawet prezes NBP już nie obiecuje tak hojnie obniżek stóp przed końcem roku, jak o tym miał w zwyczaju mówić jeszcze kilka miesięcy wcześniej.

Jak tu zarządzać oczekiwaniami inflacyjnymi?

Ale opowieści o inflacji prezesa NBP, które są miodem dla rządu, czy też szerzej, kierownictwa politycznego PiS powodują, że bank centralny ma kłopot i to nie tylko wizerunkowy. Już nie tylko ekonomiści, specjaliści, analitycy, ale też zwykli ludzie widzą, że z NBP jest coś nie tak. Niemal nieprzerwanie od 2017 roku (wyjąwszy okres początku pandemii) spada odsetek Polaków oceniających dobrze działalność banku centralnego, a rośnie grupa oceniających ją źle. We wrześniu ubiegłego roku padł rekord. Źle działalność NBP oceniło 52 proc. badanych przez CBOS, a dobrze - zaledwie 28 proc. A to ma zasadnicze znaczenie dla skuteczności polityki pieniężnej.

- W tej sytuacji możliwość budowania oczekiwań inflacyjnych jest co najmniej wątpliwa - mówił podczas niedawnego seminarium Warszawskiego Instytutu Bankowości profesor Krzysztof Kil z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Popatrzmy pięć lat wstecz. W tych samych badaniach dobrze działalność NBP oceniało 57 proc. ankietowanych, a źle - zaledwie 6 proc. I wprawdzie najnowsza badanie CBOS z marca tego roku przyniosły poprawę wizerunku NBP (39 proc. ocenia źle, 38 proc. - dobrze), to także nie jest wynik, który dawałby podstawy do przekonania, że bank centralny zarządza oczekiwaniami inflacyjnymi.

Frankowicze kością niezgody

Zapewnienie stabilności cen to tylko jedno z zadań NBP. Bank centralny odpowiada również za stabilność systemu finansowego. Organem, który nad nią powinien czuwać, jest Komitet Stabilności Finansowej, składający się z prezesa NBP, szefów Komisji Nadzoru Finansowego oraz Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i ministra finansów.  

Ani NBP, ani KSF przez długie lata nie zauważały żadnego problemu z dramatycznym spadkiem rentowności polskich banków, kurczeniem się ich kapitałów spowodowanym przeceną obligacji Skarbu Państwa, boomem na kredyty hipoteczne i przekredytowaniem wielu gospodarstw domowych w okresie "ultraniskich" stóp procentowych po wybuchu pandemii. NBP długo nie zajmował stanowiska w sprawie roszczeń frankowiczów zagrażających wypłacalności kilku największych polskich instytucji. Do czasu.

Doszło do tego w lipcu 2021 roku, kiedy NBP został wywołany do tablicy przez prezes Sądu Najwyższego musiał odpowiedzieć na jej pytania dotyczące stanowiska w kilku kwestiach będących częścią sporów pomiędzy frankowiczami a bankami. W odpowiedzi na pytania prezes SN NBP napisał, że to wcale nie zapisy w umowach - uznane później za niedozwolone - wpędziły w kłopoty frankowiczów, zwiększając ich obciążenia z tytułu spłat kredytów. Powodem tego nie były banki udzielające kredytów, ale kurs franka szwajcarskiego, którego wartość wzrosła niebotycznie po wielkim globalnym kryzysie finansowym. Obie instytucje ostrzegły też, że zaspokojenie najdalej idących roszczeń frankowiczów doprowadziłoby do "poważnego zagrożenia dla stabilności całego systemu bankowego i gospodarki".

Zwróciły także uwagę, że zaspokojenie tych roszczeń zamiast przywrócenia równości stron, stanowiłoby transfer zasobów odpowiadających ok. 9 proc. polskiego PKB za 2020 rok do stosunkowo wąskiej grupy osób. Opowiedziały się za tym, żeby bankom, nawet po unieważnieniu umowy, przysługiwało wynagrodzenie za kapitał. I nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że zupełnie inne stanowisko przedstawił rząd jesienią ubiegłego roku przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Cicha wojna o "wakacje kredytowe"

Powiedzmy od razu - to nie jest tak, że NBP i rząd już kłócą się w każdej sprawie. NBP gładko przeszedł do porządku dziennego i włączył się do zadekretowanej przez premiera rok temu tzw. reformy wskaźników referencyjnych, choć wybrana propozycja nowego wskaźnika - WIRON-u zamiast WIBOR-u - skomplikuje mu prowadzenie polityki pieniężnej. Ryzyka związane z tą zamianą nie zostały jeszcze dobrze rozpoznane, a tym bardziej właściwie zidentyfikowane, a nikt nie ma przecież w tym większych kompetencji niż bank centralny.   

"Wakacje kredytowe" były jednak skokiem o jeden most za daleko. Właśnie minęła rocznica, jak premier Mateusz Morawiecki obiecał podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach "wakacje" dla kredytobiorców zadłużonych w hipotekach w złotych. Wzrost stóp procentowych pociągnął za sobą nawet dwukrotny wzrost rat kredytów branych przy "bliskiej zera" cenie pieniądza. Ten prezent, który kosztował banki jak na razie ok. 13 mld zł spowodował, że NBP zareagował.      

Nie tylko zresztą NBP, bo w czerwcu 2022 roku propozycja ustawy o "wakacjach" była dyskutowana na Komitecie Stabilności Finansowej. I NBP, i KNF, i BFG były przeciw z powodu ryzyka, jakie "wakacje" niosły dla stabilności polskich banków. Jedynie Ministerstwo Finansów było za. Mimo sprzeciwu instytucji "sieci bezpieczeństwa finansowego" wakacje weszły w życie. To był nie tylko policzek, ale też ignorowanie ustawowych kompetencji. 

Kolejna odsłona sporu o frankowiczów

Od niekorzystnego dla banków orzeczenia TSUE w lutym tego roku w sprawie rozliczeń miedzy bankiem a kredytobiorcą po unieważnieniu umowy o kredyt we frankach na poważnie zaczęła być traktowana propozycja, żeby kwestię tę uregulować ustawowo. KNF przyznaje nawet, że pracuje nad takim projektem, ale Komisja nie ma inicjatywy ustawodawczej. Projekt musiałoby złożyć Ministerstwo Finansów. Rząd - jak na razie - się dystansuje, bo byłoby to dla niego skrajnie niewygodne. Dlaczego?

Uchwalenie ustawy wymagałoby zgodnej większości w głosowaniu sejmowym. Gdyby PiS ją poparło, oznaczałoby to, że "zdradziło" frankowiczów, a to środowisko jednoznacznie wiązało swoje nadzieje z partią rządzącą. Na razie NBP woli w tej sprawie nie zajmować stanowiska, mimo że w grudniowym "Raporcie o stabilności systemu finansowego" sam dostrzegł ryzyko systemowe dla banków związane z roszczeniami tej grupy kredytobiorców. 

Wraca inflacja, idą "wakacje"

Dynamika relacji pomiędzy NBP a rządem w dużym stopniu zależy od dynamiki inflacji. 

NBP jest pod bardzo silną presją, żeby obniżyć stopy procentowe. Ale ekonomiści z banku centralnego powinni sobie zdawać sprawę z tego, że kiedy inflacja bazowa jest wciąż w trendzie wzrostowym i przekracza 12 proc. (12,3 proc. w marcu) to nie najlepszy moment, żeby w ogóle wspominać o obniżkach. A jeśli obniżek nie będzie i skończą się "wakacje kredytowe"? To będzie elektorat boleć.  

Być może - jeśli inflacja faktycznie zacznie spadać w miarę szybko w związku ze zniżkami cen na rynkach paliw i surowców - RPP zdecyduje się na symboliczne cięcie stóp przed końcem roku, bo nie będzie mogła całkowicie zignorować wciąż wysokiej, uporczywej i "lepkiej" inflacji bazowej. Obniżki rat kredytowych byłyby wtedy też co najwyżej kosmetyczne. Ale rząd miałby znakomite wytłumaczenie, by "wakacji" nie przedłużać.

Gorzej będzie, jeśli inflacja nie będzie chciała sama sobie pójść, a większość prognoz najważniejszych banków centralnych, światowych ekonomistów i instytucji, takich jak choćby ostatnio Międzynarodowy Fundusz Walutowy, jest obecnie bardzo sceptycznych co do tempa globalnej dezinflacji. Ceny surowców i paliw na świecie są nawet niższe niż przed wojną, a inflacja - wciąż wysoka. A co będzie jeśli znowu wzrosną? O dezinflacji znów na wiele miesięcy można będzie zapomnieć.

Zakładając scenariusz wciąż wysokiej i uporczywej, a może nawet rosnącej inflacji, pokusa przedłużenia "wakacji kredytowych" stać się może dla rządzących nie do odparcia, tym bardziej, że idą wybory. Co w takiej sytuacji zrobi NBP?

Przedłużenie "wakacji" to tylko jeden wycinek możliwego pola konfliktu, bo kolejnym będą wybory, a raczej to, co PiS dorzuci, żeby usatysfakcjonować mocno sfrustrowany inflacją elektorat. Znamy scenariusz węgierski z ubiegłego roku i tamtejsze przedwyborcze rozpasanie fiskalne, które dało zwycięstwo w cuglach Viktorowi Orbanowi, ale doprowadziło do gigantycznych deficytów budżetowych i do inflacji o niemal 10 punktów procentowych wyższej niż w Polsce.

Na razie o tym, jakie prezenty rządzący planują, jest jeszcze cicho. Ale niebawem zrobi się głośno. Czy NBP zbędzie to milczeniem?

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »