Ponure dane za 2023 r. Czy polska gospodarka ma szanse dalej rosnąć?
Polska gospodarka jest w stagnacji, urosła w ubiegłym roku zaledwie o 0,2 proc. i jest to najgorszy wynik – nie licząc pandemii w roku 2020 – od kiedy wyszła z potranformacyjnej recesji w latach 90. zeszłego wieku. Jest to również trzykrotnie słabszy wynik niż średnia dla Unii Europejskiej. W Polsce rodzi się najmniej dzieci od II wojny światowej. Wobec tego trudno nie zadać pytania – czy nasza gospodarka ma szanse, żeby dalej rosnąć?
GUS ogłosił wstępne dane o wzroście polskiego PKB za ubiegły rok. Mogą one zostać jeszcze zrewidowane. Ale nawet gdyby zostały zrewidowane nieco w górę, to i tak dadzą mocne powody do obaw o bliższą i dalszą przyszłość. Zobaczmy najpierw, co się stało w 2023 roku i dlaczego gospodarka pogrążyła się wówczas w stagnacji.
PKB - według wstępnego szacunku - zwiększył się w 2023 roku o 0,2 proc., po wzroście w roku poprzednim o 5,3 proc. i o 6,9 proc. w 2021 roku. Największe znaczenie dla osłabienia wzrostu miał popyt krajowy, który skurczył się w ubiegłym roku o 4,1 proc. Tak silny spadek popytu był spowodowany skurczeniem się konsumpcji gospodarstw domowych - o 1 proc. w porównaniu z 2022 rokiem. Inwestycje były natomiast na solidnym plusie, bo wzrosły o 8 proc. po tym jak rok wcześniej wzrosły o zaledwie 4,9 proc.
- Pozytywny był wpływ popytu inwestycyjnego, większy niż 2022 roku (...) Wartość dodana brutto była wyższa niż w 2022 roku o 1 proc. - mówił na konferencji prasowej poświęconej prezentacji danych prezes GUS Dominik Rozkrut.
Niemniej wartość dodana wzrosła jedynie dzięki budownictwu, gdzie zwiększyła się aż o 3,4 proc. Spadła natomiast w handlu - o 2,4 proc. i - co najbardziej niepokojące - w przemyśle, gdzie skurczyła się o 0,7 proc.
Przemysł, który przez lata dodawał skrzydeł polskiej gospodarce, stał się sektorem wrażliwym. W ubiegłym roku produkcja przemysłowa w całej gospodarce spadła o 1,7 proc. licząc rok do roku. Produkcja budowlano-montażowa w całej zbiorowości przedsiębiorstw wzrosła o 4 proc., a w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej 9 osób - o 5 proc. Zdecydowanie zwolnił wzrost cen producentów z ponad 22 proc. w 2022 roku do 2,4 proc. w roku ubiegłym. Od lipca zeszłego roku ceny producentów były niższe niż rok wcześniej.
Mocno skurczyła się sprzedaż detaliczna, odzwierciedlająca spadek konsumpcji. W całej gospodarce skurczyła się aż o 4,1 proc., a w przedsiębiorstwach zatrudniających powyżej 9 osób - o 2,7 proc. W porównaniu z poprzednim rokiem najbardziej zmniejszyły się zakupy dóbr trwałego użytku, ale także żywności. Wzrosła natomiast sprzedaż samochodów.
Na rynku pracy sytuacja zmieniła się nieznacznie. Liczba pracujących wzrosła o ok. 0,1 proc., a stopa bezrobocia utrzymała się na poziomie 5,1 proc., jak rok wcześniej. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto wzrosło w ubiegłym roku o 11,9 proc., przy średniorocznej inflacji 11,4 proc., a więc wzrosło realnie o 0,5 proc. Znacznie wyższe były natomiast realnie emerytury i renty po waloryzacji z marca zeszłego roku - o 4,7 proc.
- Siła nabywcza wynagrodzeń nieznacznie się zwiększyła - powiedział prezes GUS.
Rok 2023 przyniósł jednak rekord. Urodziło się 272 tys. dzieci, a więc najmniej od II wojny światowej. Liczba zgonów była większa o 137 tys. od liczby urodzeń. Na każde 10 tys. mieszkańców naszego kraju ubyło 35 osób, gdy w 2019 roku, a więc jeszcze przed pandemią, ubywało na 10 tys. mieszkańców 7 osób.
- Saldo migracji ma niewielki wpływ w stosunku do tych tendencji - powiedział Dominik Rozkrut.
Co w takim razie stanie się z gospodarką w tym roku i w latach kolejnych? Analitycy mówią, że ma szansę urosnąć o 3-4 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy skorygował w czwartek w górę prognozę wzrostu dla Polski na ten rok do 2,8 proc. Na marginesie dodajmy, że wzrost za 2023 roku oszacował na 0,6 proc., a więc trzy razy przestrzelił wynik ogłoszony przez GUS.
Niedawno w Interii przyglądaliśmy się, co może być hamulcem silniejszego odbicia polskiej gospodarki w tym roku. Przypomnijmy w skrócie. Powszechnie uznawane założenie, że gwiazdą sezonu będzie konsumpcja nie jest nierealne, ale uważamy, że jest kruche. Opiera się ono na przeświadczeniu, że wynagrodzenia o kilka długości wyprzedzą inflację. Wiadomo, że od stycznia mocno wzrosła płaca minimalna, a w marcu solidnie wzrosną renty i emerytury. Ale czy to wystarczy, by napędzić konsumpcję?
Jest to pytanie o sytuację przedsiębiorstw, których słabość widać po danych o spadku produkcji i wartości dodanej brutto w zeszłym roku. Czy wobec tego będzie je stać, by sowicie opłacać pracowników? A jeśli już nawet będą dobrze płacić, to czy ludzie będą wydawać pieniądze, czy raczej oszczędzać? W ubiegłym roku wynagrodzenia realne wzrosły o skromne 0,5 proc., ale konsumpcja spadła o 1 proc. Czy oszczędności to przejściowy kaprys, czy może trend?
Dodajmy do tego jeszcze jedną okoliczność. Rząd nie może w nieskończoność utrzymywać zamrożonych cen energii elektrycznej, gazu, ogrzewania i obniżonego VAT na żywność, bo żaden budżet tego nie wytrzyma. Na konieczność zmiany modelu wsparcia i kierowania pomocy tylko do najbardziej potrzebujących zwracają już uwagę jednogłośnie wszystkie międzynarodowe instytucje. Ale jak zadziała "odmrożenie" cen?
Wyobraźmy sobie gospodarstwo domowe o dochodzie rozporządzalnym 2 tys. zł miesięcznie płacące rachunki za prąd 200 zł. Gdy ceny zostaną "odmrożone" i ich wzrost będzie na poziomie proponowanym na ten rok, czyli o ok. 70 proc., rachunek za prąd naszego gospodarstwa wzrośnie do 340 zł. A to znaczy, że na pozostałe potrzeby czy zachcianki konsumpcyjne będzie mogło wydawać miesięcznie o 140 zł mniej. To także znaczy, że jego możliwości konsumpcyjne obniżą się o 7 proc.
Z inwestycjami publicznymi będzie słabo, gdyż Polska - jak dotąd - nie skorzystała z pieniędzy z Funduszu Odbudowy, który miał m.in. zagwarantować płynne przejście pomiędzy perspektywami budżetowymi Unii. Jakie będą inwestycje sektora prywatnego - to zagadka, ale nie z dziedziny ekonomii, lecz raczej psychologii społecznej. Wiemy tylko, że wyniki październikowych wyborów wyzwoliły wielki entuzjazm i nadzieje.
Od entuzjazmu do realnych decyzji inwestycyjnych droga może okazać się daleka. Firmy nadal działają w takim otoczeniu prawnym, jak za rządów PiS, a przywracanie praworządności może potrwać nawet do przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Owszem, zelżał strach, jednak czy to wystarczy, by podejmować decyzje inwestycyjne w warunkach wciąż drogiego kredytu?
Osłabienie gospodarki strefy euro, a zwłaszcza Niemiec, które zanotowały recesję w zeszłym roku, nie wróży dobrze polskiemu eksportowi. Umocnienie złotego może natomiast przekierować popyt na towary importowane, co nie poprawi sytuacji krajowych firm. Przesłanki by sądzić, że w II połowie roku gospodarka Niemiec odbije są silne, ale by sądzić, że silnie odbije - są raczej wątpliwe.
Ale jeśli nawet niemiecka gospodarka odbije, to czy polska podejmie tę rękawicę? To pytanie o konkurencyjność zewnętrzną, a także o to, czy w wyniku szoków - jak pandemia i wojna - polska gospodarka utraciła swój potencjał wzrostu.
Drugie pytanie - w jakim stopniu za utratę potencjału wzrostu odpowiada fatalny i dramatycznie pogarszający się profil demograficzny polskiego społeczeństwa? W końcu trzecie - w jakim stopniu za tę utratę odpowiada polityka gospodarczo-społeczna rządów PiS, które jak turkuć podjadek podgryzały korzenie gospodarki.
To są pytania strategiczne. Jak długo nie poznamy na nie odpowiedzi, rząd nie będzie mógł zdefiniować polityki gospodarczej, hierarchii potrzeb oraz konieczności, żeby łagodzić, potem odwracać skutki tego co się stało, a następnie naprawiać szkody.
Jacek Ramotowski