Potrzebne nam wszystkie dostępne źródła energii
Polska nie stoi wbrew pozorom przed dramatycznym wyborem, co do polityki energetycznej - albo XIX-wieczna energetyka węglowa, albo energetyka odnawialna XXI wieku. Błędem jest przekonanie, że musimy wybrać na wyłączność jedną opcję. Obie będą musiały współistnieć - ze względów ekonomicznych, organizacyjnych i technicznych.
Od momentu, gdy przyjęto pakiet klimatyczny, mam problem z jego ambitnymi celami. Cała heroiczna redukcja emisji CO2 przez UE ma przecież sens, tylko przy równoczesnym spełnieniu aż pięciu przesłanek.
Po pierwsze, że mamy do czynienia z globalnym ociepleniem.
Po drugie, że jest ono spowodowane głównie działalnością człowieka.
Po trzecie ten człowiek jest mieszkańcem UE.
Po czwarte - zakładamy, że stworzony sztucznie rynek zielonych technologii może skutecznie ograniczyć emisję dwutlenku węgla.
Po piąte, ogromne wydatki na wdrożenie zielonych technologii nie spowodują przy tym katastrofy gospodarczej.
Nie jestem klimatologiem, inżynierem i ekonomistą, ale wydaje mi się, że prawdopodobieństwo aby te pięć warunków zaszło jednocześnie jest znikome.
Pakiet energetyczno-klimatyczny nabiera sensu jeśli spojrzeć na niego w kategoriach politycznych. Jest to po prostu próba znalezienia specjalizacji czołowych krajów Unii w ramach światowej gospodarki. Chiny są dziś fabryką świata, Stany Zjednoczone centrum innowacji, a Europa ma "tylko" wykształconych pracowników i niewykorzystane moce przemysłowe - może więc produkować turbiny wiatrowe albo ogniwa fotowoltaiczne. Dysponując zaś odpowiednią siłą polityczną jest się w stanie wykreować popyt na nie na całym świecie tak, aby dotowanie tego sztucznego rynku mogło się zwrócić.
Tracą wszystkie kraje postkomunistyczne należące do Unii, bo nieefektywne fabryki tam dominowały. Polska traci szczególnie, ze względu na silne uzależnienie energetyki od węgla.
Zyskują Niemcy, które mogą bezboleśnie stworzyć dodatkowe pole dochodu dla swojego przemysłu - obok samochodów i pralek produkując wiatraki i solary słoneczne, zyskuje Francja, która będzie mogła sprzedawać elektrownie jądrowe (od projektów, po wykonawstwo) oraz kraje skandynawskie, które nadmiernie przemysłu nie rozwijały więc koszty ograniczania emisji CO2 ich nie dotykają. Stąd zapewne ostra reakcja Danii, która przewodniczy Europie, gdy polski minister środowiska w marcu zawetował propozycje dotyczącą zwiększenia celów redukcji emisji CO2 nawet o 80 proc. w 2050 roku i o 30 proc. (zamiast dotychczasowych 20 proc.) w 2020 roku.
Całe szczęście nie ograniczył się do argumentów politycznych. Polska po raz pierwszy przedstawiła konstruktywną reformę polityki klimatycznej UE.
- Powinniśmy wprowadzać mechanizmy, które szanują prawo państwa członkowskiego do decydowania o tzw. miksie energetycznym. Takim mechanizmem może być mechanizm benchmarków paliwowych, czyli wprowadzanie aukcji tylko w odniesieniu do emisji, które wykraczają poza najlepsze możliwe technologie w danym paliwie - tłumaczył Marcin Korolec, minister środowiska, podczas Forum Energetycznego "Rzeczpospolitej" 24 kwietnia.
Zaproponował też włączanie do systemu redukcji emisji państwa sąsiedzkie, np. Ukrainę, tak aby niemożliwe było przenoszenie produkcji do państw, gdzie limity CO2 nie obowiązują.
Kolejną propozycją jest nałożenie opłat na konsumpcję CO2, a nie jego produkcję oraz objęcie systemem ograniczeń emisji nie tylko lotnictwa, ale także sektora morskiego - np. statków towarowych płynących z Chin do Europy i wytwarzających po drodze sporo dwutlenku węgla.
To rozsądne pomysły i gdyby zostały zaakceptowane przyczyniłyby się do ograniczenia problemu emisji CO2 nie tylko w skali europejskiej, ale i globalnej. Politycznie to także świetne posunięcie. Polska nie mówi "nie bo nie", ale raczej spokojne "sprawdzam". Odrzucenie wszystkich rozwiązań oznaczałoby przecież, że kilku państwom UE nie chodzi wyłącznie o ograniczenie ilości dwutlenku węgla w atmosferze, jak deklarują, ale o biznes i bezpardonową walkę o konkurencyjność swoich gospodarek.
Oczywiście polskie propozycje wynikają z pewnej wizji, która jest niepodzielana przez zwolenników odnawialnych źródeł energii. Wizji, w której przemysł ciężki nie odejdzie całkowicie w mroki historii, a być może będzie na tyle potrzebny, że poszczególne państwa będą musiały o jego lokalizację zabiegać.
Energetyka odnawialna jako źródło energii dla takiego przemysłu z natury rzeczy będzie niosła ze sobą duże ograniczenie. Piotr Mrowiec, radca prawny z Rödl & Partner przytoczył ciekawy przykład. Tuż przed świętami w Niemczech wiało tak silnie, że farmy wiatrowe wyprodukowały za dużo prądu. Musiał on trafić do sieci, więc doszło do paradoksalnej sytuacji, w której operatorzy płacili odbiorcom za zużytą energię.
Zwolennicy odnawialnych źródeł energii zwracają jednak uwagę, że wystarczą odpowiednie rozwiązania prawne, które pozwolą w takiej sytuacji nie przekazywać do sieci nadmiernej ilości energii. Dodają też, że archaiczna jest fascynacja przemysłem ciężkim.
Prof. Zbigniew Karaczun z SGGW, ekspert Koalicji Klimatycznej, przytoczył dane, z których wynika, że nawet w Polsce gospodarka internetowa stanowi już 2,7 proc. PKB, a zatem więcej niż górnictwo (2 proc.) i niewiele mniej niż cały sektor energii i paliw (4 proc.). Według raportu Boston Consulting Group z zeszłego roku już w 2015 roku polska gospodarka internetowa będzie stanowić aż 4,1 proc. PKB.
Mają także rację kiedy wskazują, na wady energetyki przemysłowej - jest nieefektywna, prowadzi do tworzenia monopoli, a przede wszystkim przez emisję CO2 niesie za sobą określone koszty zdrowotne. Zielone technologie zaś dzięki masowej już produkcji w Chinach są coraz tańsze i mogą być jedynym wyjściem ludzkości zmagającej się z kolejnymi ekologicznymi katastrofami. Kto wie czy w perspektywie 2050 roku nie będą tańsze niż tradycyjne rozwiązania?
Fałszywa jest więc perspektywa wyboru pomiędzy dwoma skrajnościami - wielkimi blokami energetycznymi, a panelami słonecznymi na każdym polskim domu. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Prąd w sieci musi być zawsze, a nie tylko gdy zawieje wiatr lub zaświeci słońce. Z drugiej strony budowanie wielkich elektrowni, kilometrów linii przesyłowych i płacenie za emisję CO2 także nie wszędzie ma sens.
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi
Świetnie widać to w przypadku Polski, gdzie 40 proc. mocy wytwórczych ma 40 lat, a więc za 10 lat się skończą i pytanie czym je zastąpić jest dramatyczne.
- Kluczowe jest stwierdzenie, że miejsca wystarczy dla wszystkich. Górnik dalej będzie wydobywał węgiel, żeby wytwarzać z niego energię, OZE też będą dynamicznie powstawały. W ubiegłym roku wyprodukowane zostało 12,5 TWh z energii odnawialnej, co stanowi równowartość elektrowni Kozienice, która jest największą elektrownią opalaną węglem kamiennym w naszym kraju - mówił podczas debaty Andrzej Modzelewski, dyrektor ds. Strategii i Rozwoju RWE Polska.
Marek Pielach