Poważny sygnał dla Białorusi
Rosyjskie MSZ w reakcji na wypowiedź prezydenta Alaksandra Łukaszenki na temat mediów ostrzegło w piątek, że ewentualne wydalenie z Białorusi przedstawicieli mediów z Rosji nie poprawi atmosfery w stosunkach rosyjsko-białoruskich, a może jedynie im zaszkodzić.
MSZ Rosji odniosło się do piątkowego wystąpienia Łukaszenki, który zarzucił mediom zagranicznym, zwłaszcza rosyjskim, nieobiektywne relacjonowanie sytuacji w jego kraju po niedawnej ponad 50-procentowej dewaluacji narodowej waluty.
Według Łukaszenki, to zagraniczne media podsycają zwiększony popyt na rynku walutowym i konsumpcyjnym. "Śledziłem i media zagraniczne u nas, które tutaj, dzięki administracji prezydenta, zaczęły dominować, a także media za granicą. (...) Nie będę ich wymieniać, żeby nie przysparzać im popularności, ale zróbcie wszystko, żeby tych mediów już na naszym terytorium nie było" - powiedział na naradzie poświęconej sytuacji gospodarczej i społecznej.
Białoruski dyktator zaznaczył, że "najwięcej histerii pojawiło się w mediach rosyjskich".
MSZ Rosji oznajmiło, że "takie wypowiedzi przedstawicieli Białorusi wywołują głębokie ubolewanie". "Zamiast poważnej analizy trudności, które białoruskie społeczeństwo rzeczywiście dzisiaj przeżywa, i sytuacji międzynarodowej, jaka ukształtowała się wokół Białorusi, a także poszukiwania dróg wyjścia, w Mińsku postanowiono pójść po linii najmniejszego oporu" - oceniło rosyjskie MSZ.
"Najłatwiej znaleźć winnych poza granicami Białorusi i zakazać niektórym mediom działania w kraju" - dodało.
W poniedziałek Bank Narodowy przeprowadził dewaluację białoruskiego rubla, obniżając jego kurs o ponad 50 procent, co spowodowało panikę na rynku wewnętrznym. Władze w Mińsku starają się o kredyt w wysokości 3 mld dolarów od Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej (EaWG). Rosja, która ma decydujący głos w tej poradzieckiej organizacji regionalnej, uzależnia tę pożyczkę od przeprowadzenia przez Białoruś zakrojonej na szeroką skalę prywatyzacji.