Projekt kompromisowy i... nikt nie jest zadowolony

O tym jak gorące mogą być dyskusje o kodeksie pracy i jego nowelizacji przekonali się ostatnio Włosi, a o tym jak bardzo niebezpieczne, Marco Biagi, związany ideowo z lewicą, doradca prawicowego rządu Silvio Berlusconiego.

O tym jak gorące mogą być dyskusje o kodeksie pracy i jego nowelizacji przekonali się ostatnio Włosi, a o tym jak bardzo niebezpieczne, Marco Biagi, związany ideowo z lewicą, doradca prawicowego rządu Silvio Berlusconiego.

Pracował on nad zmianami w kodeksie pracy, które -mówiąc w największym uproszczeniu - miały ułatwić zwalnianie pracowników. Pracował - tu czas przeszły jest szczególnie uzasadniony - bo we wtorek, 52-letni profesor ekonomii Marco Biagi, został zamordowany przed swoim domem, gdy wracał na rowerze z pracy. Dwóch osobników na skuterze oddało do niego cztery strzały, niestety celne. To już drugi tego typu zamach. Trzy lata temu, w niemal identycznych okolicznościach, został zamordowany doradca ówczesnego ministra pracy Sergio D'Antona. Do zamachu przyznali się wtedy członkowie Czerwonych Brygad.

Reklama

We Włoszech trwa niezwykle ostra dyskusja na temat zmian w kodeksie pracy. Związki zawodowe twierdzą, że jedynym ich celem jest ułatwienie zwalniania pracowników i zapowiedziały falę gwałtownych protestów (ogromna demonstracja planowana jest na 23 marca) i strajk generalny.

W Polsce, po przyjęciu przez rząd kompromisowego projektu zmian w kodeksie pracy, tak naprawdę nikt nie jest zadowolony. Premier mówi, że bezrobotni nie mogą czekać i dlatego rząd postanowił skierować do Sejmu projekt niezbędnych zmian. Jego zdaniem zwlekanie byłoby nieodpowiedzialnością. Minister pracy zapewnia, że zostały wyważone racje zarówno pracodawców, jak i związków zawodowych. Pracodawcy inicjatywę rządu przyjmują z umiarkowanym zadowoleniem i stwierdzają, że jest to co prawda krok we właściwym kierunku, ale zaledwie pierwszy krok - i to niezbyt duży. Jedynie związkowcy wypowiedzieli się jednoznacznie, że projekt znacznie wykracza poza wstępne ustalenia pracodawców i związkowców i że rząd idzie na konfrontację.

Z tej okazji omal nie doszło do historycznego spotkania szefów dwóch zwaśnionych organizacji związkowych, Mariana Krzaklewskiego z "Solidarności" i Macieja Manickiego z OPZZ. Poniekąd zresztą spotkali się; w jednej audycji radiowej, i dosyć zgodnie wypowiadali o proponowanych przez rząd zmianach. Zdaniem Krzaklewskiego spowodują one konflikt społeczny i przyczynią się do wzrostu bezrobocia, a za szczególnie niebezpieczny uznał zapis pozwalający na wypowiadanie układów zbiorowych. Zgodził się z nim Manicki, że dla jego organizacji zmiany dotyczące układów zbiorowych również są nie do przyjęcia, gdyż doprowadzą do ich praktycznego wyeliminowania. Obaj przewodniczący, choć z diametralnie różnych pozycji, zapowiedzieli zdecydowane akcje protestacyjne. "Solidarność" ulotki informacyjne, listy protestacyjne do ministra pracy, prezydenta, a także do Sejmu i Senatu oraz "zatwierdzony plan akcji protestacyjnej, łącznie ze wszystkimi statutowymi akcjami". OPZZ natomiast nie wykluczył żadnych, nawet drastycznych form artykułowania swojego sprzeciwu.

Nie wiedzieć czemu we wczorajszym "Salonie Politycznym Trójki" Krzysztof Skowroński, rozpoczynając rozmowę z ministrem pracy przedstawił go: naszym gościem jest minister frontowy Jerzy Hausner. A dlaczego frontowy? - zdziwił się minister. Bo na froncie, na pierwszych stronach gazet - wybrnął prowadzący. Oj, dobrze, że nie żyjemy we Włoszech.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: minister | Marco | doradca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »