Rafał Woś: Nie, Polsce nie potrzeba "Partii Przedsiębiorców"
Trzeba być mocno oderwanym od rzeczywistości by twierdzić, że po ośmiu latach rządów "socjalistów" ze Zjednoczonej Prawicy Polki i Polacy masowo i z wytęsknieniem czekają na ostry liberalny zwrot w polityce gospodarczej.
W polskich mediach zapanowała ostatnio moda na "ekonomiczne MMA". Mieliśmy już sparing Ryszarda Petru ze Sławomirem Mentzenem. Potem starcie tego pierwszego z Przemysławem Wiplerem. Ciąg dalszy pewnie nastąpi. Pytanie brzmi tylko "kogo to grzeje"? Prócz samych oczywiście mediów, które te ustawki organizują?
Mentzen, Petru, Wipler, Balcerowicz, Dudek czy Defratyka, Grabowski, Rostowski, Gronkiewicz-Waltz albo Leszczyna. Możecie ich ze sobą zestawiać i kazać im dyskutować o podatkach, wydatkach, roli państwa w gospodarce. Ale z góry przecież wiadomo, że to nie będzie żadna dyskusja. Tylko licytacja na to, czy przedsiębiorcy są gnębieni w Polsce "straszliwie" czy tylko "koszmarnie"? A podatki powinny być "niskie" czy może... "jeszcze niższe"? Organizowanie tego typu show pokazuje jedynie, jak bardzo mocno polskim mediom odjechał peron. Wydaje im się, że nadal mamy rok 2003 albo 2013. I że debata liberała z liberałem wyczerpuje spektrum polskiej rozmowy na tematy ekonomiczne.
Ale mamy rok 2023. I ekonomicznie jesteśmy już w fundamentalnie innym miejscu niż byliśmy dekadę albo dwie temu. Żyjemy w kraju, gdzie przez osiem minionych lat rząd Zjednoczonej Prawicy sięgnął po niejedno rozwiązanie, które media głównego nurtu odtrąbiły jako "etatystyczne" czy "socjalistyczne". Kaczyści podnieśli płacę minimalną, przestali dusić wzrost płac realnych, zmniejszyli nierówności dochodowe i rozbudowali państwo dobrobytu. I co? I nic. Ziemia się nie rozstąpiła, a zasłona świątyni nie rozdarła się na dwoje. Polska leży tam gdzie leżała. A nawet się - jako całość - rozwinęła i wzbogaciła. Dotyczy to również wielu jej mieszkańców. Zwłaszcza tych uboższych.
Oczywiście, że wielu się taki obrót rzeczy nie podoba. To normalne. Gdy polepsza się sytuacja pracownika w naturalny sposób zmniejsza się przewaga, którą miał nad nim wcześniej pracodawca. A gdy spłaszcza się struktura dochodu to człowiek zamożny nie dominuje już nad biedakiem tak mocno, jak dominował uprzednio. Tak to działa. To jest zupełnie naturalne. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Raz po raz ci, co się w tej nowej (trochę bardziej równej i mniej niesprawiedliwej) Polsce nie mogą odnaleźć sarkają na PiS. To oni z największą nadzieją witają pojawianie się na scenie politycznej kolejnych ugrupowań, które "staną po stronie ludzi przedsiębiorczych". Ostatnio takie nadzieje budzi Konfederacja. Wcześniej były jej inne wcielenia: Ruch Palikota sprzed wyborów 2011 roku. Albo PO z czasów wczesnego Tuska. Te marzenia o "Partii Przedsiębiorców" uskrzydla przekonanie, że jak uda się zebrać głosy i poparcie "najbardziej rzutkich i ciężko pracujących" to tej siły nikt nie będzie w stanie zatrzymać.
Tak się jednak nie stanie. Zwolennicy "Partii Przedsiębiorców" mylą się na kilku polach.
Po pierwsze, zakładają, że przedsiębiorca to człowiek, który zawsze myśli portfelem. I pójdzie za każdym, kto tylko zaoferuje mu niższe podatki albo tańszego pracownika. Ale to tak nie działa. Wielu przedsiębiorczych - wbrew pozorom - dobrze odnajduje się w ramach duopolu PiS-antyPiS. Tym pierwszym odpowiada PiSowskie podejście do kwestii bezpieczeństwa i suwerenności Polski. Mało tego, niejeden polski przedsiębiorca popiera postulat "Polski solidarnej i społecznie bardziej równościowej". I jest w stanie pogodzić się z wyższymi - niż kiedyś - kosztami pracy. Albo nawet z podwyżkami danin publicznych. Po stronie radykalnego antyPiSu też jest wielu przedsiębiorców, którzy nie lubią prawicy z przyczyn kulturowych. A nie tylko ekonomicznych.
Po drugie, nawet gdyby wszyscy polscy przedsiębiorcy zagłosowali jak jeden mąż (albo żona) za Partią Przedsiębiorców to i tak będą... mniejszością. Na 16 milionów aktywnych zawodowo Polek i Polaków przypada przecież jakieś 4 mln aktywnych działalności gospodarczych plus pół miliona spółek. Ale z tych 4 mln więcej niż połowa to jednoosobowe działalności gospodarcze. Czyli w większości przypadków nie żadni przedsiębiorcy tylko ludzie, którym bliżej (klasowo i pod względem interesu) do pracowników niż do biznesemenów.
Po trzecie, jakkolwiek głośno by nie jęczeli przeróżni lobbyści (od FOR-u po Lewiatana) ballada o tym, że źle się dzieje w polskiej gospodarce i że zaraz "druga Grecja", "trzecia Wenezuela" i "czwarta Turcja" nie przemawia do większości Polek i Polaków. Poparcie dla "socjalistów" ze Zjednoczonej Prawicy po ośmiu latach rządów wcale się nie wypaliło do cna, a Kaczyński i spółka najpewniej nadchodzące wybory wygrają. Czy będą mieli większość to już inna sprawa. Ale bynajmniej nie jest tak, że gospodarka to ich pięta achillesowa. Nie ma więc za bardzo mowy o jakiejkolwiek próżni w którą rzekoma "Partia Przedsiębiorców" mogłaby wskoczyć. Właściwie nie ma go wcale.
A Konfederacja będzie kolejną partią, która boleśnie się o tym przekona. Zwłaszcza jeśli Mentzen i spółka dalej będą pompować wyłącznie tę część swojej politycznej opowieści, która podbija bębenek "wyklętego i uciskanego przez złe państwo przedsiębiorcy".
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.