Rafał Woś: Solidarność ma 45 lat. I ani śladu kryzysu wieku średniego
W 45. rocznicę swojego powstania najsilniejszy polski związek zawodowy żyje i ma się dobrze. Zwolenników antyspołecznych rozwiązań gospodarczych bardzo to rzecz jasna martwi.
45 lat temu powstała Solidarność. Jej symbolem stał się Gdańsk oraz tamtejsza Stocznia. Ale faktycznie "S" była przecież efektem wielkiego ogólnopolskiego poruszenia - Szczecin, Śląsk, Warszawa czy Lubelszczyzna to także były miejsca, gdzie w roku 1980 doszło do tego szczególnego połączenia postulatów obywatelskich i pracowniczych w jeden wielki ruch społeczny.
Reszta jest historią z takimi kamieniami milowymi naszych wspólnych dziejów, jak 13 grudnia 1981 czy 4 czerwca 1989 roku. Po tej ostatniej dacie w głównym (wtedy) nurcie polskiej opinii publicznej modne było przekonanie, że misja "Solidarności" zakończyła się na okrągłym stole, rządzie Mazowieckiego oraz otoczeniu parasolem ochronnym planu Balcerowicza. Od tamtej pory liberałowie chcieli (wielu chce nadal) zamknąć "S" w muzeum. Z historycznymi przywódcami w postaci żywych i gadających banały eksponatów.
Trzeba jednak powiedzieć, że to się nie udało, bo Solidarność zwiędnąć w relikwie wśród kadzideł nie chciała. W III RP "S" ewoluowała (stopniowo) w coraz bardziej nowoczesny związek zawodowy. Owszem - świadomy swojej szczególnej historii - ale jednak coraz bardziej skupiony na fundamentalnym zadaniu obrony interesu oraz godności polskiego pracownika. Kapitalizm i neoliberalny model obrany w pierwszej fazie polskiej transformacji sprawiały zaś, że było (i jest nadal) o co walczyć. Wiele klasycznych prac ekonomicznych pokazuje wręcz ścisły związek pomiędzy istnieniem sprawczych związków zawodowych a kondycją społeczeństwa w ogóle. Mierzyć tę kondycję można takimi wskaźnikami jak np. udział płac w PKB, poziom nierówności dochodowych czy innowacyjność gospodarki. Wszędzie tam, gdzie związki są tłamszone i eliminowane, zwycięża model liberalny, rosną nierówności, spada tempo wzrostu a gospodarka przestaje się rozwijać, bazując raczej na taniej pracy niż na innowacjach albo inwestycjach. Polska pierwszych dwóch dekad po roku 1989 jest żywym przykładem prawdziwości tych mechanizmów.
Od mniej więcej dekady mamy jednak kolejny - postneoliberalny - etap polskiej transformacji. Nieprzypadkowo po tych latach dziecięcej choroby liberalizmu odbudowuje się także pozycja związków zawodowych. Związki odgrywają w tym nowym modelu dwojaką rolę. Na pierwszym planie są obecne na poziomie zakładów - tu "S" ze swoją połową miliona członków gra pierwsze skrzypce. To jest poziom żmudnej codziennej walki o społeczną gospodarkę rynkową, dialog społeczny i partycypację pracowniczą na poziomie zakładu.
Ale sam poziom zakładowy absolutnie w kapitalizmie nie wystarczy. Naiwnością byłoby uważać, że związek zawodowy może zrezygnować z roli grupy systemowego nacisku. Po pierwsze dlatego, że organizacje pracodawców nie zasypują gruszek w popiele i stale lobbują aktywnie za korzystnymi dla siebie rozwiązaniami legislacyjnymi. A po drugie polityka sama z siebie nie poda przecież pracownikom wszystkiego, co chcą na srebrnej tacy. Związki muszą to sobie wynegocjować, a jak trzeba, to i wywalczyć.
I to się dzieje, a akurat na tym polu "S" ma się czym chwalić. Przywrócenie wieku emerytalnego po tuskowym podwyższeniu, wolne niedziele w handlu oraz podwyżka płacy minimalnej z 40 do ponad 50 proc. średniej krajowej to sukcesy związku z lat 2015-2023. Niemałe, zwłaszcza jeśli zestawić to z zachodnioeuropejską dynamiką, gdzie związki w czasie minionej dekady tylko bezradnie przyglądały się stagnacji płac i znikaniu społecznej gospodarki rynkowej znanej z lat poprzednich.
Ostatnio dużym tematem jest dla "S" opór przeciwko polityce klimatycznej, która (wbrew zapowiedziom) nie prowadzi bynajmniej do sprawiedliwej społecznie transformacji energetycznej. W praktyce bowiem pewne i dobrze płatne miejsca pracy w przemyśle zastępowane są (jeżeli już) przez śmieciowe i zuberyzowane posady w usługach. Związek musi reagować i tworzyć presję, by niekorzystne trendy odwracać. Nawet jeśli nie dodaje mu to fanów wśród komentariatu, nieświadomego stawki o jaką toczy się gra.
Patrząc jednak na to, jak szybko rośnie ostatnio świadomość straszliwych kosztów, jakie niesie ze sobą unijny klimatyzm oraz nieprzemyślane dążenie do utopijnej zeroemisyjności, można mieć nadzieje, że i tym razem Solidarność robi dobrą robotę dla nas wszystkich.
Jeszcze im za to podziękujemy. A nawet jeśli nie, to cóż. Nie o to chodzi w związkowej robocie, by być tylko klepanym po plecach.
Rafał Woś
Autor felietonu przedstawia własne poglądy i opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji