Rafał Woś: W tej kampanii PiS wygrało gospodarkę... walkowerem
Jeszcze pół roku temu zdawało się, że tej jesieni na froncie ekonomicznym rozpęta się piekło, przy którym Stalingrad albo Termopile to jakaś dziecięca igraszka. Teraz jednak wygląda na to, że przed październikowymi wyborami opozycja nie przepuści w kwestiach gospodarczych żadnego istotnego ataku na rządzących. A ja chyba nawet wiem dlaczego.
Jeszcze wiosną z ust przywódców polskiej opozycji nie schodziły hasła takie jak "PiSflacja", "drożyzna" i "spustoszony portfel". A ich ekonomiczni eksperci straszyli rychłym nadejściem "drugiej Grecji", "upadkiem złotego" oraz "scenariuszem tureckim". Tak było. Nie kłamię. A kto nie ufa mojej pamięci, niech sobie wrzuci w wyszukiwarkę wyżej wymienione frazy i sam sprawdzi.
Potem przyszło jednak lato. Teraz już mamy wrzesień. Zaraz, za chwileczkę, będzie zaś październik i same wybory. A tu żadnego przedwyborczego gospodarczego kotła nie widać. Nie słychać ani szczęku żelaza, ani nawet specjalnie głośnych okrzyków bojowych. PiS-owcy siedzą sobie w gospodarczej twierdzy uzbrojeni po zęby w wykresy pokazujące spadającą inflację, wzrost gospodarczy za rok 2023 na plusie i rekordowo niskie bezrobocie. Załadowali armaty w 800+, embargo na zboże z Ukrainy oraz emerytury stażowe. I czekają. Czekają i czekają. Ale wokoło... nic się nie dzieje.
Owszem, czasem pojawi się jakiś zabłąkany Konfederata zawodzący rytualnie nad strasznym losem gnębionych w Polsce przedsiębiorców. Zawtóruje mu ten i ów zaprzyjaźniony komentator przypominający o palącej potrzebie zaorania ZUS, bo to - jak wiadomo - przez złych urzędników młode pokolenie nie będzie mało emerytur. Lewica zaś z kolei rozedrze szaty nad brakiem miliona tanich mieszkań na wynajem i pokaże nam, że sto lat temu w Wiedniu to umieli takie budować. Jeszcze ktoś inny dorzuci, że prezes NBP Adam Glapiński nie zna się na gospodarce, bo ośmielił się ulżyć kredytobiorcom (w tym wspomnianym "gnębionym" przedsiębiorcom) i obniżyć stopy procentowe.
"Same old, same old" - jak mawiają Anglosasi.
Fakty są jednak takie, że trwająca kampania wyborcza NIE JEST o gospodarce. Ani na pierwszym. Ani chyba nawet na drugim planie. Może coś się jeszcze zmieni. Może ktoś coś jeszcze odpali. Pomarzyć zawsze wolno. Na razie wygląda jednak na to, że na ostatniej prostej przed październikowymi wyborami opozycja atakuje rządzących na zupełnie innych polach. Mamy szturm na odcinku migracyjnym. Mamy krytykę wydatków na zbrojenia. Mamy lament nad nagłym załamaniem relacji z Ukrainą. I mamy przygotowania do marszu miliona serc, którego tematem przewodnim miała być (czy jest nadal?) kwestia aborcji.
Ale gospodarki - tak szczerze mówiąc - za wiele tu nie ma. A jeśli jest, to gdzieś w tle. Właśnie na drugim albo trzecim planie. Tak czy owak nie wygląda to na wielką bitwę pancerną, która przeważy szalę wyborczego zwycięstwa. To nie pachnie PiS-owskim Waterloo. Ani nawet oblężeniem Kamieńca Podolskiego, na koniec którego Panu Morawieckiemu pozostanie honorowe wysadzenie się w powietrze razem z całym zapasem prochu.
Dlaczego tak jest? Mam kilka przypuszczeń.
Po pierwsze, wydaje mi się, że w temacie gospodarczym opozycja zaliczyła przed tymi wyborami spektakularny falstart. Zaczęli grzać temat (i prawidłowo!) już wiele miesięcy temu. Sądzili, że bezprecedensowy wzrost inflacji i spadek płac realnych będzie autostradą, która zawiezie opozycję prosto do wyborczego sukcesu (i słusznie!). Ale jednocześnie przedobrzyli. Zbyt wcześnie odpalili rysowane latami scenariusze rychłego upadku PiS-owskiej gospodarki - te wszystkie "drugie Grecję" i "trzecie Wenezuele". Scenariusze hiperinflacji i złotego zmieniającego się w makulaturę.
Nie umieli inaczej, bo sami w nie - w międzyczasie - uwierzyli. Kliniczny przykład bańkowego samoutwierdzenia. W efekcie byli jak apokaliptyczna sekta, która wyznaczyła dokładną datę końca świata. Ale ten koniec... nie nastąpił. I świat się przed wyborami roku 2023 nie zawalił. Nie zawaliła się też polska gospodarka. Inflacja przy następnym odczycie będzie jednocyfrowa. Wzrost w 2023 będzie na plusie. A złoty mieszczący się przez wiele ostatnich miesięcy w przedziale 4,40-4,60 za euro raczej nie potwierdza opowieści o upadku polskiej waluty. A i PiS nie biega i nie wyprzedaje w panice rodowych sreber. Zachowują się raczej jakby mieli wszystko pod kontrolą. Co w gospodarce też ma swoje znaczenie.
Ale to nie koniec. Ważne jest także to jak główna siła polskiej opozycji - czyli KO - postanowiła w tych wyborach PiS przechytrzyć. I powiedzieć, że oni przebiją każdy pomysł, który zgłosi partia Kaczyńskiego. Od miesięcy nie mówią już więc (jak jeszcze kilka lat temu), że 500+ jest złe, rozleniwia i dezaktywizuje. Teraz pytają: dlaczego PiS podnosi zaledwie do 800? I czemu tak wolno? Obniżka wieku emerytalnego? Wolne niedziele? Znakomite pomysły - mówi dziś Tusk i jego otoczenie - ale... to za mało! Trzeba koniecznie skrócić jeszcze tydzień pracy!
Ta nowa strategia liberałów jest ciekawa. Ale jednocześnie w znaczący sposób podminowuje wśród wyborców przekonanie o posiadaniu przez trzon antyPiS-u wiarygodności i kompetencji w tematach ekonomicznych. No bo jakże to? - zapytać może ten i ów potencjalny wyborca. To skoro jesteście za niższym wiekiem emerytalnym, to dlaczego - u licha - podnieśliście go jak ostatnio byliście u władzy? Podoba wam się 500+? To czemu nie wprowadziliście sami takiego świadczenia?
I jeszcze jedno. Może nawet najważniejsze. Ta strategia naśladowania PiS-u w kwestiach gospodarczych (i punktowania ich jedynie za to, że działają zbyt wolno) sprawia, że liberałowie utracili niepostrzeżenie coś, co zawsze było ich atutem. Chodzi o przekonanie, że to oni - siły liberalne i wolnorynkowe - dysponują wyższą ekonomiczną kompetencją. A populistyczno-interwencjonistyczne PiS to ekonomiczne niezguły. Jakże jednak snuć taką opowieść i jakże tu straszyć, że kaczyści "doprowadzą kraj do ruiny" skoro w tym samym czasie jedynym pomysłem KO na gospodarkę jest... naśladowanie i przebijanie PiS-u. Przecież to się nie klei.
I takie są właśnie kulisy tych tajemniczych zdarzeń, które wejdą do historii Polski jako gospodarcza kampania wyborcza roku 2023, której... w zasadzie nie było.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.