Rodzina do odstrzału
Jak zauważył Stefan Kisielewski, socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w innym ustroju. Niedawno TVP nadał program Jana Pospieszalskiego "Warto rozmawiać", poświęcony objawom kryzysu rodziny.
Polega on m.in. na rosnącej niechęci do zakładania rodzin, na lęku przed dziećmi i wreszcie - na rosnącej liczbie ludzi starych, pozbawionych rodzinnego oparcia. Uczestnicy programu wskazywali na różne przyczyny kryzysu, ale żaden z nich nie zwrócił uwagi na przymusowe ubezpieczenia emerytalne. Tymczasem wydaje się, że to właśnie one mogą być przyczyną zjawisk, składających się na kryzys.
Kalkulujemy
Laureat Nagrody Nobla z ekonomii w roku 1992 Gary Stanley Becker, znany w Polsce z książki "Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich" i doktoratu honoris causa Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie twierdzi, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali. Nawet jeśli nie robią tego świadomie, to w ich postępowaniu, zwłaszcza, gdy obserwujemy je dostatecznie długo, widać wyraźną skłonność do posuwania się wzdłuż linii najmniejszego oporu. To spostrzeżenie naszego noblisty rzuca wiele światła na przyczyny kryzysu, w jakim znajduje się współczesna rodzina, w każdym razie w kręgu cywilizacji zachodniej.
Od samego początku, od kiedy mamy w ogóle jakieś o niej informacje, rodzina, wśród wielu różnych funkcji, pełniła również funkcję ekonomiczną. W rodzinie gromadzony był dorobek kolejnych pokoleń, zaś rodzące się tam dzieci traktowane były jako inwestycja. Byt ludzi starych zależał bowiem od tego, czy - po pierwsze - mieli dzieci, po drugie - czy te dzieci miały jakieś pożyteczne umiejętności i po trzecie - czy zostały wychowane w poczuciu odpowiedzialności. Dlatego też ludzie raczej dążyli do zakładania rodzin i posiadania dzieci, co do których mieliby maksimum pewności, że są rzeczywiście ich dziećmi, do wyuczenia ich pożytecznych umiejętności i do starannego ich wychowania w poczuciu odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za szeroko pojmowaną rodzinę. Starali się też o zachowanie kontroli nad procesem edukacji i wychowania, bo jeśli nawet nie byli tego do końca świadomi, to instynktownie czuli, jak bardzo ich los w starości od tego zależy.
Ten związek został rozerwany przez wprowadzenie przymusowych ubezpieczeń emerytalnych. Sprawiły one, że sytuacja materialna ludzi starszych przestała mieć związek z tym, czy posiadali własne dzieci, ani z tym, czy nabyły one jakieś pożyteczne umiejętności, a nawet z tym, czy zostały wychowane w poczuciu odpowiedzialności, czy nie. Wysokość emerytury nie zależy przecież od tego, czy emeryt miał dzieci, ani od tego, czego je nauczył i jak je wychował, tylko od wielkości wpłacanej składki. Im wyższa składka, tym większa emerytura. Skoro zatem sytuacja ludzi starszych przestała zależeć od tego wszystkiego, to musiało pojawić się pytanie, po co w takim razie mieć dzieci, po co łożyć na ich kształcenie i poświęcać czas na ich wychowanie. Posiadanie dzieci łączy się w wieloma wyrzeczeniami i wydatkami. Jeśli zatem pojawiła się alternatywa dostatniej starości bez konieczności tych wyrzeczeń i wydatków, to nic dziwnego, że coraz więcej ludzi zaczęło postępować zgodnie z tą kalkulacją. Skoro moje dochody nie są nieskończenie wielkie, to korzystniej dla mnie będzie odłożyć ich część na poczet emerytury, a resztę, zamiast na edukację dzieci, poświecić na własne przyjemności, tym bardziej, że z braku dzieci, które trzeba by wychowywać, wzrośnie też ilość czasu wolnego.
Dlatego tam, gdzie pojawiły się przymusowe ubezpieczenia emerytalne, liczba dzieci w rodzinach zaczęła się zmniejszać, podobnie zresztą, jak liczba zakładanych rodzin, zaś nawet ci ludzie, którzy dzieci mieli, coraz chętniej powierzali ich edukację i wychowanie komuś innemu, najczęściej państwu, które zresztą w tym właśnie okresie zaczęło tworzyć monopol edukacyjny i rozbudowywać instytucje wychowawcze. Te wszystkie procesy ilustrują statystyki. Wprawdzie Becker zachęca do stosowania jak najdłuższych okresów obserwacji, ale nawet na przestrzeni 35 lat pewne tendencje można już zauważyć.
W roku 1970 zawartych było w Polsce 280 311 małżeństw. W roku 1990 - 255 369, w roku 1995 - 207 081, w roku 2000 - 211 150, a w roku 2003 - już tylko 195 446. Podobnie zmniejsza się też liczba urodzeń, zwłaszcza w ostatnim 15-leciu; rok 1990 - 551 455, 1995 - 436 312, 2000 - 380 476 i 2003 - 352 785. Na przestrzeni 33 lat dwukrotnie wzrosła liczba dzieci urodzonych poza małżeństwem: 27 502 w roku 1970 do 55 542 w roku 2003, co może świadczyć o malejącym poczuciu odpowiedzialności wśród ludzi młodych. Naprzeciw temu wychodzą specjalne techniki zabijania ludzi bardzo małych, które w coraz to nowych państwach nie tylko są legalizowane, ale aprobata dla nich bywa uważana za dowód wyższego poziomu kulturalnego.
To nie kryzys - to rezultat
Stopniowe upowszechnienie się takiego sposobu postępowania doprowadza jednak do zjawiska starzenia się społeczeństw, tzn. do pojawienia się rosnącego odsetka ludzi starych. W Europejskim Obszarze Gospodarczym, obejmującym państwa członkowskie Unii Europejskiej oraz niektóre państwa europejskie, które do Unii nie chcą należeć, jak np. Szwajcaria, czy Norwegia, wskaźnik tzw. zależności wiekowej, a więc stosunek liczby osób powyżej 60. roku życia do liczby osób między 20. a 60. rokiem życia w roku 1990 wynosił jeszcze 36,3%, podczas gdy w roku bieżącym już 40,8%, a przecież nie jest to ostatnie słowo. Osoby powyżej 60. roku życia są odbiorcami świadczeń z systemu emerytalnego i stałe zwiększanie się wskaźnika zależności wiekowej oznacza, że coraz mniej ludzi wpłaca do systemu, a coraz więcej z niego korzysta. W Polsce w latach 60-tych na jednego świadczeniobiorcę przypadało 7 osób płacących składki, podczas gdy obecnie - już niecałe 2. W rezultacie wysokość składki musi rosnąć tym bardziej, że i medycyna robi postępy, w następstwie czego średni wiek mężczyzn w Polsce w roku 2003 wynosił ponad 70 lat, a kobiet - nawet 78 lat.
Rosnące składki na ubezpieczenie emerytalne, naliczane od wynagrodzeń lub innych dochodów, podnoszą koszty pracy. Wzrastają ceny, a gospodarka tych krajów staje się coraz mniej konkurencyjna. Muszą one sztucznie hamować dostęp krajów tańszych do udziału w światowej wymianie, co powoduje napięcia polityczne i stawia pod znakiem zapytania perspektywy pokoju światowego, bo jak długo można powstrzymywać 4 miliardy ludzi?
Zresztą w krajach dotkniętych tą kłopotliwą zdobyczą narasta bezrobocie, a wysokie daniny nałożone na wynagrodzenia powodują rosnącą irytację ludzi młodych. Nie mogą oni zrozumieć filozofii, według której życie w starości ma być ważniejsze, niż życie w młodości. Tymczasem życie społeczne w takich krajach wydaje się takiej właśnie filozofii podporządkowane. Młodzi ludzie w okresie, kiedy powinni zakładać rodziny, kiedy potrzebne im są mieszkania, kiedy mogliby mieć dzieci - są drenowani prawie z połowy dochodów (składka ubezpieczeniowa sięga prawie 40 proc. pensji brutto) pod pretekstem zapewnienia spokojnej starości. Nic dziwnego, że narasta irytacja na starców-wampirów, której rezultatem staje się rosnące społeczne przyzwolenie na legalizację zabijania ludzi bardzo chorych. Prof. Lucjan Israel, francuski specjalista chorób płucnych i przeciwnik eutanazji zauważył, że propaganda "dobrej śmierci" pojawia się i nasila w krajach, których systemy emerytalne znalazły się na pograniczu bankructwa.
Świadczenia ubezpieczalni na utrzymanie starego człowieka w ostatnich 6 miesiącach jego życia coraz częściej są równe wydatkom ubezpieczalni na tego człowieka przez cały wcześniejszy okres jego życia. Skoro ubezpieczalnię tak bardzo boli, to nic dziwnego, że pragnie ona skrócić jakoś ten najgorszy okres, a jeszcze lepiej - wyeliminować go w ogóle. W ten oto sposób aborcja i eutanazja stają się stronami tego samego medalu. Socjalizm zaczyna domagać się ofiar z ludzi - i otrzymuje je. Żeby doprowadzić cywilizowanych Europejczyków do tego, by zaczęli postępować jak Dajakowie lub Eskimosi, wystarczyło 150 lat.
Stanisław Michalkiewicz