Rozwój Polski może pozostać spowolniony. "Problemy nie są przejściowe"
Czy wskutek pandemii i związanych z nią wstrząsów, wybuchu wojny i szoku energetycznego oraz ośmiu lat rządów PiS polska gospodarka straciła równowagę? A jeśli tak - to czy ma szansę powrócić na "starą" ścieżkę wzrostu o 3-4 proc. rocznie, czy też utraciła swój potencjał? Nad tym zastanawiali się polscy ekonomiści podczas seminarium mBanku i fundacji CASE.
- Uważam, że obecne problemy nie są przejściowe. Obawiam się, że pozostałości tego, co stało się przez ostatnie kilka lat, znacznie bardziej będą ważyły na polskim rozwoju - powiedział podczas seminarium Witold Orłowski, profesor Akademii Finansów i Biznesu Vistula oraz Politechniki Warszawskiej.
- Tempo wzrostu gospodarki będzie wolniejsze niż w latach 2016-23 przez co najmniej 7-8 lat, bo będą stopniowo ujawniały się skutki polityki gospodarczej w minionym okresie - dodał profesor SGH Andrzej Rzońca, który był także członkiem Rady Polityki Pieniężnej.
Zanim spojrzymy do przodu, zacznijmy od diagnozy. Zobaczmy, w jakim stanie jest gospodarka teraz, co miało na ten stan największy wpływ i co ją najbardziej boli. Co się takiego stało, że będzie ważyło na rozwoju Polski?
Stan gospodarki jest wynikiem trendów narastających od kilku lat. Przypomnijmy - gospodarka jest po pięciu kwartałach silnego, systematycznego spadku aktywności, zakończonego płytką recesją w I połowie tego roku i niemrawym odbiciem w III kwartale.
Najważniejszym długoterminowym trendem jest demografia. Polska piramida demograficzna bardzo szybko staje na głowie. Prognozy mówią, że o ile obecnie ok. 30 proc. Polaków jest w wieku poprodukcyjnym, w 2060 roku będzie to ok. 70 proc. Starzenie się polskiego społeczeństwa i spadek liczby urodzeń powodują, że coraz mniej ludzi może pracować. Brakuje rąk do pracy - skarżą się przedsiębiorcy. Mniejsze nakłady pracy to w efekcie słabszy wzrost gospodarki. Ale nie tylko. Pracownicy żądają coraz wyższych wynagrodzeń, do czego dodatkowo motywuje ich wciąż wysoka inflacja.
- Są potężne problemy jeśli chodzi o zrównoważenie wewnętrzne gospodarki. Rynek pracy dostarcza powodów do niepokoju (...) mało krajów ma tak przegrzany i generujący presję płacową rynek pracy. Dlatego jednostkowe koszty pracy rosną obecnie o 15 proc. rok do roku (...) Przywracanie równowagi w polskiej gospodarce będzie wymagało schłodzenia rynku pracy - powiedział Michał Brzoza-Brzezina, profesor Szkoły Głównej Handlowej.
Procesy demograficzne kształtują się przez całe dekady, pokolenia i polityce bardzo trudno mieć na nie wpływ. Na te przebiegające w Polsce pandemia i wojna wpływ miały też niewielki. Złą sytuację demograficzną pogłębiła jednak tzw. polityka społeczna rządu PiS - źle adresowane świadczenie 500 plus, klęska programu mieszkaniowego, czy też powodujące "efekt mrożący" wśród młodych kobiet zaostrzenie prawa aborcyjnego.
Szkodliwa była retoryka antyimgrancka, wzniecająca lęki społeczne przed "obcymi", zamiast je łagodzić. Imigracja na procesy demograficzne nie ma wpływu, ale na rynek pracy - ogromny. Andrzej Rzońca wylicza, że to właśnie napływowi imigrantów zarobkowych - pomimo świadomego wzniecanie antyimgrankich nastrojów - Polska w latach 2016-23 zawdzięcza dodatkowo 5 punktów procentowych wzrostu PKB.
- Problemem społecznym i politycznym jest zapewnienie integracji imigrantów. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, że przybywali do na imigranci nie budzący napięć - powiedział Witold Orłowski.
Do aktualnego stanu gospodarkę doprowadził także spadek łącznej produktywności czynników produkcji (TFP). TFP w latach 2011-20 rósł o 3 proc. średnio rocznie po dwóch dekadach wzrostu o ponad 4 proc.
- Zdolność gospodarki do lepszego wykorzystania tych czynników ulega osłabieniu - powiedział Witold Orłowski.
Z jakiego powodu? Do rozgrzanego rynku pracy dołączył niedostatek inwestycji. Tylko częściowo wpływ na inwestycje miała pandemiczna pauza, na kilka miesięcy inwestorów wystraszyła wojna. Spadek udziału inwestycji w PKB poniżej 17 proc. wobec unijnej średniej 22,5 proc. nastąpił głównie za sprawą polityki rządu PiS. Był najgłębszy od czasu, gdy mierzymy PKB.
- Główną przyczyną spadających inwestycji była skrajna nieudolność jeśli chodzi o tworzenie klimatu inwestycyjnego - powiedział Witold Orłowski.
Dla fatalnego klimatu dla inwestycji kluczowe znaczenie miała nadprodukcja złej jakości prawa, przyjmowanego bez oceny skutków regulacji i konsultacji publicznych. Ten fakt spowodował także znaczny spadek Polski w indeksach dotyczących postrzegania korupcji, choć nie wypłoszył zagranicznych inwestorów.
- Uczestnictwo w Unii chroni inwestorów przed niestabilnością prawa, bo duzi mają możliwości podpisywania umów nie według polskiego prawa i rozstrzygania sporów nie przed polskimi sądami - powiedział Andrzej Rzońca.
Na spadek produktywności i inwestycji wpłynęły też zmiany strukturalne w gospodarce, a przede wszystkim rozrost własności państwowej i umocnienie jej pozycji.
- Rozrost własności państwowej przedsiębiorstw odpowiada za spadek produktywności - powiedział Andrzej Rzońca.
Pełne skutki zmian instytucjonalnych, których dokonał rząd PiS dopiero zobaczymy w przyszłości. Będą one ciążyć gospodarce.
- Skutki zmian w instytucjach ujawniają się powoli i z dużym opóźnieniem. Teraz dopiero zaczynają przeważać efekty wspierania konsumpcji kosztem inwestycji. Z powodu obniżenia wieku emerytalnego i podniesienia wieku szkolnego do 7 lat nastąpi w ciągu najbliższych dekad spadek nakładów pracy o 8 punktów proc., a nakładów kapitałowych o 3 punkty proc. - mówił Andrzej Rzońca.
- Spadek stopy inwestycji (...) zredukuje nakłady kapitałowe o dodatkowe 3 punkty proc. To w związku z niepewnością regulacyjną i prawną - dodał.
Polska stała się też krajem zapóźnionym w transformacji energetycznej.
- Na polskiej gospodarce pasożytuje oparty głownie na węglu państwowy sektor energetyczny. Płaci za to reszta gospodarki - mówił Andrzej Rzońca.
Najlepszą wiadomością dla gospodarki w ciągu kilku ostatnich miesięcy był silny spadek inflacji z rekordowych 18,4 proc. w lutym do 6,6 proc. w październiku tego roku. W listopadzie spadki inflacji już zahamują albo nawet jej roczny wskaźnik nieco wzrośnie. A jeśli nie w listopadzie - to w grudniu. A jeśli nie w grudniu - to w styczniu. Szoki zewnętrzne, które pchnęły wzrost cen do rekordowych poziomów ustąpiły, a o wysokości inflacji będą decydować teraz tzw. czynniki krajowe. A wśród nich na pierwszym miejscu jest wzrost płac.
- Łatwa dezinflacja jest za nami albo się w tej chwili kończy. Efekt szoków podażowych właśnie wygasa. Zostaje komponent związany z rozgrzanym rynkiem pracy, ekspansywną polityką fiskalną i tę inflację zbić będzie dużo trudniej - powiedział Michał Brzoza-Brzezina.
- Przywrócenie inflacji do celu będzie wymagało restrykcyjnego policy-mix, pewnie w okresie połowy kadencji obecnego parlamentu i rządu. Głównym kandydatem do tego (zacieśnienia) jest polityka fiskalna - dodał.
- Wzrost płac może dołączyć kolejny element do spirali inflacyjnej. Może to doprowadzić do ustabilizowania się inflacji na poziomie 7-8 proc. (...) Bez wyraźnego zaostrzenia polityki pieniężnej i fiskalnej nie bardzo widzę szansę, by inflacja spadła - powiedział Witold Orłowski.
Ekspansywna polityka fiskalna rządu PiS doprowadziła do głębokiego deficytu finansów publicznych. W tym roku ok. 5,5 proc. PKB, a na przyszły rok zaplanowany jest na 4,5 proc. PKB. Co więcej, nowemu rządowi bardzo trudno będzie przywrócić równowagę w finansach publicznych, ponieważ z powodów politycznych nie zdecyduje się zapewne na cięcia transferów, a zaniechania PIS w polityce mieszkaniowej, edukacji, opiece zdrowotnej będzie musiał stopniowo naprawiać.
- Źródłem deficytu jest wzrost wydatków publicznych, który od 2016 roku wyprzedza wzrost gospodarki - mówił Andrzej Rzońca.
- Sytuacja będzie wymagała kilkuletniego, powiedzmy trzyletniego stabilizowania gospodarki. Inflacja sama z siebie nie wygaśnie. Widzę szansę na opracowanie kilkuletniego planu stabilizacyjnego, jest szansa uzyskania kredytu zaufania ze strony rynków. Sądzę, że program ten będzie działał po 2024 roku - powiedział Witold Orłowski.
Ekonomiści nie mają wątpliwości, ze Polskę może czekać słabszy wzrost gospodarczy przez wiele lat. Polityka fiskalna będzie musiała brać pod uwagę te nowe warunki.
- Spadek produktywności nas na pewno dotknie, ale do tego trzeba się adoptować.
Dla polityki pieniężnej oznacza to niższą stopę równowagi, a dla fiskalnej - dopuszczalność niższych deficytów - mówił Michał Brzoza-Brzezina.
W dłuższej perspektywie procesy demograficzne, spadek produktywności i spowolnienie wzrostu postępujące wraz z "doganianiem" unijnej średniej (obecnie PKB na głowę stanowi ok. 80 proc. tej średniej) będzie trwałym zjawiskiem.
- W ciągu kolejnych 10-15 lat będziemy w konwergencji spowalniać - powiedział Michał Brzoza-Brzezina.
Niekorzystne procesy demograficzne nie zostaną zatrzymane i będą - z roku na rok - oddziaływać ku osłabieniu wzrostu gospodarki. Tylko poważne otwarcie na imigrantów może zaradzić spadkowi produktywności i napięciom na już przegrzanym rynku pracy.
- Demografia naprawdę dopiero zacznie nam robić krzywdę - powiedział Michał Brzoza-Brzezina.
- Potrzebna jest mądra polityka migracyjna. Zasoby ludzi dobrze wykształconych z bliskich krajów są skończone - dodał.
Ekonomiści widzą szansę na to, że zmiana polityczna, która następuje w Polsce, otwiera szansę na wzrost inwestycji sektora prywatnego oraz wstrzymywanych inwestycji zagranicznych. Najważniejszym zadaniem rządu jest pokazać, że Polska może być na powrót państwem wiarygodnym, także w wymiarze międzynarodowym.
- Fundamentalne znaczenie ma odbudowa wiarygodności (...) Trzeba dać przedsiębiorcom jakieś poczucie pewności. Najtrudniejsza była dla nich nieprzewidywalność - mówił Witold Orłowski.
- Trzeba odejść od polityk, które w ostatnich latach ograniczały inwestycje. Porzucić nadprodukcję prawa, przestać zmieniać podatki, naprawić nieefektywność wymiaru sprawiedliwości. Problemem, który się pojawił, jest korupcja - powiedział Andrzej Rzońca.
- Żeby konkurować trzeba być poduktywnym i innowacyjnym. Dobrych słów dla tej polityki w ostatnich atach nie potrafię znaleźć - dodał Michał Brzoza-Brzezina.
Aby przywrócić szansę dla wzrostu innowacyjności polskiej gospodarki konieczne jest podniesienia jakości edukacji, która ucierpiała przez tzw. reformę, pandemię, obniżkę nakładów na szkolnictwo, radykalne obcięcie realnych wynagrodzeń nauczycieli oraz podporządkowanie oświaty ultrakonserwatywnej ideologii.
- Na wzrost w dłuższej perspektywie ma wpływ degradacja publicznej edukacji (...). Coraz więcej rodziców przenosi swoje dzieci do szkół niepublicznych (...) Wydatki publiczne na szkoły były wypychane przez wydatki socjalne - powiedział Andrzej Rzońca.
- Pierwszym warunkiem jest fundamentalna reforma edukacji. Bez niej nie mamy szans wykorzystać możliwości, jakie daje czwarta rewolucja przemysłowa - dodał Witold Orłowski.
Jacek Ramotowski