Rumunii i Bułgarzy nam nie zagrożą

Ulice Dublina od zawsze zaludniały tłumy artystów, grajków i domorosłych muzykantów, zbierających miedziaki do kapelusza. Od stycznia tego roku wśród tych ulicznych motyli pojawiło się wielu smagłolicych przybyszy, Cyganów z Rumuni i Bułgarii.

Ulice Dublina od zawsze zaludniały tłumy artystów, grajków i domorosłych muzykantów, zbierających miedziaki do kapelusza. Od stycznia tego roku wśród tych ulicznych motyli pojawiło się wielu smagłolicych przybyszy, Cyganów z Rumuni i Bułgarii.

Czy po wstąpieniu tych dwóch krajów do Unii Europejskiej Polacy przebywający w Irlandii mają podstawy do obaw? Czy polscy budowlańcy również poczują na plecach oddech konkurencji?

Czy to cisza przed burzą?

W ostatnich tygodniach ubiegłego roku wyczuć można było pewne napięcie. Bułgaria i Rumunia wstępowały w struktury unijne, a Wielka Brytania i Irlandia warunkowo otworzyły dla nich swoje rynki pracy. Mieszkający na Zielonej Wyspie Polacy nerwowo wyglądali nowych przybyszów ze wschodnich krańców Europy.

Tymczasem na rynku panuje cisza. - Czy to cisza przed burzą? - retorycznie pyta Barnaba Dorda, związkowiec z największej centrali SIPTU. Wedle statystyk, w pierwszym kwartale bieżącego roku, wydano obywatelom Rumunii około 4,5 tysiąca numerów PPS, niezbędnych do podjęcia legalnej pracy w Irlandii. To tyle samo, ile wydano je w całym roku 2006. Wciąż jednak to Polacy stanowią najliczniejszą grupę emigrantów - w tym samym czasie (pierwszy kwartał br.) dla obywateli polskich wydano 8,5 tysiąca numerów PPS.

Reklama

Tanio, taniej, najtaniej

- Rumuni wciąż jednak muszą starać się o pozwolenia na pracę, dlatego nie mogą jej podejmować tak swobodnie, jak Polacy - tłumaczy Dorda. W Irlandii, jeszcze przed otwarciem rynku pracy, mieszkało już wielu obywateli Rumunii. Nie należy ich też mylić z rumuńskimi Cyganami, którzy na akcesji zyskali tyle, że jeszcze swobodniej podróżować mogą pomiędzy krajami Unii. Otwarcie rynku pracy dla Rumunów przede wszystkim zaowocowało legalizacją pobytu tych wszystkich, którzy mieszkali tutaj już od lat. Ale przybyli też nowi, skuszeni ponad dziesięciokrotnie wyższą stawką minimalną, na jaką mogą liczyć w Irlandii.

Z drugiej jednak strony, wymóg uzyskiwania zezwoleń, tzw. Work Permits, przez pracowników z tych dwóch krajów, stanowi sporą przeszkodę i utrudnienia dla pracodawców. - Niemniej Irlandczycy coraz chętniej zatrudniają ich jako podwykonawców, pod szyldem fikcyjnej firmy, omijając w ten sposób prawo. Kiedyś to Polacy zastępowali w ten sposób lepiej opłacanych Irlandczyków, teraz obserwujemy proceder przejmowania pewnych sektorów przez tańszych pracowników z nowych państw członkowskich - alarmuje Barnaba Dorda.

Rumunii pracują często "na czarno", bywa, że za stawki nawet o połowę niższe niż oficjalne (np. pomocnik na budowie powinien zarobić co najmniej 14,52 euro). Ten proceder nie może jednak trwać latami. Wysokie koszty życia na Zielonej Wyspie w końcu skłonią także Rumunów do żądania wyższych płac i legalizacji pracy.

Tanio, ale czy dobrze?

Irlandzki rynek pracy jest rynkiem nowoczesnym, nastawionym głównie na pracowników wykwalifikowanych. W opinii ekspertów rozszerzenie UE o dwa dodatkowe kraje nie stanowi zagrożenia dla konkurencyjności Polaków. - Przez ostatnie trzy lata wypracowaliśmy sobie bardzo dobrą opinię na temat

naszej pracowitości, elastyczności, szerokich kwalifikacji - mówi Dominika Piotrowska z agencji TechSkills. Polacy, oprócz znajomości "fachu", dobrze znają język angielski, łatwo aklimatyzują się i dzięki pomocy organizacji polonijnych, coraz rzadziej wpadają tutaj w kłopoty spowodowane wyjazdami "w ciemno". Również irlandzkie agencje rządowe i firmy dostrzegają potencjał, jakie drzemie w rosnącej w liczbę polskiej społeczności w Irlandii.

Polak-fachowiec

O kompetencjach i dobrej opinii na temat pracujących na Wyspach Polaków powiedziano już wiele: o ile członkowie nowoprzyjętych krajów może i stanowią konkurencję w "szarej strefie", o tyle pracujący legalnie polscy pracownicy nie powinni obawiać się utraty zatrudnienia. Nie bez kozery więc w jednym z lipcowych wydań dziennika Times ukazał się żartobliwy artykuł, w którym przedrukowano (w zapisie fonetycznym) kilka użytecznych fraz, za pomocą których przeciętny klient może porozumieć się z ekipą remontową z Polski. Prócz różnych zdań, np. na temat kosztów usługi, znalazło się wielce pożyteczne zdanie: "Mąż wyjechał. Czy chciałbyś zostać na śniadanie?". Jeśli więc Polaków z Wysp nie przegonią zazdrośni o "polskiego hydraulika" mężowie, chyba nie mamy się czego obawiać.

Anna Paś

Praca i nauka za granicą
Dowiedz się więcej na temat: cisza | Bułgarzy | Rumuni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »