Rwą się tamy
W Argentynie ludzie próbują walczyć o przetrwanie, a jednym z najbardziej prężnych jest stowarzyszenie bezrobotnych CCC. Krajowi temu potrzebny byłby choćby tak skromny rating. Jednak według amerykańskich agencji jest on już bankrutem. Fitch IBCA przyznał mu ocenę na poziomie DDD.
Argentyna uniknęła największej plagi lat 90., czyli kryzysu walutowego, wpadła za to w ciężki kryzys gospodarczy. Teraz nie ma nawet kto ogłosić tego światu. Do środy (2 stycznia br.) w ciąż trwała karuzela prezydencka - peronista Rodrigez Saa rządził zaledwie tydzień a na nowy rok parlament wybrał już nowego szefa państwa - Eduaro Duhalde, który w pierwszym dniu swojego urzędowania zapowiedział moratorium na spłatę długu publicznego, który sięga 130 miliardów dolarów. Przedstawiono również projekt dewaluacji argentyńskiej waluty peso, która od dziesięciu lat jest sztywno związana z amerykańskim dolarem (parytet 1 do 1). Jej wartość miałaby jednorazowo spaść o 30 do 40 procent, a później zostałaby związana z koszykiem walut, w którym poza dolarem znalazłoby się euro, jen oraz real - waluta największego partnera handlowego - Brazylii. W pewien sposób konkurencyjną propozycją był plan poprzedniego prezydenta. W jego zamyśle peso miało pozostać sztywne wobec dolara, rząd planował jednak zwiększyć podaż pieniądza przez przeprowadzenie emisji nowej, wewnętrznej i niewymienialnej waluty - argentino o wartości 10 miliardów dolarów.
Peso sztywny
Gdyby ten plan się powiódł, w ciągu jednej dekady byłaby to już trzecia waluta w portfelach Argentyńczyków. Pierwszą z nich był bowiem austral, który na początku lat 90. skończył swój niechlubny żywot wraz z inflacją rzędu 3000 procent rocznie. Był to początek reformy monetarnej i nowej historii gospodarczej Argentyny, której finał możemy dziś obserwować na ulicach Buenos Aires.
Problemy z drukowaniem pustego pieniądza Argentyna miała przez całe dziesięciolecia. Stąd też w 1991 roku pomysł Dominga Cavalla, ministra gospodarki w rządzie peronisty Carlosa Menem`a, aby wprowadzić nową walutę ściśle związaną z kursem dolara (na wzór systemu walutowego panującego w koloniach, gdzie emitowano pieniądze ściśle powiązane z walutą imperium). Bank centralny zgromadził więc rezerwy dolarowe w kwocie kilkudziesięciu miliardów i wyemitował pod nie taką samą kwotę peso. Dawało to gwarancje, że w każdej chwili peso może zostać wymienione na dolara. "Dodrukowanie" zaś nowej waluty wymagało zwiększenia rezerw walutowych.
Peso nie tylko rozprawiło się z inflacją. Argentyna natychmiast wynegocjowała zastosowanie planu Brady`ego i otworzyła szeroko drzwi dla nowo napływającego kapitału, zarówno uczestniczącego w prywatyzacjach (w latach 90. sprzedano firmy państwowe o łącznej wartości 50 miliardów dolarów), jak również pożyczkowego.
Sztywna waluta dawała spory komfort władzom Argentyny. Z jednej strony bank centralny nie musiał bronić peso, dzięki czemu stopy procentowe dostosowywał ściśle do wewnętrznej sytuacji gospodarczej kraju i sztucznie ich nie zawyżał. Z drugiej strony rząd, obciążony wielomiliardowym długiem publicznym, mógł być bardziej spokojny o koszty jego obsługi - nie było groźby dewaluacji a więc zobowiązania dewizowe gwałtownie nie rosły.
Wszystko zostało więc przygotowane tak, aby gospodarka Argentyny pomknęła jak torpeda. W ciągu trzech lat PKB tego kraju wzrósł o 25 procent. To był rekordowy okres, gdy nie martwiono się nawet o inflację wyższą niż w USA, problemy z eksportem i wzrost zadłużenia kraju szybszy niż wzrost przychodów budżetowych - płynność finansowa była bowiem spora, a perspektywy jeszcze lepsze. System opracowany przez Cavalla zdawał się całkowicie sprawdzać. Jak się jednak już wkrótce miało okazać, był on rzeczywiście dobry wtedy tylko, gdy wszystko szło dobrze. Gdy zaczęły się problemy, sztywne peso zaczynało dusić gospodarkę i samych Argentyńczyków.
Harce spekulantów
Kłopoty pojawiły się niestety dość szybko i to zupełnie nie z winy Argentyny. W 1995 roku wydrenowany z dewiz Meksyk przeprowadził dewaluację, która przestraszyła inwestorów i rozpoczął się run na jego walutę. W ten sposób rozpoczął się słynny już "tequilla kryzys". Bez specjalnie racjonalnych przyczyn fala wstrząsu sejsmicznego, która powstała w Meksyku, dość szybko przeniosła się na drugi kraniec kontynentu i potężnie uderzyła w Argentynę (która de facto nie miała większych związków gospodarczych z Meksykiem). Rozpoczął się run na banki, który powstrzymała błyskawiczna akcja ratunkowa Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, obawiających się rozprzestrzeniania kryzysu. Do Meksyku trafiła więc pożyczka w kwocie 50 a do Argentyny 12 miliardów dolarów.
Pomoc okazała się skuteczna. Już w kolejnym 1996 roku sytuacja Argentyny ustabilizowała się, czego dowodem był wzrost PKB aż o 9,2 procent (w 1995 roku produkt krajowy brutto zmniejszył się o 5 procent). Okres prosperity potrwał jeszcze rok - na tyle bowiem wystarczyło pożyczek i entuzjazmu inwestorów.
Lata 1997/1998 to harce kapitału spekulacyjnego, upadek Long Term Capital Managment i wreszcie kryzys rosyjski, który dość szybko przekształcił się w kryzys rosyjsko-brazylijski.
Przed atakiem na swojego potężnego sąsiada Argentyna już się bowiem nie obroniła. Wycofywanie kapitału, które rozpoczęło się w czasie kryzysu tequilli, znów przybrało na sile. Zaczął się run na banki, które jeden po drugim wpadały w błędne koło redukcji wierzytelności. Wyglądało to najczęściej tak, że zagraniczny pożyczkodawca ogarnięty paniką rynkową decydował się na wypowiedzenie umów kredytowych swoim argentyńskim klientom. Ci musieli zwrócić się do swojego banku o wypłatę dolarów (po sztywnym kursie do peso) ze swoich lokat. Potem bank dla uzupełnienia płynności musiał również ograniczyć swoją akcję kredytową itd. itp. Tak gigantyczne ograniczenie w finansowaniu musiało gospodarkę Argentyny wpędzić w depresję, która, bez znaczącej pomocy gospodarczej w zewnątrz, przekształciła się w kryzys.
Zbiornik retencyjny
Dodatkowym problemem okazała się również zapaść eksportu. Już od początku reformy monetarnej zbyt silny dolar a wraz z nim peso nie ułatwiało eksportu. Jednak po kryzysie, w wyniku którego zdewaluowano brazylijskiego reala (którego kurs spadł z 1,22 do 2,1 w stosunku do peso), prowadzenie wymiany handlowej z największym partnerem okazało się właściwie niemożliwe.
To był początek końca. Gospodarka przestała już rosnąć i przychody podatkowe nie wystarczały na sfinansowanie deficytu budżetowego. Dodatkowo wciąż rosło, chociaż nie tak szybko jak wcześniej, zadłużenie skarbu państwa. Władze Argentyny zaczęły zdawać sobie sprawę z tego, że brak środków zaradczych może doprowadzić do jeszcze większych problemów. Potrzebne były więc pilne działania. Rozważano wówczas całkowitą dolaryzację gospodarki (zastąpienie peso przez dolara amerykańskiego), co miało pozwolić na odzyskanie zaufania inwestorów. Wiązałoby się to jednak z uzależnieniem od Alana Greenspana i FED. Coraz mniej było także zwolenników sztywnego kursu peso, który doprowadził do recesji (w latach 1998 - 2000 spadek PKB nie przekraczał 1 procenta). Myślano więc o uwolnieniu kursu peso, co wzorem reala doprowadziłoby do jednej głębszej dewaluacji. Argentyńscy politycy nie zdecydowali się jednak na żadne z tych rozwiązań, czekając na lepsze czasy.
Te jednak nie nadeszły, a depresja światowej gospodarki spowodowała, że "zbiornik retencyjny", którym była Argentyna ze sztywnym kursem waluty, zaczął się przelewać. Nikt już nie chciał pożyczać pieniędzy krajowi, który coraz szybciej spadał w dół (przez trzy kwartały 2001 roku produkt krajowy brutto obniżył się o 4,9 procent), trzeba było się więc zwrócić do instytucji ostatecznej pomocy - Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Fundusz obiecał pożyczyć 39 miliardów dolarów, w zamian Argentyna musiała jednak przyjąć śmiertelną receptę, którą MFW zaaplikował już wielu krajom, pogrążając je w recesji (Meksykowi i Brazylii po Daleki Wschód). Dla "ratowania gospodarki" MFW zalecił bowiem zupełnie inne środki od tych, które zwykli stosować ekonomiści w krajach rozwiniętych. Plan opierał się więc na założeniu, że Argentyna powinna zlikwidować deficyt budżetowy, do czego trzeba było zarówno obciąć wydatki, jak i podnieść podatki. W rzeczywistości jednak taki program żadnej poprawy gospodarczej nie byłby w stanie przynieść. Jak zwykle bowiem Fundusz chciał zagrać wyłącznie o zaufanie inwestorów. Oczekiwania funduszu okazały się na tyle abstrakcyjne, że żadnego pożytku Argentyna z nich nie miała - co zresztą MFW szczególnie nie zmartwiło, gdyż podstawowym jego celem jest zabezpieczanie rynków finansowych.
Bilans tych działań to rozkład państwa przy braku pomocy ze strony instytucji międzynarodowych - walki na ulicach, kilkadziesiąt osób zabitych i niestabilność polityczna.
Dolaryzacja czy dewaluacja
Przyszły rząd Argentyny stanie niewątpliwie przed dylematem - dolaryzacja czy dewaluacja - który już od czterech lat czeka na rozwiązanie. W obecnej sytuacji ekonomiści są zdania, że bardziej prawdopodobne i skuteczne wydaje się uwolnienie kursu peso. Takie "zerwania tam" doprowadzi do wielu bankructw związanych z przeszacowaniem wartość wierzytelności dolarowych (jest ich około 70 procent), ale spowoduje również szerokie rozlanie się wody zgromadzonej wcześniej w "retencyjnej gospodarce" i ostatecznie jej osuszenie. Aby jednak taki program się powiódł i Argentyna mogła wyjść z kryzysu, konieczna będzie jednak pomoc zagraniczna. Miedzynarodowy Fundusz Walutowy nie wydaje się zbyt chętny do jej udzielenia, dlatego też podczas pierwszej wizyty w Waszyngtonie prezydent Argentyny najprawdopodobniej najpierw skieruje się do siedziby departamentu stanu, który ostatnio wydawał się znacznie bardziej elastyczny niż Fundusz, zarządzany przez Horsta Kohlera.