Rynki kupują czarny scenariusz
Na Wall Street hitem tego roku są spółki, których produkty mogą być podstawowym wyposażeniem bunkrów. Przed zbliżającym się załamaniem gospodarczym czy krachem na rynku nieruchomości, przestrzegają już nie tylko kolorowe tygodniki i śniadaniowe programy telewizyjne
Przełom sierpnia i września na rynku akcji przyniósł silne spadki. W mediach zajmujących się tematyką gospodarczą i inwestycyjną, przeważały tak jednoznacznie negatywne komentarze i analizy, że inwestorzy nauczeni doświadczeniem, że gdy większość spogląda w jednym kierunku, rynek podąża z reguły w przeciwnym, niemal w ciemno mogli zajmować spekulacyjne długie pozycje. Już po kilku pierwszych sesjach nowego miesiąca okazały się zyskowne, ale znane wszystkim problemy same się nie rozwiązały, co w dużej mierze uzasadnia nowe, wieloletnie rekordy cenowe amerykańskich obligacji, metali szlachetnych czy systematyczne umacnianie się japońskiego jena.
Z kontrariańskiego punktu widzenia ("większość się myli") ostatnia wyprzedaż akcji była znakomitą okazją do zakupów, ponieważ od wielu lat nie obserwowaliśmy jednocześnie tak wielu pesymistycznych sygnałów zarówno wśród ekspertów, jak i amatorów rynków finansowych. Duża część niedźwiedzich argumentów ma ręce i nogi, ale w tym miejscu nie zamierzam rozwodzić się nad ich słusznością. Zamiast tego chciałbym pokazać, jak łatwo w mediach jest grać na emocjach odbiorców i znaleźć dane na potwierdzenie nawet dla najbardziej ekstremalnych tez.
Przed zbliżającym się załamaniem gospodarczym czy krachem na rynku nieruchomości, przestrzegają już nie tylko kolorowe tygodniki i śniadaniowe programy telewizyjne, a ostatnio nawet światowej sławy trener motywacyjny i promotor pozytywnego myślenia, Anthony Robbins. Spektrum poruszanych zagadnień jest bardzo szerokie: rozpadnie się strefa euro, pęknie bańka na chińskim rynku nieruchomości, amerykańska gospodarka wejdzie w kolejną fazę recesji, olbrzymie zadłużenie rządów wywoła kryzys walutowy. Najczarniejsze wizje sugerują, iż ostatecznym "rozwiązaniem" mógłby być globalny konflikt zbrojny - pozwoliłby on politykom uniknąć rozliczenia efektów ich działań, np. programów oszczędnościowych, które pogorszyły warunki życia w większości wysokorozwiniętych gospodarczo państw świata, a miliony bezrobotnych znalazłyby zatrudnienie w sektorach realizujących potrzeby armii.
Noblista w dziedzinie nauk ekonomicznych z 2008 roku, Paul Krugman, w najnowszym tekście opublikowanym na początku września na łamach The New York Times, stawia tezę, że jeżeli administracja Obamy błyskawicznie nie wkroczy do gospodarki z nowymi programami pomocowymi, może znaleźć się w podobnym punkcie, jak w roku 1938. Wówczas, po kilku latach żmudnego podnoszenia się gospodarki po Wielkiej Depresji, w USA utrzymywało się wysokie bezrobocie, a Amerykanie opowiadali się przeciwko zwiększeniu wydatków rządu w celu poprawy kondycji firm.
W ankiecie sporządzonej w marcu 1938 roku przez Instytut Gallupa, jako najlepszy sposób na pomoc przedsiębiorcom, 63 proc. pytanych wskazała obniżenie podatków, a tylko 15 proc. wyższe wydatki rządowe (21 proc. nie wskazało żadnej odpowiedzi). Obecnie klasa średnia w USA wywiera na Baracku Obamie podobną presję, jak w 1938 roku. na Franklinie Delano Roosevelcie, co najprawdopodobniej zaowocuje przedłużeniem o kilka lat większości ulg podatkowych wprowadzonych w 2001 roku przez administrację G. W. Busha, które miały wygasnąć w 2010 roku.
Krugman sugeruje jednak, że kiedy mamy do czynienia z wyjątkowymi problemami, trzeba zastosować niekonwencjonalne rozwiązania. W tym przypadku, receptą, pozwalającą pobudzić sektor prywatny i uniknąć drugiego dna recesji, miałoby być zwiększenie wydatków rządowych i deficytu budżetowego.
Na poniższym wykresie widać, w jaki sposób II Wojna Światowa przełożyła się na finanse Stanów Zjednoczonych. W czasie jej trwania amerykański rząd zadłużył się na kwotę dwukrotnie większą od PKB z 1940 roku. W obecnych warunkach dałoby to kwotę ok. 30 bilionów USD.
Co ważne, tak olbrzymie zadłużenie wziął na swoje barki głównie sektor publiczny, a skorzystał na tym sektor prywatny, który przez wiele kolejnych lat dynamicznie rozwijał się w szybszym tempie niż dług. Całkowite zadłużenie USA w 1947 roku przekraczało 400 mld USD, ale w odniesieniu do całej gospodarki, było to mniejsze obciążenie niż kiedykolwiek w ciągu dwóch poprzednich dekad (spadło w okolice 160 proc. PKB). Dla porównania, w roku 1933, kiedy konsumenci i firmy dopiero rozpoczynali proces spłaty zaciągniętych przed Wielką Depresją kredytów, suma zadłużenia sektora prywatnego i publicznego wynosiła ok. 170 mld USD, co stanowiło 299 proc. PKB.
Dotychczasowe działania amerykańskiego rządu miały tylko krótkotrwałe przełożenie na sytuację na rynku pracy czy rynku nieruchomości, dlatego Barack Obama we wrześniu 2010 roku zapowiedział rozpoczęcie wieloletnich inwestycji publicznych w infrastrukturę. Początkowo nakłady na budowę nowych dróg i torów wyniosą ok. 50 mld USD, jeśli inicjatywa spotka się z aprobatą opozycji, co wcale nie jest przesądzone, zwłaszcza biorąc pod uwagę wcześniejsze deklaracje prezydenta o dążeniu do ograniczania rekordowej dziury budżetowej.
Skali tych wydatków bardzo daleko byłoby do nakładów z okresu II Wojny Światowej i przy obecnych potrzebach gospodarki, pozytywne efekty prawdopodobnie wygasłyby wraz z wyczerpaniem wyznaczonego limitu środków.
Można wyobrazić sobie scenariusz, w którym krótkowzroczność polityków bierze górę nad resztkami zdrowego rozsądku i Stany Zjednoczone znajdują pretekst, by po porażkach w Afganistanie i Iraku, stanąć do wojny z którymś ze światowych mocarstw, aby udowodnić swoją wyższość np. pod względem gospodarczym (Chiny), militarnym (Iran, Pakistan) czy ideologicznym (Rosja, Wenezuela czy Korea Płn.).
Na łamach The Wall Street Journal pojawił się niedawno ciekawy artykuł sugerujący, że inwestorzy od kilku miesięcy stawiają na firmy powiązane z wojennym scenariuszem. Portfel złożony z 18 spółek, których produkty mogą okazać się niezbędne przy konstrukcji i wyposażeniu bunkrów, dał zarobić w okresie od 1 stycznia do 28 sierpnia 2010 roku 24 proc. W tym samym czasie indeks S&P500 spadł o 4,5 proc.
W katastroficznym portfolio znalazły się spółki produkujące m.in. wodę mineralną, puszkowane jedzenie, zupki w proszku, maski gazowe, generatory prądotwórcze oraz inne towary, zwiększające szanse na przetrwanie w razie utraty kontaktu ze światem. Poniżej znajdują się wybrane spółki z tego portfela, wraz z krótką charakterystyką ich działalności oraz stopą zwrotu wypracowaną przez ich akcje w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2010 roku.
Inną ważną cechą spółek z powyższego portfela są atrakcyjne dywidendy - aż połowa spółek postanowiła w tym roku je zwiększyć (m.in. Airgas, Cummins czy Dr Pepper), a w czasie, gdy na długoterminowych obligacjach rządowych można zarobić mniej niż 4 proc. ( 2,65 proc. na dziesięcioletnich i 3,7 proc. na trzydziestoletnich), stanowi to wystarczający argument, by zainteresować akcjami inwestorów finansowych, chcących skutecznie ulokować kapitał w aktywa generujące dodatnie przepływy pieniężne, np. z myślą o możliwej deflacji.
Podsumowując, można rzec, że argumentów przemawiających za defensywnym inwestowaniem jest obecnie tak wiele, że aż prosi się otwierać przeciwne do zdecydowanej większości uczestników rynku pozycje.
Warren Buffet zwykł mówić "bądź chciwy, gdy wszyscy są strachliwi". Za kilka miesięcy przekonamy się, jak wyszli na tym inwestorzy, którzy - wbrew wszelkim sygnałom na niebie i ziemi - odważyli się kupować akcje.
PS. Na koniec chciałbym zaznaczyć, że nie było moim zamiarem straszenie czytelników apokaliptycznymi wizjami przyszłości, ale jeśli, mimo to, ktoś poczuł się urażony, przepraszam i zalecam odrobinę dystansu do opinii wszelkiej maści analityków i ekspertów. Niezależność popłaca nie tylko w bunkrze.
Łukasz Wróbel
Niniejszy dokument jest materiałem informacyjnym. Nie powinien być rozumiany jako materiał o charakterze doradczym oraz jako podstawa do podejmowania decyzji inwestycyjnych. Wszystkie opinie i prognozy przedstawione w niniejszym opracowaniu są jedynie wyrazem opinii autorów w dniu publikacji i mogą ulec zmianie bez zapowiedzi. Open Finance nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek decyzje inwestycyjne podjęte na podstawie niniejszego opracowania.