Rząd porządkuje finanse publiczne. Co zrobi, by dług nie eksplodował?
Rząd chce zmniejszać deficyt finansów publicznych o 0,5 punktu proc. PKB rocznie od przyszłego do 2027 roku. Ale to nie wystarczy, żeby utrzymać dług publiczny poniżej 60 proc. PKB. Co w takim razie zrobi? Na razie nie odkrywa wszystkich kart. Nie mówi, gdzie będzie ciął i kogo zaboli, czyli - w języku fachowym - w jaki sposób chce konsolidować finanse. Konsolidacja zaboleć musi. Przyjrzyjmy się zatem kartom, które już wyłożył na stół.
Zaboleć musi, bo jedno jest pewne - trzeba jakoś pomieścić w budżecie na ten rok i na kolejne lata wydatki na zbrojenia. Będą powodowały wzrost deficytu, a zatem i długu, bo czasy sztuczek poprzedników, kiedy dług realnie rósł, ale nominalnie malał dzięki wysokiej inflacji, już się skończyły.
Z powodu wzrostu wydatków na zbrojenia dług sektora finansów publicznych przekroczyłby w 2026 roku 60 proc. PKB. To za dużo. Jest to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, złamałoby unijne reguły i polską konstytucję. Rząd nie chce dopuścić do takiej sytuacji i aby jej zapobiec zapowiada, że na jesieni ogłosi strategię konsolidacji finansów publicznych zgodną z nowymi zasadami zarządzania gospodarczego Unii Europejskiej. Dopiero wtedy wyłoży wszystkie karty.
Dopiero wtedy poznamy atuty, którymi rząd chce rozegrać średnioterminową partię, zobaczymy asy i biorące blotki. Czy pozwolą mu ugrać szlemika? A czemu nie szlema? Nawet w dłuższym terminie niż trzy kolejne lata szansę są na to niewielkie. Osiągnięcie względnej stabilności polegającej na tym, że deficyt nie będzie przekraczał 3 proc. PKB, w średnim okresie nie jest możliwe. Ale jest też dobra wiadomość - deficyt pierwotny polskich finansów publicznych (czyli bez odsetek od zadłużenia) ma się w 2027 roku obniżyć poniżej 1 proc. PKB.
Zobaczmy zatem, jakie rząd pokazał karty. Część z nich wyłożył w "Wieloletnim Planie Finansowym Państwa". W tym roku w Unii nastąpiły zmiany jeśli chodzi o zarządzanie gospodarcze i dlatego kraje członkowskie nie musiały ogłosić planów konwergencji do końca kwietnia. Co jednak najważniejsze - po latach rozluźnienia, a raczej całkowitego zawieszenia reguł fiskalnych, zapisanych lata temu w Traktacie z Maastricht - reguły te od 2024 roku powróciły.
A równocześnie zmieniło się podejście Komisji Europejskiej do zarządzania finansami publicznymi w całej Unii. Nowe zasady są takie, że na podstawie dotychczasowej wiedzy KE do 21 czerwca przekaże państwom członkowskim mającym deficyty powyżej 3 proc. PKB lub dług powyżej 60 proc. PKB zalecenia dotyczące stabilizacji wydatków na cztery i na siedem następnych lat. Dwa dni wcześniej Komisja ogłosi raporty otwierające procedurę nadmiernego deficytu.
Słowem - we wszystkim tym nie chodzi o wypełnianie wskaźników, ale o rzetelne zarządzanie ryzykiem - żeby dług nie eksplodował. Najważniejsze jest, żeby w horyzoncie 10 lat dług - jeśli jest powyżej 60 proc. PKB - obniżył się poniżej tego poziomu (lub przynajmniej wyraźnie spadał), a deficyt nie przekraczał 3 proc. PKB. Jeśli jakiś kraj został objęty procedurą nadmiernego deficytu, to będzie musiał zmniejszać dziurę o co najmniej 0,5 punktu proc. PKB rocznie. Rząd przedstawiając WPFP uprzedza procedurę nadmiernego deficytu.
Czy to znaczy, że Polska w czerwcu dowie się, iż zostaje nią objęta? Niekoniecznie. Bo inwestycje w obronność - jeśli to one spowodują przekroczenie przez deficyt progu 3 proc. PKB - będą traktowane ulgowo. Jeśli zatem rządowi uda się wykazać, że to, co powyżej 3 proc., idzie na czołgi i haubice, procedury nadmiernego deficytu uda się uniknąć. Dodajmy, że wydatki na obronność będą rosnąć, i w 2027 roku mają wynieść 5,6 proc. PKB.
Prócz obronności w unijnych regułach wyłączeń jest więcej. Bo nie liczą się koszty obsługi długu, zasiłki dla bezrobotnych, jeśli wypłacane są w związku z cyklem gospodarczym (czyli w czasie recesji i wzrostu bezrobocia) oraz - co dla Polski bardzo ważne - wydatki na programy unijne, jeśli równoważone są transferami z Unii, a także krajowe współfinansowanie funduszy unijnych.
Mimo to z niepokojem będziemy czekać na 19 czerwca. Kiedy jednak już KE przekaże w rządom swoje zalecenia, te do 20 września mają przedstawić swoje nowe średniookresowe plany. I to będzie dopiero ten moment, kiedy poznamy wszystkie karty, którymi rząd gra. Powinniśmy się konkretnie dowiedzieć, na czym "konsolidacja" ma polegać i kogo zaboli. Potem, do końca kwietnia następnego roku wszystkie państwa będą przedstawiać KE sprawozdania z wdrażania swoich planów średniookresowych.
Na razie widać, że rząd gra takimi kartami, jakimi może. Przypomnijmy, że w ubiegłym, ostatnim roku rządów PiS, finanse publiczne pozostały z dziurą na 5,1 proc. PKB, a dług publiczny (pomimo wysokiej inflacji, która średniorocznie wyniosła 11,4 proc.) osiągnął 49,6 proc. PKB. Nie ma mowy, żeby z tego łatwo wybrnąć, tym bardziej, że inflacja będzie stopniowo opadać, i pomimo znacznego realnego przyspieszenia wzrostu PKB, PKB nominalny będzie rosnąć wolniej.
Czy w ogóle wybrnąć z wysokich deficytów Polska będzie w stanie? Rząd w WPFP tłumaczy trochę swoich poprzedników. Deficyt w ostatnim roku rządów PiS skoczył do 5,1 proc. PKB z powodu wysokich wydatków obronnych, zmrożenia cen energii oraz pomocy humanitarnej dla uchodźców z Ukrainy po inwazji Rosji. Ale nie tylko. Także z powodu... luki VAT. Pamiętamy jak PiS walczył z "mafiami vatowskimi"? Było to czcze gadanie. Luka VAT wzrosła z 7,3 proc. w 2022 roku do 15,8 proc. w 2023 roku i była najwyższa od siedmiu lat.
"W 2023 roku przekroczenie przez deficyt progu 3 proc. PKB miało więc w Polsce charakter wyjątkowy: przyczyniły się do niego wysokie wydatki obronne, środki zastosowane w celu złagodzenia gospodarczych i społecznych skutków wysokich cen energii oraz zapewnienia pomocy humanitarnej dla osób uciekających z Ukrainy po inwazji Rosji" - napisano w WPFP.
Tu jednak pojawiają się wątpliwości. W tym roku deficyt ma wynieść 5,1 proc. PKB, tak, jak w ubiegłym. Biorąc pod uwagę, że w latach 2022-23 rząd PiS zgarniał rocznie 100-150 mld zł dodatkowego podatku inflacyjnego, teraz, kiedy inflacja przygasa zmniejsza się potencjał nadzwyczajnych dochodów, a wydatki rosną. I trzeba będzie na serio zmierzyć się z luką VAT.
Rząd licytuje, że będzie w stanie się z tym zmierzyć i - póki co - przedstawia ścieżkę obniżania deficytu. Po pierwsze pomoże gospodarka, która w najbliższych latach będzie rosła w tempie przekraczającym wyraźnie 3 proc. rocznie. Pomogą środki na realizację KPO, które w 2026 roku mają dodać do wzrostu PKB 1,6 punktu proc. Nie grozi nam bezrobocie, spedek inflacji doprowadzi do obniżek stóp procentowych.
Po drugie w stabilizacji finansów publicznych ma pomóc "odmrożenie" cen energii od II połowy roku. Kosztowały one w zeszłym roku 0,6 proc. PKB, a tym będzie to 0,4 proc., czyli 13-14 mld zł.
Z WPFP wynika natomiast, że rząd nie zamierza podnosić podatków. Sugerują to dochody budżetu, które nawet mają obniżyć się z 43,7 proc. PKB w tym roku do 42,7 proc. PKB w 2027 roku. Wygląda na to, że cała konsolidacja nastąpi po stronie wydatków. Tym bardziej niecierpliwie trzeba czekać na wrześniową odsłonę kart.
Co jeszcze chce zawistować rząd? Po pierwsze przegląd (dokonywany wspólnie z Międzynarodowym Funduszem Walutowym) Stabilizującej Reguły Wydatkowej, która nie pozwala zwiększać wydatków ponad stan, a przez minione lata była notorycznie naginana. Po drugie - zgodnie z unijnymi zasadami - ma zostać powołana niezależna Rada Fiskalna, która ma odrywać role nadzoru nad finansami publicznymi. Aktualnie Polska jest jedynym krajem w Unii nie posiadającym takiej instytucji.
WPFP zawiera deklarację dobrej woli odejścia od ośmioletniej polityki nonszalancji dla finansów państwa. Na scenariusz ciężkiej, czarnej roboty musimy poczekać do jesieni.
Jacek Ramotowski