Rzymski okrągły stół i polskie wpadki
Uroczyste rozpoczęcie konferencji międzyrządowej nad traktatem konstytucyjnym dla Unii Europejskiej było wydarzeniem wyjątkowym. Powodem jest jednak nie tylko ranga spotkania, ale przede wszystkim zamieszanie wywołane przez szereg sprzecznych informacji, dezinformacji, zaskakujących decyzji, dyplomatycznych wpadek lub wręcz podejrzeń o prowokację.
Plan działania wydawał się niezwykle prosty. Polska delegacja, wyposażona w wytyczne Sejmu oraz wsparta duchowo wizytą u papieża, miała przedstawić na konferencji twarde stanowisko m.in. w obronie traktatu z Nicei, umieszczenia wartości chrześcijańskich w preambule traktatu oraz takim rozwiązaniom w polityce obrony i bezpieczeństwa, które nie konkurowałyby z NATO. Od początku plan ten zakłóciła nieobecność w składzie rządowej delegacji Danuty Hźbner, ministra ds. europejskich. Domysły nad przyczynami zaskakującej absencji sięgały od wyczerpania po sejmowej debacie nad wotum nieufności aż po roszady związane z wyścigiem do fotela polskiego komisarza. Jednomyślności w tej sprawie nie było także wśród rządowej wierchuszki.
Co ciekawsze, polska delegacja jeszcze nie postawiła nogi na włoskiej ziemi, a już w świat - dzięki zwierzeniom ministra Włodzimierza Cimoszewicza - popłynęła informacja o polskiej propozycji kompromisu w postaci klauzuli zawieszającej, czyli powrócenia do problemu Nicei w roku 2008 lub 2009. Informację, tę rzekomo źle zinterpretowaną, dość karkołomnie starano się "wyprostować" podczas całego rzymskiego spotkania. Nie obyło się jednak bez podejrzeń o kontrolowany przeciek, a nawet o zdradę pozycji negocjacyjnej.
Zawód spotkał nasze zuchy także podczas uroczystej prezentacji propozycji zmian do projektu traktatu konstytucyjnego. W kwestii Nicei jednoznacznie poparła nas jedynie Hiszpania. Słowacja i Czechy, na które do końca liczyliśmy, nawet się nie zająknęły. Co zaś do zapisów o chrześcijaństwie, to nawet Włosi nie wykazują w tej sprawie entuzjazmu.
Jakby tego było mało, zaraz po sesji plenarnej wybuchła afera z odnalezionymi w Iraku przez polskich żołnierzy francuskimi rakietami, wyprodukowanymi rzekomo w roku 2003. Informacja nie spowodowałaby takiego zamieszania, gdyby nie potwierdził jej rzecznik MON, i to w przeddzień konferencji. Francuzi odczytali to jako prowokację i zamierzali przygotować protest. Zakończyło się tym, że podczas uroczystego obiadu, kiedy to nasi dyplomaci mieli prowadzić rozmowy na temat Nicei, cała energia poszła na załagodzenie rakietowego konfliktu.
Jedno jest jednak pewne - konferencja w Rzymie nie zapisze się złotymi literami w annałach polskiej dyplomacji.