Są pieniądze na drogi
To nieprawda, że brakuje pieniędzy na budowę dróg. Po prostu nie umiemy ich wykorzystać - twierdzi Sergiusz Najar, wiceminister infrastruktury.
Stan polskich dróg jest katastrofalny. Oficjalnie głównym, i w zasadzie jedynym, powodem tego jest brak środków. To jednak tylko część prawdy.
Nadmiar kasy
Sergiusz Najar, wiceminister infrastruktury odpowiedzialny za wykorzystanie funduszy unijnych, uważa, że inwestycjami w polskie drogi rządzi paradoks.
- Obawiam się, że cierpimy na nadmiar środków krajowych, ale trudnych do wykorzystania. Prowadzi to do niepełnego wykorzystania unijnych. Zarzuca się nam, że na budowę dróg i autostrad nie wydajemy pieniędzy, które mamy do dyspozycji. Chodzi zarówno o środki budżetowe, w tym dług publiczny, jak i pożyczki. W ubiegłym roku tłumaczyliśmy się z nie wydanych 628 mln zł. Z punktu widzenia planowania budżetowego mamy więc w 2003 r. i potencjalnie w 2004 r. za dużo funduszy na drogi. Paradoksalnie - największą barierą jest nie brak, lecz nadmiar niewłaściwie lub nieprawidłowo zarządzanych środków - podkreśla Sergiusz Najar.
Według nieoficjalnych informacji, w tym roku grozi nam niewykorzystanie, bagatela, 1,2 mld zł. Nie są to jednak pieniądze zmarnowane. Pożyczki i pomoc z UE przejdą na kolejny rok. Taka wiadomość z pewnością ucieszy resort finansów, który zmniejszy deficyt budżetowy na koniec 2003 r. Mniej powodów do zadowolenia będą mieli przede wszystkim użytkownicy dróg.
Układ sterowniczy
Gdzie jest więc pies pogrzebany? Wszystko wskazuje na to, że w kiepskim zarządzaniu.
- Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) może zajmować się pracami inwestycyjnymi? Czy nie jest to tak, że partner publiczny jest po prostu niesprawny i niekompetentny? To nie wynika z braku funduszy, lecz marnych wynagrodzeń zatrudnionych tam ludzi, złej organizacji i zbiurokratyzowania zarządzania. Największym zagrożeniem jest jednak to, że już dziś administracja musi zarządzać gigantycznym procesem, który jeszcze nabierze rozmachu. Jeżeli jednak zadecydowano, że zajmie się tym państwo, to niech czyni to sprawnie, niech nawet tworzy agencje - tłumaczy Sergiusz Najar.
Jego zdaniem, potrzebny jest audyt zarządczy i efektywnościowy, który pokazywałby wąskie gardła w zarządzaniu i bariery prawne.
- Na przykład oprotestowanie przetargu blokuje go - i to jest chore. Z kolei przy dużej konkurencji albo przetarg jest blokowany, albo stosuje się ewidentny dumping cenowy. W efekcie przetargi rozstrzygane są na korzyść firm, które nie są w stanie zapewnić jakości inwestycji - mówi Sergiusz Najar.
Trzęsienie ziemi
Co ciekawsze - o problemach z zarządzaniem w GDDKiA i jej poprzedniczce mówiło się od dawna, ale głównie w cieniu gabinetów. Kolejni ministrowie mimo podejmowanych prób nie byli w stanie wiele dokonać.
- Wszystko opiera się na rozbudowanym i nadzorowanym przez GDDKiA systemie pozwoleń: od zezwolenia na postawienie znaku, po zjazd z autostrady czy budowę stacji benzynowej. Obok płyną strumienie potężnych pieniędzy. Przyszedł czas na przerwanie zmowy milczenia - ujawnia osoba blisko związana z resortem.
Wojciech Janczyk, były wiceminister infrastruktury odpowiedzialny za wykorzystanie funduszy unijnych, także potwierdza, że za jego czasów największym zagrożeniem dla realizacji inwestycji infrastrukturalnych była niewłaściwa struktura i fachowość kadry w GDDKiA.
- Bardzo bym chciał, by krajowy fundusz, który powstanie na miejsce Krajowego Funduszu Dróg Krajowych i Autostrad, będzie w stanie rzeczywiście nadzorować inwestycje - mówi Sergiusz Najar.
Jego zdaniem, likwidacja Agencji Budowy Dróg i Autostrad była błędem. Mogła przecież pełnić funkcje czysto inwestycyjne.
- GDDKiA to 3400 osób, z których zaledwie 120 zajmuje się inwestycjami. Reszta - utrzymaniem dróg - podkreśla minister.