Sekta Apple

Na najważniejszym skrzyżowaniu Nowego Jorku, przy Piątej Alei, na wprost najdroższego hotelu Plaza stoi kilkupiętrowe szklane pudło ze znakiem wiary unoszącym się w powietrzu - nadgryzionym jabłkiem. Jest to tylko monumentalne wejście do świetlistej katakumby, do której prowadzą szklane i kręte schody lub zjeżdża szklana winda.

Wewnątrz, na prostych stołach z jasnego drewna, leżą przecudne iPody, iPady, iPhony, iMacki. Nad stołami pochylają głowy raczej młodzi wyznawcy, łącząc się przez dotyk tych obiektów kultu z innym światem: cyberprzestrzenią. Ścianę po prawej zajmuje "bar geniuszy". Jest to lada, za którą także młodzi kapłani w niebieskich uniformach objaśniają profanom tajemnice wiary. W innych sklepach to się nazywa punkt napraw i porad technicznych. Po katakumbach krążą misjonarze też w niebieskich uniformach.

Namawiają profanów, aby przystąpili do świętego zgromadzenia przez kupno obiektów. W języku sekty nazywa się ich "specjalistami" zamiast wulgarnie "sprzedawcami". Podobnych świątyń najbardziej podziwianej i największej korporacji amerykańskiej jest kilkaset. Świątynia w Nowym Jorku jest otwarta na oścież dla wiernych i niewiernych 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku.

Reklama

Praca w Apple

Praca w Apple jest marzeniem mnóstwa młodych ludzi, dając im poczucie misji wobec ludzkości. I co tu się dziwić, że każdy sprzedawca w sklepach firmowych daje z siebie wszystko: przeciętnie 473 tysiące dolarów przychodu rocznie, ponad dwa razy więcej niż u konkurencji z branży elektronicznej. Ci najlepsi opychają sprzętu za trzy miliony dolarów rocznie. Każda stopa kwadratowa sklepu daje przeciętnie 5647 dolarów sprzedaży, prawie dwa razy więcej niż kolejnej firmy, a jest to sławny jubiler Tiffany. Jednak sprzedawca Apple zarabia tylko 12 dolarów za godzinę, gdy w Tiffany ma 15,60 na godzinę a także komisowe od tego, co sprzeda. Przywilej przynależności do sekty Apple kosztuje więc sprzedawcę około 25 tysięcy dolarów rocznie; o tyle więcej zarobiłby u konkurencji, jak podaje "New York Times", skąd pochodzą dane.

Czy można mówić o przebiegłym wyzysku pracowników przez wytworzenie kultu, skoro sami godzą się na zarobki dwukrotnie niższe, niżeli mieliby sprzedając produkty Apple gdzie indziej?

W sieci

Na początku tworzenia własnej sieci sklepów, w roku 2000, korporacja postanowiła, że nie wprowadzi komisowego, gdyż wywołałoby to konkurencję wśród sprzedawców ze szkodą dla ducha tej niby sakralnej wspólnoty. Po drugie, komisowe byłoby ze szkodą dla klientów - byliby namawiani do kupowania produktów najdroższych a nie najbardziej przydatnych. To wygląda dość szlachetnie, ale jest również inny powód: ograniczenie motywu zysku sprawia, że do tej pracy nie garną się ludzie w średnim wieku i starsi. A ci mają większe wydatki, najpierw na wychowanie dzieci a potem na utrzymanie się w zdrowiu. Jest to praca dla dwudziestoparolatków, bo mogą żyć tanio.

Kandydatów na pracowników firma pozyskuje przez portal w internecie.

Niektórzy parę lat czekają na odzew. Firma wybiera do dalszej selekcji ludzi, którzy są grzeczni, przyjaźni oraz samodzielni, a nie tylko technicznie wykształceni, bo techniki można się nauczyć, a sposobu bycia - trudniej. Następnie kandydat ma się zgłosić na seminarium w hotelu. Kto się spóźni choćby trzy minuty, natychmiast odpada. Zdarza się, że przyjęci do pracy wybuchają płaczem z radości. Bo całe swoje młode życie byli wyznawcami Apple, a teraz jeszcze będą im za to płacić! Kolejny krok, to ceremonia przyjęcia nowego pracownika. Jest witany przez kolegów kilkuminutową owacją na stojąco, gdy wchodzi do pomieszczenia.

Witaj wśród aniołów, towarzyszu nasz!

Kierownicy mówią na wstępie nowicjuszom, że oczekują sześciu lat pracy. Jednak faktycznie okres jest znacznie krótszy. Wynosi około dwóch lat wśród sprzedawców, którzy mają bez przerwy do czynienia z klientami. Dłużej wytrzymują technicy, bo mogą na parę godzin schronić się przed tłumem na zapleczu przy naprawach. Kiedy mija już pierwszy entuzjazm pracownik dostrzega, że znalazł się w ulu. Zdarza się, że pracuje bez wytchnienia, choć należą mu się dwie przerwy po 15 minut każda.

Początkowo technicy mieli limit 20 minut na naprawę sprzętu na poczekaniu, potem skrócony do 15 minut. Jednak napływ klientów zrobił się tak wielki, że technik obsługuje czasem trzech jednocześnie. Ale najgorsze jest to, że praca w sklepach Apple jest ślepym zaułkiem. Nie ma drogi awansu, zaś przejście do centrali firmy w Kalifornii jest praktycznie wykluczone, a tylko tam zarabia się prawdziwe pieniądze. Tylko tam technik może zostać milionerem, a nie pracując jako rzekomy "geniusz" w "barze" przy naprawach.

Szef korporacji Apple Tim Cook otrzymał w ubiegłym roku opcje akcji na 570 milionów dolarów. Będzie mógł je sprzedać za 10 lat. Jeśli dobrze poprowadzi firmę, będą jeszcze więcej warte. A do tego trzeba być prawdziwym geniuszem marketingu.

Krzysztof Kłopotowski

Tygodnik Solidarność
Dowiedz się więcej na temat: Apple | iPod | iPad
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »