Smaczne, bo polskie?
Lider zespołu Aeromith, Steve Tyler, zapytany kiedyś przez dziennikarzy, z czym kojarzy mu się Polska, odpowiedział, że kiedyś miał dziewczynę, która lubiła polską kiełbasę... Nie ma się z czego śmiać - żywność staje się naszym narodowym znakiem firmowym.
Czarne proroctwo było takie: Unia przyjmuje nas do siebie tylko po to, żeby uzyskać dostęp do naszego rynku. Kraj miała zalać tania żywność, produkowana w wysokotowarowych unijnych farmach, do których naszym gospodarzom jest tak daleko, jak szewcowi do fabryki obuwia.
Na podbój unijnych rynków
Stało się zupełnie inaczej. To my podbijamy unijne rynki, i to nas zaczynają się obawiać unijni rolnicy. Polskie wyroby z powodzeniem konkurują na wspólnym rynku, bo po pierwsze są tanie, to duży atut, ale, co równie ważne, jakościowo nie odstają od innych produktów dostępnych w miejscowych sklepach, a krajowe mleko, wędliny, sery, pieczywo, słodycze mogą być bez kompleksów stawiane na tamtejszych półkach obok zagranicznych odpowiedników. Często zresztą są od nich lepsze.
W tym tygodniu Czeska Państwowa Inspekcja Rolno-Spożywcza opublikowała wyniki kontroli przeprowadzonych w miejscowych sklepach mięsnych. Rezultat jest porażający - jakość 42 proc. przebadanych produktów nie spełnia wymaganych norm. Nic dziwnego, że handlowcy i konsumenci coraz częściej rozpytują o wędliny zza północnej granicy.
"Polskie wędliny są nie tylko tańsze, ale przede wszystkim o wiele smaczniejsze; często przypominają te domowe, znane sprzed wielu lat" - powiedziała cytowana przez PAP emerytowana nauczycielka z przygranicznego Krnova Jana Klimova, która, jak przyznała, bardzo często zaopatruje się po polskiej stronie granicy. Cenione są zwłaszcza polskie podsuszane kiełbasy.
Magazyn konsumencki Czeskiego Radia opublikował natomiast wyniki badań keczupów: rodzimych producentów i z Polski. W tych pierwszych znaleźć można głównie chemię, polskie receptury opierają się na przecierach pomidorowych.
Skoro o pomidorach mowa, dodajmy, że od niedawna rozsmakowali się w nich Brytyjczycy. W ub.r. na Wyspy trafił pierwszy transport 2 tys. ton tych warzyw - w ramach próby. Niewykluczone, że w przyszłości staniemy się głównym dostawcą pomidorów na tamtejszy rynek, którego chłonność ocenia się na 40 tys. ton. Inspektorzy z Wlk. Brytanii, którzy kontrolowali gospodarstwa warzywnicze w nowych krajach członkowskich UE, szukając potencjalnych sprzedawców, wystawili naszym farmerom najwyższe noty.
Edam rządzi
Powoli stereotyp chłopa, jadącego rozklekotaną furmanką, z nieodłącznym niedopałkiem papierosa, tlącym się w kącikach ust, zastępowany jest przez wizerunek nowoczesnego gospodarza-menedżera. Proces oczywiście jest bardzo, bardzo wolny, ale widoczny gołym okiem. Polska wieś się modernizuje. Bez potężnego wysiłku inwestycyjnego ekspansja eksportowa byłaby niemożliwa. W kilka lat zrobiliśmy to, na co inne kraje potrzebowały dziesięcioleci. Dość powiedzieć, że trzy lata temu tylko 38 mleczarń na 400 działających w kraju mogło sprzedawać mleko na unijnym rynku. Dzisiaj uprawnienia eksportowe ma już grubo ponad połowa zakładów.
Dodajmy, że krajowe mleczarnie świetnie radzą sobie na wspólnym rynku, a nabiał z Polski podbija zagraniczne rynki. Niedawno "Gazeta Wyborcza" opublikowała notkę polskiej ambasady w Finlandii, informującej nasz rząd, że "aż 33 proc. ulubionego przez Finów sera edamskiego pochodzi z importu, głównie z Polski. Fińskie zakłady mleczarskie mają więc kłopoty. Przykładem jest Milka, która nie wytrzymała rywalizacji z tańszym o 1 euro za kilogram polskim Edamem i została zmuszona do zaprzestania produkcji".
Eksportowe hity
Naszymi hitami eksportowymi są właśnie produkty mleczarskie, mięso (wołowe, drób) i wędliny. Sprowadzamy, i to w dużych ilościach, śrutę sojową, owoce cytrusowe i ryby. Na import wydaliśmy przed rokiem 4,3 mld euro, co oznacza wzrost w stosunku do 2003 r. o 23 proc. Przy dochodach z eksportu rzędu 5,2 mld euro (wzrost o 30 proc.) udało nam się osiągnąć nadwyżkę w wysokości 853 mln euro, czyli ponad dwa razy wyższą niż w 2003 r.
Najszybciej rosła sprzedaż do krajów UE - o ponad 50 proc. Eksport nieskrępowany już cłami i kontyngentami wlał się szeroką rzeką począwszy od Niemiec, przez Holandię i Francję, które są głównymi odbiorcami naszych wyrobów, docierając do najodleglejszych zakątków Europy, m.in. do Portugalii, gdzie wcześniej obecność naszych produktów rolnych była czysto symboliczna. Umocniliśmy swoją obecność w krajach naszego regionu: Czechach, Słowacji, Węgrzech. Pomimo nieustających problemów z rosyjskimi służbami weterynaryjnymi udało się utrzymać wysoką dynamikę sprzedaży na tamtejszym rynku. W 2004 r. eksport do Rosji wzrósł o 28 proc. Do tego trzeba doliczyć handel "okrężny" prowadzony za pośrednictwem Litwinów i Łotyszy, którzy mają znacznie lepsze kontakty z Moskwą niż my.
Ekonomiści sugerują, że to dopiero początek hossy i przed nami przynajmniej kilka lat dobrej koniunktury na polskie produkty za granicą. Producenci mają i będą mieli w ręce atuty nie do przecenienia: niskie ceny i całkiem przyzwoitą jakość towarów, która z czasem będzie się przecież poprawiała.