Sprzedałem za dobrą cenę
Mówienie o przejrzystości i odpolitycznieniu obsadzania kluczowych stanowisk w spółkach Skarbu Państwa w wykonaniu Platformy Obywatelskiej to jedynie zasłona dymna - przekonuje w rozmowie z "Nowym Przemysłem" Wojciech Jasiński, przewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki z ramienia PiS, były minister Skarbu Państwa.
Pańscy przeciwnicy polityczni, ale i znaczna część ekonomistów są zdania, że dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości w dziedzinie prywatyzacji to czas zaniechań. Jak pan może odnieść się do takiego zarzutu?
- Ja twierdzę jedno - prywatyzacja w rozumieniu tych, którzy mnie krytykują, to była prywatyzacja w myśl mechanizmu "obniżyć wartość i sprzedać". Nie oznacza to, że sprzeciwiam się prywatyzacji jako takiej, są przedsiębiorstwa, które nie muszą być własnością państwa, a czasem wręcz nie powinny, ale są również takie, których udziałów pozbywać się nie należy. Kiedy minister Aleksander Grad zapowiada, że docelowo w pełni sprywatyzuje energetykę, to cieszą się właściciele państwowych, ale zagranicznych firm energetycznych. Bo co to tak naprawdę oznacza? Jeżeli Górnośląski Zakład Energetyczny kupił rządowy, szwedzki Vattenfall, to znaczy, że został on naprawdę sprywatyzowany? Ja nie akceptuję takiej optyki. Możliwe, że jeżeli będziemy kiedyś mieć silniejsze państwo, które będzie potrafiło skorzystać z różnego rodzaju mechanizmów pozostających w rękach państwa, będziemy mogli pozwolić sobie na mniejszościowe udziały w spółkach energetycznych. Ale to jest kwestia dalekiej przyszłości. Dzisiaj mamy taką sytuację, że energetyka czy przemysł paliwowy muszą pozostawać pod silnym wpływem rządu.
Rozumiem, że duży biznes czy firmy doradcze chwalą zapowiedzi prywatyzacji energetyki, bo niewątpliwie będą zadowolone, gdy otrzymają jeden procent wartości transakcji za swoje usługi. Tymczasem nie widać jednak, żeby ci, którzy już kupili w Polsce elektrownie, palili się do inwestowania w nie. Na razie jedynie o tym mówią. Chociaż jednocześnie wiedzą, że za 3-4 lata, czyli w końcu procesu inwestycyjnego, produkcja energii w Polsce będzie się opłacać.
Jaka jest w takim razie pańska opinia na temat rządowego programu prywatyzacji ponad 700 spółek w ciągu czterech lat? Czy to strategia możliwa do realizacji?
- Po pierwsze, wśród tych 700 przedsiębiorstw jest bardzo dużo pakietów mniejszościowych, tzw. resztówek. Ja też prowadziłem sprzedaż tego typu spółek i wcale w nie mniejszej skali od poprzedników, tylko większej. Tyle że ja starałem się je sprzedawać za dobrą cenę i mam na to dowody. Wszystko zależy od tego, po ile się sprzeda, bo sprzedać można wszystko, ale kluczem jest cena. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Boję się, że cena nie będzie ważnym elementem tych transakcji.
Mocno niepokoi mnie wspomniana zapowiedź ministra dotycząca sprywatyzowania w pełni sektora energetyki. Na pewno cieszą się z tego m.in. w CEZ-ie i Vattenfallu. Ale jednocześnie na pytanie zadawane w kuluarach zorganizowanej przez "Nowy Przemysł" konferencji energetycznej, jak zareagowaliby rządowi właściciele zagranicznych spółek energetycznych na propozycję pełnej prywatyzacji, była jedna odpowiedź - śmiech. Widocznie inne rządy nie są takie "mądre". Nie wiadomo również co będzie z PGNiG, od dłuższego czasu mówiliśmy, że nie można dopuścić do tego, aby obcy inwestor miał w tej spółek mniejszość blokującą.
Tymczasem przykładem wybitnie złego obyczaju politycznego było podpisanie przez panów Bronisława Komorowskiego i Aleksandra Grada porozumienia ze związkowcami z PGNiG, że za popieranie w wyborach Platformy Obywatelskiej rząd Platformy doprowadzi do przekazania akcji spółki pracownikom. Może to doprowadzić do pojawienia się w spółek mniejszościowego właściciela, który będzie mieć uprawnienia blokujące. Stanowi to zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego państwa.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości szukał innych rozwiązań problemu akcji pracowniczych. Natomiast dla Platformy Obywatelskiej interesy wyborcze przedkładane są nad bezpieczeństwo energetyczne kraju. Wyobrażam sobie, jak wielki rwetes podniosłyby media, gdybyśmy to my dopuścili się czegoś takiego.
- Czy zgadza się pan z opinią, że strategia poprzedniego rządu, polegająca na utrzymywaniu kontroli państwa w wielu spółkach i zapewnianiu wpływów do budżetu z dywidend od akcji tych przedsiębiorstw, mogła ograniczać ich rozwój?
- A rozwój której spółki ograniczyła ta strategia? Praktycznie nie było takiej spółki, której zabralibyśmy dywidendę wbrew celowym, rozumnym planom rozwoju. Zresztą do czego służy działalność gospodarcza, jeśli nie do maksymalizacji zysk??
Przestańmy powtarzać niedorzeczną tezę, że właściciele prywatni nie chcą zysków. To po co kupili daną spółkę? Żeby do niej dokładać? Natomiast dziś minister z Platformy Obywatelskiej, która podnosiła taki wrzask gdy pobieraliśmy dywidendy, chce zabrać jedną czwartą zysku Orlenowi, którego potrzeby inwestycyjne są duże, który musi mieć możliwość rozwoju i konkurowania na rynku regionalnym. O tych potrzebach rząd Platformy Obywatelskiej wie. Aby sfinansować swoje potrzeby inwestycyjne, które miały być sfinansowane z zysku, Orlen będzie musiał zaciągać dodatkowe kredyty, od których będzie musiał zapłacić 40 mln zł odsetek. Taka jest dbałość rządu o potrzeby rozwojowe największej polskiej spółki naftowej.
Truizmem wydaje się dziś jednak stwierdzenie, że przedsiębiorstwa z reguły efektywniej zarządzane są przez właścicieli prywatnych niż państwowych.
- Najczęściej bywa tak w spółkach małych i średnich. Natomiast w dużych może być inaczej. Popatrzmy na CEZ; jest to bardzo duża spółka, w której większościowym akcjonariuszem jest rząd czeski, i co? Świetnie sobie na rynku radzi. Trzeba tylko chcieć nad tym popracować. Ci, którzy mówią, że w Polsce należy dokonać tzw. prawdziwej prywatyzacji, w istocie chcą doprowadzić do tego, aby w Polsce nie było ani jednego centrum decyzyjnego dużej spółki o ambicjach przynajmniej regionalnych. Ja uważam, że potencjał Polski upoważnia nas do tego, aby kilka takich spółek było.
Czy pokusiłby się pan o ocenę pracy swojego następcy na stanowisku ministra Skarbu Państwa, abstrahując od przygotowanego przezeń programu prywatyzacji?
- Metod pracy ministra Grada nie znam, ale faktem jest, że jeśli chodzi o społeczną ocenę jego poczynań, to nie jest ona dobra.
A co pan sądzi o opiniach, że dzisiaj w resorcie skarbu panuje paraliż decyzyjny, bo urzędnicy wyższego i średniego szczebla boją się podejmować jakiekolwiek decyzje z obawy przed zwolnieniami?
- Ja również słyszałem takie opinie, ale nie wypada mi ich powtarzać, bo wyjdzie na to, że kolportuję plotki powodowany niskimi instynktami.
Rząd Donalda Tuska utrzymał relatywnie długą listę podmiotów strategicznych, które prywatyzowane nie będą, lub przynajmniej w których Skarb Państwa planuje zachować kontrolę, jak w przypadku banku BKO BP. Czy jakichś przedsiębiorstw panu na tej liście ewidentnie brakuje?
- O tym o tyle trudno rozmawiać, że tak naprawdę pełnej listy tych przedsiębiorstw nie ma. Są listy przykładowe i jeśli powiem, że jakiejś firmy na nich nie ma, można łatwo powiedzieć, że dana spółka w rzeczywistości się na liście znajduje. Moim zdaniem, o czym już wspominałem, także firmy energetyczne powinny pozostać pod kontrolą Skarbu Państwa, przynajmniej w średnim lub nawet długim okresie.
Powodem jest chociażby to, że potencjalni zagraniczni właściciele tych przedsiębiorstw, w kontekście grożącemu całej Europie deficytowi mocy wytwórczych energii elektrycznej, z pewnością znajdą sposób, żeby w pierwszej kolejności inwestować w nowe moce w swoich krajach macierzystych, a dopiero potem w Polsce, nawet jeżeli będą to sposoby pozaekonomiczne.
Poprzednia ekipa była powszechnie krytykowana za częste, polityczne wymiany zarządów państwowych spółek. Rząd PO-PSL stara się wprowadzić transparentny system konkursów na członków rad nadzorczych i zarządów kontrolowanych przez państwo firm. Czy ten system ma szansę zdać egzamin i czy nie można go było wprowadzić wcześniej?
- Rzeczywiście, byliśmy za to krytykowani, ale jeśli się temu dokładniej przyjrzeć, okaże się, że to nieprawda. PiS rozpoczął wymianę zarządów stosunkowo późno, natomiast rząd PO zaczął natychmiast. Ja nie widzę w tym działaniu żadnej transparentności, jest to zasłona dymna. W wielu przypadkach, jak choćby w przypadku Tauronu, natychmiastowe wymiany prezes? nie miały żadnego uzasadnienia w sytuacji spółki. A przecież to myśmy dwa lata temu opublikowali ogłoszenie, w którym zapraszaliśmy doktorów prawa i ekonomii do zgłaszania swoich kandydatur na członków rad nadzorczych państwowych spółkach. Kilkudziesięciu z tych ludzi ostatecznie zostało członkami rad nadzorczych. Zapewniam, że w zarządach spółek Skarbu Państwa było znacznie mniej funkcjonariuszy PiS niż teraz funkcjonariuszy PO. Weźmy choćby wiceprezesa PERN, który jest funkcjonariuszem PO w Gdańsku.
A czy Piotr Kownacki miał coś wspólnego z PiS, kiedy zostawał prezesem PKN Orlen?
- Nie miał nic wspólnego, poza tym, że znam go od lat i wiem, że jest świetnym fachowcem, mającym nie gorsze kwalifikacje od ówczesnego prezesa PKN Igora Chalupca.
No dobrze, ale dlaczego w takim razie w ogóle trzeba było wymieniać prezesa Chalupca, skoro sam pan potwierdził, że ich kwalifikacje były porównywalne?
- Chociażby dlatego, że prezes Chalupec, niemal natychmiast po swojej nominacji, którą w istocie uzyskał od rządu, zaczął wypowiadać się w takim duchu, że Skarb Państwa powinien wycofać się z Orlenu, a to nie jest postawa akceptowalna. Oczywiste jest wszak, że państwu polskiemu jest potrzebny silny Orlen, a Orlenowi do rozwoju jest potrzebne wsparcie rządu. Przestańmy mówić, że dostęp do upstreamu można uzyskać bez wsparcia rządu. Podczas konferencji energetycznej "Nowego Przemysłu" takie stwierdzenia padały wyraźnie i nikt przeciwko nim nie oponował.
Zostawmy teraz sprawy kadrowe i prywatyzację. Jak pan ocenia pracę komisji Przyjazne Państwo? Czy jej działalność jest potrzebna i czy widać już jakieś jej efekty?
- Na razie żadnych efektów, poza ekscesami posła Janusza Palikota, niestety nie widać. Ale generalnie wiadomo przecież, że ten Sejm się nie przepracowuje. Nie podważam samego sensu istnienia tej komisji, bo niewątpliwie istnieje masa niepotrzebnych przepisów, których usunięcie ułatwi życie przedsiębiorcom, choć zapewne można by to robić w taki czy inny sposób, niekoniecznie powołując specjalną komisję sejmową. Nie wykluczam natomiast, że przy sensownym przewodniczącym taka komisja rzeczywiście mogłaby wykonywać dobrą pracę. Wyraźnie jednak widać, że to, co się dzieje, to przede wszystkim zadęcie propagandowe.
*
20 MIESIĘCY MINISTRA JASIŃSKIEGO
Wojciech Jasiński sprawował funkcję ministra Skarbu Państwa przez rok i osiem miesięcy (15.02.2006-15.10.2007 r.) w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. W tym czasie prywatyzacja mocno wyhamowała. W całym 2006 roku z 5,5 mld zł, które miały trafić do budżetu z tytułu prywatyzacji, wpłynęło tylko 622 mln zł. Na giełdę trafiła zaledwie jedna spółka - Ruch. Przekroczono natomiast zakładane wpływy z dywidend: 3,01 mld zł, zamiast planowanych 2,4 mld zł.
W 2007 roku plan wpływów z prywatyzacji, przygotowany już przez resort pod kierownictwem Wojciecha Jasińskiego, opiewał na 3 mld zł, a zrealizowano 1,95 mld zł. Dochody z dywidend zaplanowano na 3,5 mld zł, a zrealizowano 2,87 mld zł.
Media pisały, że minister Jasiński sprawiał wrażenie, jakby przez ponad rok zapoznawał się z sytuacją w resorcie. Dopiero w 2007 roku opracowana została lista spółek do prywatyzacji i lista firm strategicznych, które Skarb Państwa chciał kontrolować. Znalazły się na niej m.in. firmy energetyczne paliwowe, zbrojeniowe, kopalnie, banki, KGHM, TVP czy Polskie Radio.
Minister Jasiński zasłynął również z wywoływania konfliktów z inwestorami, szczególnie zagranicznymi. W trakcie swojego urzędowania m.in. wypowiedział wojnę mniejszościowemu udziałowcowi LOT-u - syndykowi szwajcarskiego Swissaira, zaognił konflikt z mniejszościowym udziałowcem PZU (ma ponad 30 proc. akcji), holenderską firmą Eureko, chciał renegocjować z koncernem ArcelorMittal umowę prywatyzacyjną Polskich Hut Stali z 2003 r., zerwał wynegocjowaną z PCC umowę na zakup zakładów azotowych Tarnów i Kędzierzyn, powołując się na zbyt niską cenę. Ekonomiści alarmowali, że konflikty i straszenie wypowiedzeniem umów prywatyzacyjnych obniża wiarygodność Polski jako partnera biznesowego. Głośno było także o jego konflikcie z ministrem gospodarki Piotrem Woźniakiem, a także o "czystkach kadrowych" przeprowadzanych w spółkach Skarbu Państwa. W trakcie dwuletnich rządów PiS przez wiele spółek kontrolowanych przez państwo przewinęło się po kilku różnych prezesów.
Piotr Apanowicz