Stadion X-lecia: Wielki bazar - wielka szara strefa
Stadion Dziesięciolecia w Warszawie to największy w Polsce bazar, ale jednocześnie - największa szara strefa. Straty wynikające z tego, że trudno opodatkować większość transakcji, są po prostu niemożliwe do oszacowania. Jednak jak dowiedziało się RMF, władzom nie zależy na zamknięciu bazaru.
Z handlu na Stadionie Dziesięciolecia żyje około 100 tys. ludzi. Bezpośrednio pracuje tam 20 tys. osób. Obrotów Jarmarku - bo tak brzmi gospodarcza nazwa stadionu - nikt nie jest w stanie dokładnie wyliczyć. Wiadomo tylko, że miesięcznie obraca się tam towarem wartości setek milionów złotych.
Ze stadionu korzystają nie tylko warszawiacy - na parkingu przed nim już od samego rana jest bardzo tłoczno, widać samochody z rejestracjami lubelskimi, szczecińskimi. Sporo jest także aut z zagranicy.
Na bazarze wszystko jest jasne i klarowne - poszczególne sektory zajmowane są przez różne narodowości. Korona należy do Rosjan, Białorusinów i Ukraińców. Tam handluje się nielegalnym alkoholem. Niższą część zajmują obywatele Kazachstanu i Armenii - oni wyspecjalizowali się w handlu pirackimi płytami. Dół i obrzeża należą do Chińczyków i Koreańczyków - to zagłębie tekstylne. Każdy z tych handlarzy musi płacić haracz swojemu "zarządcy".
Z bazaru na stadionie korzyści czerpie przede wszystkim Ministerstwo Edukacji, a konkretnie Centralny Ośrodek Sportowy, czyli zarządca terenu, który z kolei dzierżawi go prywatnej firmie "Damis".
Choć firma nie chce ujawniać wpływów z tego biznesu, reporter RMF nieoficjalnie dowiedział się, że rocznie do jej kieszeni trafia ponad 50 mln zł. 6 mln zł z tej puli spółka oddaje COS-owi.
Nie jest tajemnicą, że Stadion Dziesięciolecia to największa w Polsce szara strefa. Władze nie zamierzają go jednak zamykać. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - likwidacja bazaru oznaczałaby wzrost bezrobocia wśród małych i średnich firm, produkujących na potrzeby bazaru.
Choć na stadionie przeważająca większość handlarzy to cudzoziemcy, to jednak większość towarów produkowanych jest przez Polaków. Likwidacja nie byłaby więc ruchem wygodnym dla resortu gospodarki. Jeśli więc nie zamknąć to co? Ucywilizować. Wprowadzić legalne procedury - mówi Robert Kwaśniak, szef służby celnej.
Jak się cywilizuje? Właśnie do tego służą naloty policji, celników i straży granicznej. Tylko w tym roku same służby celne skonfiskowały towar o wartości kilkudziesięciu milionów złotych. Takie naloty organizowane są kilka razy w miesiącu i zawsze przynoszą efekty.
Zepchnęły już do większego podziemia handlarzy pirackimi płytami - dziś jest ich dużo mniej niż kilka lat temu; działają w ukryciu. Niestety, zjawiska nie da się wyeliminować całkowicie, dopóki karą dla handlarza będzie jedynie grzywna, w dodatku zbyt mała, by zniechęcić do sprzedawania "piratów".