Stocznie europejskie przegrywają z Azją

Europejski sektor stoczniowy apeluje o pomoc. Stocznie borykają się z problemami finansowymi ze względu na konkurencję z Azji i pandemię COVID-19, której skutki branża będzie odczuwać jeszcze jakiś czas. Oczekują programu wsparcia, który pozwoliłby uchronić firmy i miejsca pracy. Zdaniem stoczniowców za dwa-trzy lata popyt powinien powrócić, ale zanim sytuacja się unormuje przydałaby się stymulacja popytu połączona ze skuteczniejszą ochroną europejskiego rynku.

25 maja odbyło się posiedzenie Komisji Dialogu Społecznego Sektora Stoczniowego przy Komisji Europejskiej. Uczestniczyli w nim przedstawiciele pracodawców branży okrętowej zrzeszeni w SEA Europe oraz europejskie związki zawodowe branży okrętowej zrzeszone w IndustriAll. Pracodawcy i związkowcy wspólnie zaapelowali do Komisji Europejskiej o wsparcie dla europejskiego przemysłu stoczniowego.

Podkreślają oni, że dotowana przez chińskie państwo konkurencja od lat wpędzała w kłopoty europejski przemysł stoczniowy. Problemy branży pogłębiła jeszcze pandemia COVID-19. Jak informuje Ireneusz Karaśkiewicz, dyrektor biura Związku Pracodawców Forum Okrętowe, sektor stoi na skraju zagłady. - Udział Europy w światowej produkcji stoczniowej zmalał w ciągu ostatnich 40 lat z 45 proc. do 5 proc. i grozi jej dalsza redukcja - informuje Karaśkiewicz.

Reklama

Wcześniej organizacja SEA Europe skierowała list otwarty do szefowej KE Ursuli von der Leyen podpisany przez prezesów największych europejskich stoczni, który również wzywał do podjęcia kroków w celu ochrony branży.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Zachować miejsca pracy

Wraz ze spadkiem produkcji sektor traci wyspecjalizowaną załogę. Przemysł okrętowy w Europie zatrudnia około jednego miliona wykwalifikowanych pracowników. - Europie grozi trwała utrata know-how i związanej z tym innowacyjnej przewagi nad globalnymi konkurentami - mówi dyrektor ZP Forum Okrętowe.

Europejskie stocznie nie są w stanie zabezpieczyć się przed konkurencją, głównie azjatycką (choć nie tylko), która działa w zupełnie innych warunkach. Chiny, Korea Południowa, Japonia czy USA stosują odpowiednie instrumenty chroniące przemysł stoczniowy, kierując duże programy pomocowe w celu jej ratowania.

Armatorzy europejscy, w przeciwieństwie do innych, lokują jedynie 5 proc. zamówień na nowe statki w stoczniach europejskich, z kolei budowę pozostałych 95 proc. zlecają w Azji. Dla porównania, w Chinach na lokalnym rynku realizowanych jest aż 99 proc. zamówień, a w Korei Południowej - 91 proc. - Myślę, że te dane nie wymagają komentarza. Wystarczy zmienić pewne regulacje, by produkcja stoczniowa albo przynajmniej jej istotna część wróciła do Europy - podkreśla Karaśkiewicz.

Trzeba stymulować popyt

Bez wykreowanego przez poszczególne kraje członkowskie Unii Europejskiej popytu duża część przemysłu okrętowego nie przetrwa. Działania takie miałyby zostać na czas dekoniunktury, który - zgodnie z przewidywaniami - może potrwać dwa-trzy lata.

Karaśkiewicz podkreśla, że na skutek załamania popytu wiele stoczni i ich kooperantów znajduje się w bardzo trudnej sytuacji. Firmy mają problemy z płynnością finansową i regulacją zobowiązań. część z nich decyduje się na korzystanie z instrumentów ochrony przed wierzycielami. Niektóre państwa już podjęły pewne kroki. Na przykład rząd niemiecki przekazał na wsparcie krajowego przemysłu morskiego ponad 1 mld euro i planuje dalsze działania w tym kierunku.

Jak podaje ZP Forum Okrętowe, jeszcze w 2005 roku Polska należała do pierwszej piątki producentów okrętowych na świecie. Co prawda byliśmy daleko za Chinami, Koreą Południową i Japonią, ale za to tuż za Niemcami. Tymczasem według raportu z roku 2018, nie ma nas nawet wśród 30 wiodących krajów morskich na świecie.

Krajowe zakłady liczą na zlecenia

W Polsce zabrakło programu skierowanego do sektora stoczniowego. Branża wiąże nadzieje z dwoma projektami, które - jak mówi się na rynku - mogą być podpisane nawet w tym miesiącu. Chodzi o kontrakt na budowę trzech fregat Miecznik i powrót do programu Batory, zakładającego budowę dwóch promów. Gdyby faktycznie projekty te doszły do skutku, oznaczałoby to spory zastrzyk dla branży.

Duże nadzieje wiąże się w kraju z morskimi farmami wiatrowymi, do których budowy, a następnie serwisowania, potrzebne będą specjalistyczne jednostki pływające. Inwestorzy i politycy mówią o szansach dla polskiego biznesu i polskiej gospodarki. Zapowiadają, że udział krajowych przedsiębiorstw ma być jak największy, zapewniają, że możliwa jest m.in. budowa statków w polskich stoczniach. Na razie nie ma jednak doświadczonych polskich armatorów offshorowych obsługujących takie projekty, co może być przeszkodą w realizacji tych planów. Aspiracje, by zostać takim armatorem, ma Lotos Petrobaltic.

5 maja Komisja Europejska opublikowała propozycje dotyczące narzędzi przeciwdziałających zagranicznej subsydiowanej konkurencji, oparte na analizach zawartych w Białej Księdze. Są one obecnie analizowane przez zespół prawny SEA Europe, wynikiem czego będą konkretne propozycje, które następnie będą przedmiotem debaty w Radzie Europejskiej i Parlamencie Europejskim nad najlepszymi dla naszej branży rozwiązaniami. Organizacje reprezentujące sektor podkreślają, że wsparcie dla branży jest tym bardziej uzasadnione, że sektor morski może odegrać istotną rolę w zielonej transformacji i promocji czystego transportu.

Monika Borkowska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: stocznie | miejsca pracy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »