Strach jest wielki i stale rośnie
Polacy boją się przestępczości, ale jednocześnie zbyt często nie zgłaszają policji przestępstw, których są świadkami, a nawet ofiarami. Propozycje surowych kar, nawet jeśli są tylko "wyborczą kiełbasą", trafiają na całkiem podatny grunt.
Gwałtowny wzrost przestępczości nastąpił w 1990 r. - w porównaniu z rokiem 1989 liczba przestępstw wzrosła wówczas aż o 61,3 proc. Transformacja ustrojowa przyniosła niestety m.in. wzrost bezrobocia, obniżenie zarobków, słabość organów państwa, kryzys finansowy i kadrowy wielu instytucji oraz osłabioną kontrolę graniczną.
Za zmianami gospodarczymi nie podążały zmiany w prawie. Wszystko to sprzyjało wzrostowi przestępczości. Po 1990 r. nasiliły się przestępstwa, które wcześniej występowały sporadycznie - gospodarcze, komputerowe, narkotykowe czy pranie brudnych pieniędzy. Przeciętny obywatel nie czuje się jednak zagrożony ze strony przestępców "w białych kołnierzykach", ale obawia się przede wszystkim bezpośrednich zamachów na jego życie, zdrowie lub mienie.
Ostatnie lata pokazują, że przestępcy potrafią działać bardziej brutalnie, dotyczy to również sprawców nieletnich. Wzrosła przede wszystkim liczba przestępstw narkotykowych, gospodarczych, kradzieży rozbójniczych (czyli m.in. z użyciem przemocy) i rozbojów. Ze statystyk wynika jednak, że coraz mniej jest przestępstw kryminalnych, w tym zabójstw i pobić, przestępstw z użyciem broni palnej czy kradzieży z włamaniem. Rzecz jasna, nie należy zapominać o tzw. ciemnej liczbie przestępstw, które nie zostały wykryte przez organy ścigania.
Polacy bardzo boją się przestępczości, ale jednocześnie robią niewiele, aby polepszyć swoją sytuację. Przyjmują najczęściej roszczeniową postawę wobec państwa, argumentując, że to ono powinno zapewnić im bezpieczeństwo. Nierzadko słyszy się głosy krytyczne na temat nieudolności i braku skutecznego działania organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Problem jednak w tym, że w naszym kraju nie wykształciła się jeszcze tzw. społeczna kontrola przestępczości (tzw. community policing).
Polacy, będąc świadkami lub ofiarami przestępstw, często "przymykają oko" - szacuje się, że zgłaszane jest popełnienie tylko co czwartego przestępstwa. Do rzadkości nie należą natomiast tzw. marsze milczenia jako wyraz protestu przeciwko przestępczości. One jednak nie są w stanie faktycznie wyeliminować przestępczości.
Społeczeństwo domaga się surowych kar. Po niedawnym odrzuceniu projektu PiS, przywracającego karę śmierci za najcięższe zabójstwa, partia złożyła nowy projekt, który oprócz kary śmierci przewiduje tzw. bezwzględne dożywocie. PiS zakłada, że jeśli nie uda się ponownie przeforsować kary śmierci - to przynajmniej dożywocie. Nowy projekt przewiduje, że osoba skazana na karę dożywotniego pozbawienia wolności za ludobójstwo lub zabójstwo kwalifikowane (czyli dokonane m.in. ze szczególnym okrucieństwem, połączone z rozbojem lub użyciem broni palnej) nie mogłaby skorzystać z warunkowego przedterminowego zwolnienia.
Tymczasem nie od dziś wiadomo, że nie ma lepszego sposobu na zwalczanie przestępczości, niż zapobieganie jej - m.in. poprzez usuwanie zjawisk, które przestępczość powodują (np. bezrobocia). Konieczne jest również efektywne działanie organów ścigania. Nie chodzi o to, aby kara była jak najbardziej surowa, ale aby przestępca miał rzeczywistą obawę, że może zostać schwytany i ukarany.
Ewa Usowicz
prof. Marian Filar, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu
Wiedza Polaków na temat przestępczości jest czysto abstrakcyjna - okazuje się, że osoby, które czują się najbardziej zagrożone, czerpią swoją wiedzę przede wszystkim z doniesień mediów lub relacji innych ludzi. Same nie padły zwykle ofiarą przestępstwa. Podobnie jest z karami - większość społeczeństwa domaga się surowych kar, z karą śmierci włącznie. Jednak kiedy problem wymiaru kary sprowadzony zostaje do konkretnego przypadku, określonego człowieka, ta represyjność maleje lub znika.
Pomysły na przywrócenie kary śmierci to nic innego jak wykorzystywanie ludzkiego strachu i stereotypu, że "jest źle". Warto przypomnieć, że karę śmierci udało się wprowadzić do kodeksu karnego z 1932 r. przewagą zaledwie jednego głosu. Skoro teraz projekt PiS zostaje odrzucony przewagą tylko 3 głosów, trudno oprzeć się wrażeniu, że po ponad 70 latach wykonujemy krok w tył.
prof. Zbigniew Hołda, Katedra Prawa Polityki Penitencjarnej Uniwersytetu Jagiellońskiego
Propozycja wprowadzenia kary bezwzględnego dożywotniego pozbawienia wolności jest kompletnie oderwana od polskich realiów. Nasza polityka kryminalna i tak należy przecież do najsurowszych w Europie. Osoba skazana na dożywocie może zostać warunkowo zwolniona dopiero po odbyciu 25 lat kary (dodajmy, że polskie sądy korzystają z możliwości podwyższenia tej granicy), podczas gdy w innych krajach europejskich - zwykle po 15 latach. Ponadto nie można bagatelizować problemu przeludnienia więzień. Gdyby liczyć, że na jednego więźnia powinno przypadać 5 mkw. powierzchni (norma w krajach UE to zazwyczaj ok. 8 mkw.), mamy w Polsce 40 tys. miejsc dla osób skazanych. Tymczasem osadzonych jest aż dwa razy więcej. W dodatku 30 tys. osób oczekuje na odbycie kary pozbawienia wolności. Myli się kto sądzi, że w Polsce nie orzeka się surowych kar. Wprawdzie kara więzienia jest orzekana nieco rzadziej niż w niektórych krajach europejskich, ale często liczona jest w latach. Na Zachodzie zdarzają się kary trwające np. kilka tygodni.
Pozbawione racjonalności są również postulaty przywrócenia kary śmierci - stanowiłoby to nie tylko złamanie zasad konstytucyjnych, ale również naszych zobowiązań międzynarodowych. Stanowczo za często próbuje się zmieniać kodeks karny - taka kodyfikacja powinna być swoistym kamieniem milowym, wymienianym tylko wyjątkowo.