Szczyt UE w cieniu Kopenhagi

Czwartkowo-piątkowy szczyt przywódców państw Unii Europejskiej odbędzie się w cieniu trwającej konferencji klimatycznej w Kopenhadze. Choć żadne ostateczne decyzje nie są w Brukseli przewidziane, to wielce prawdopodobne, że kolejny raz dojdzie do starcia bogatych i mniej zamożnych państw UE o poziom redukcji CO2 i wsparcia najbiedniejszych w walce z ociepleniem klimatu.

Czwartkowo-piątkowy szczyt przywódców państw Unii Europejskiej odbędzie się w cieniu trwającej konferencji klimatycznej w Kopenhadze. Choć żadne ostateczne decyzje nie są w Brukseli przewidziane, to wielce prawdopodobne, że kolejny raz dojdzie do starcia bogatych i mniej zamożnych państw UE o poziom redukcji CO2 i wsparcia najbiedniejszych w walce z ociepleniem klimatu.

Wiążące klimatyczne zobowiązania ze strony UE mogą zapaść na zwołanym ad hoc szczycie UE 17 albo 18 grudnia na konferencji w Kopenhadze, gdzie i tak będą obecni wszyscy szefowie państw i rządów "27" - sygnalizują w Brukseli dyplomaci i Komisja Europejska.

Brukselski szczyt będzie pierwszym odbywającym się już pod rządami Traktatu z Lizbony, który wszedł w życie 1 grudnia. Posiedzenia nie poprowadzi jednak jeszcze nowy stały przewodniczący Herman Van Rompuy, gdyż tak jak wcześniej uprzedził, przejmie nowe obowiązki od 1 stycznia, a do tego czasu chce zakończyć misję premiera Belgii.

Reklama

Nowością wprowadzoną przez Traktat z Lizbony jest zasada "jednego krzesła przy stole" na szczycie, co może był problematyczne dla krajów, gdzie jest - jak w Polsce - kohabitacja premiera i prezydenta. Szwedzi, stosując dokładnie literę prawa nowego traktatu, nie zaprosili na szczyt ministrów spraw zagranicznych, lecz jedynie szefów państw lub rządów, co wywołało dużą konsternację. Nieoficjalnie wiadomo, że hiszpańskie przewodnictwo w UE będzie chciało przywrócić zwyczaj dopraszania szefów dyplomacji, choć nie wiadomo, czy zgodzi się na to Van Rompuy.

"To pokazuje, jak rozedrgana jest jeszcze struktura instytucjonalna UE. Jeszcze wszyscy musimy zinterpretować zapisy Traktatu po to, żeby ustanowić pewne precedensy. Ja nigdy się nie wpraszałem tam, gdzie mnie nie chciano" - powiedział we wtorek w Brukseli szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.

Tradycyjnie grudniowy szczyt będzie poświęcony strategii rozszerzenia Unii Europejskiej. Przywódcy przyjmą we wnioskach końcowych uwagi co do każdego kraju kandydującego do UE. Wbrew rekomendacjom Komisji Europejskiej nie otworzą jednak negocjacji z Macedonią, z powodu sporu polityczno-semantycznego tej byłej jugosłowiańskiej republiki z Grecją o używaną nazwę "Macedonia". Wciąż nie wiadomo, czy przywódcy zobowiążą się do konkretnej daty zakończenia negocjacji i wejścia do UE najbardziej zaawansowanej Chorwacji.

Na półmetku konferencji w Kopenhadze

najwięcej emocji będą budziły sprawy klimatyczne. Ze strony Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i bogatych krajów członkowskich z Wielką Brytanią na czele rośnie presja, by Unia Europejska zgodziła się zredukować swoje emisje CO2 nawet o 30 proc. do 2020 roku, czyli ponad uzgodnione dotychczas 20 proc. Polska uważa, że zobowiązania innych uprzemysłowionych potęg nie są na razie wystarczające, by UE miała sama sobie podnosić poprzeczkę.

"Jeżeli Chiny zadeklarują redukcje o 50 proc., podobnie Indie i Stany Zjednoczone, to nie będzie z tym żadnego problemu" - powiedział Sikorski.

Rząd w Warszawie sceptycznie podchodzi do apeli o zwiększenie unijnych ambicji, świadom kosztów, jakie pakiet klimatyczno-energetyczny oznacza dla polskiej gospodarki. Dlatego podkreśla warunkowość zapowiedzi UE o przejściu na maksymalnie 30 proc. Zgodnie z unijnym pakietem klimatyczno-energetycznym przyjętym w grudniu ub.r. może to nastąpić jedynie wtedy, kiedy inne kraje zdobędą się na porównywalny wysiłek. Francja podkreśla, że trzeba będzie porównać ofertę UE z innymi.

"W tym tygodniu jest na pewno za wcześnie, by mówić, co zrobimy później, bo musimy poczekać na innych" - powiedział w środę francuski dyplomata w Brukseli.

Obecnie nie są spełnione warunki, by przejść z 20 na 30 proc., bo na stole negocjacyjnym trwającej od poniedziałku konferencji w Kopenhadze nie pojawiły się cele redukcji porównywalne ze zobowiązaniami Europy. KE szacuje, że wszystkie dotychczasowe deklaracje oznaczają redukcje globalne od 13,3 do 17,9 proc. w 2020 roku.

Polska chce przestrzegania ustalonych w 2008 roku zasad, że ewentualne przejście na cel 30 proc. musi być poprzedzone analizą kosztów wykonaną przez Komisję Europejską. I taką decyzję - jeśli w Kopenhadze rzeczywiście dojdzie do sukcesu - mogliby podjąć na szczycie w marcu szefowie państw i rządów UE, skoro nowe, wiążące prawnie porozumienie klimatyczne i tak ma być podpisane dopiero pół roku po Kopenhadze na konferencji w Meksyku. Polska, z energetyką opartą na węglu, obawia się, by na fali entuzjazmu w duńskiej stolicy UE nie wzięła na siebie ciężaru nie do udźwignięcia przez biedniejsze kraje Europy Środkowej i Wschodniej.

Wielka Brytania przekonuje, że żadna dodatkowa analiza kosztów nie jest potrzebna, bo KE już ją przeprowadziła, przygotowując wdrożenie pakietu klimatyczno-energetycznego. Komisja Europejska zapewnia z kolei, że jest gotowa ocenę przeprowadzić, ale tylko na wspólny wniosek krajów członkowskich. I w razie potrzeby szybko uaktualni ją o najnowsze dane gospodarcze. Recesja - która wymusiła mniejsze zużycie energii, a więc i niższe emisje CO2 - sprzyja podniesieniu poprzeczki do 30 proc.

"Musimy pamiętać, jaką rolę UE ma do odegrania w światowych negocjacjach klimatycznych. Musimy dać impuls do porozumienia, które powstrzyma ocieplenie klimatu" - powiedziała w środę rzeczniczka KE Pia Ahrenkilde Hansen.

Brytyjczycy naciskają, by na szczycie uzgodnić natychmiastowe wsparcie finansowe dla krajów najuboższych poza UE w walce ze zmianami klimatycznymi. W uzyskanym przez PAP projekcie wniosków końcowych szczytu wciąż jest "X" w miejscu sumy, ale dyplomaci sugerują, że ma to być około 2 miliardów euro rocznie w latach 2010-2012, czyli 6 mld euro przez trzy lata. Na razie jedynie Brytyjczycy wyłożyli karty na stół, zapowiadając, że do unijnej koperty dorzucą 800 mln funtów (blisko 900 mln euro) rozłożone na trzy lata. Polska stoi na stanowisku, że składki unijnych krajów - pochodzące bezpośrednio z budżetów krajowych - powinny być dobrowolne.

Szczyt przyjmie ponadto program sztokholmski, czyli obejmujący lata 2010-14 program zacieśniania współpracy w dziedzinie azylu, imigracji, sprawiedliwości i praw podstawowych. Przywódcy podkreślą potrzebę dalszej liberalizacji wizowej w Europie, zwłaszcza dla biznesmenów, studentów, naukowców i pracowników, pod warunkiem jednak, że UE i kraje członkowskie zagwarantują bezpieczeństwo dla własnych obywateli. A to oznacza zintegrowane zarządzanie granicami oraz polityką wizową.

Przywódcy zaapelują też do Komisji Europejskiej o "przygotowanie nie później niż do lipca" propozycji w sprawie reformy budżetu UE pod kątem zarówno wydatków, jak i źródeł finansowania unijnej kasy, tak by Rada przyjęła swe "orientacyjne stanowisko w ciągu 2010 roku". Ten apel dotyczy polskiego komisarza Janusza Lewandowskiego, który w nowej KE będzie odpowiadał właśnie za budżet. Wyznaczenie lipcowego terminu nie odpowiada m.in. Belgii czy Francji, które naciskają na dyskusję budżetową w tym samym czasie, co rozmowy o reformie wspólnej polityki rolnej po 2013 r.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: szczyt | W cieniu | CO2 | szczyt UE | przywódcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »