Szykuje się "piekielny czwartek" we Francji. Francuzi nie chcą odchodzić później na emeryturę

Francja przygotowuje się do wielkiej mobilizacji społecznej. W czwartek, w całym kraju, ogłoszono protesty. Ich uczestnicy sprzeciwią się projektowi reformy emerytalnej, którą przedstawił rząd, a która przedłuża wiek odejścia na emeryturę z 62 do 64 lat. Pomysł zmian został już odrzucony przez partie lewicowe i skrajną prawicę. Po raz pierwszy od lat, protesty wspólnie poparły wszystkie centrale związkowe.

Głównymi punktami spornego, rządowego projektu jest podniesienie minimalnego wieku emerytalnego z 62 do 64 lat. Od 2024 r. do 2030 r. wiek miałby być podnoszony o 3 miesiące w skali roku. Prezydent Emmanuel Macron proponuje też, by do pobierania pełnej emerytury upoważniało nie 42 jak teraz ale 43 lata opłacania składek. Prawo to miałoby zacząć obowiązywać od 2027 roku - o 8 lat wcześniej niż dotąd planowano. Jednak ci, którzy rozpoczęli pracę przed ukończeniem 20 lat, mogliby odejść na pełną emeryturę mając nawet 60 lat, o ile płaciliby przez 43 lata składki.  

Reklama

Wymusić rezygnację z reformy

Celem czwartkowych protestów jest zmuszenie rządu do rezygnacji z reformy. Zgodnie z zapowiedzią, 19 stycznia nie będą jeździły pociągi, na pasach pozostaną samoloty, bo strajk ogłosił personel pokładowy. Pracę zawieszą szpitale a zajęcia szkoły i uniwersytety. Zostanie sparaliżowana stolica kraju, bo w Paryżu i okolicach, gdzie mieszka 12 milionów osób, nie będzie jeździł transport. Nie będą też czynne muzea, kina i teatry. Jazdy odmówią kierowcy karetek, ciężarówek i autokarów. Protest poparły też rafinerie, które w czwartek wstrzymują pracę. Na ulice wyjdą zatrudnieni w sektorze publicznym, w tym również policjanci i pracownicy więzień. 

Związkowcy zapowiadają paraliż kraju. - Będziemy toczyli bitwę przede wszystkim w miejscach pracy i na ulicach – podkreślał w wywiadzie dla państwowej telewizji France 3 Philippe Martinez, sekretarz generalny CGT, najważniejszej w kraju centrali związkowej. Lider hiszpańskiego pochodzenia już dwukrotnie, skutecznie wymuszał na rządzie wycofanie się z reformy emerytalnej. W 2019 roku był jednym z liderów protestów żółtych kamizelek. - Teraz zrobimy to jeszcze lepiej - zapewniał Martinez. A wszystkie centrale związkowe ostrzegły, że kraj czeka "piekielny czwartek". 

Protesty popiera społeczeństwo

Organizatorzy protestów mogą liczyć na poparcie społeczeństwa. Z sondażu opublikowanego w poniedziałek przez instytut badania opinii publicznej Ifop wynika, że czwartkowe strajki wspiera co drugi badany, a przeciwko reformie opowiada się 68 proc. Francuzów. Odsetek wzrasta do 71 proc. wśród młodzieży, robotników i bezrobotnych. Mieszkańcy kraju podpowiadają, że poparcie mogłoby wzrosnąć, jeśli do projektu zostanie włączony zapis pozwalający na odejście na emeryturę 58-latkom, którzy zaczęli pracować mając 16 lat. 

To kolejna, narodowa mobilizacja przeciwko reformie emerytalnej we Francji. Do podobnej doszło w 1995 roku, za rządów premiera Alaina Juppé i prezydenta Jacquesa Chiraca. Wtedy, po trwających 23 dni protestach i utracie pięciu milionów dni roboczych, rząd zrezygnował ze zmian. Kolejna fala strajków odbyła się na przełomie 2019 i 2020 roku - słynny protest żółtych kamizelek - kiedy Emmanuel Macron po raz pierwszy próbował podnieść wiek emerytalny. Wg agencji Bloomberg, prezydent planował kolejną próbę w grudniu 2022 roku, ale szybko z niej zrezygnował. 

Reforma ratunkiem na deficyt

Zdaniem mediów, odpowiedzialność za konsekwencje strajków spadnie przede wszystkim premier Élisabeth Borne. To ona 10 stycznia ogłosiła zarys reformy i jest zaangażowana w prezentację i obronę planu. Jednym z głównych argumentów na rzecz zmian jest ocalenie systemu emerytalnego przed zapaścią. Ministerstwo Gospodarki twierdzi, że jeśli reforma nie zostanie wprowadzona, w 2030 roku deficyt systemu emerytalnego osiągnie we Francji 13,5 mld euro. Jeśli wejdzie w życie - system będzie miał co najmniej 4 mld euro nadwyżki. Obecnie Francja wydaje na emerytury 14,8 proc. PKB. Podobny procent przeznaczają w Europie jedynie Grecja i Włochy. 

Francuskie media uważają, że czwartkowe protesty będą próbą sił dla Emmanuela Macrona i rządu. Jednak w dniu demonstracji ani prezydenta ani premier nie będzie w kraju. Politycy wezmą udział w hiszpańsko-francuskim szczycie w Barcelonie. Tam spotkają się z premierem Pedro Sánchezem, który skutecznie realizuje reformę emerytalną. Jednym z jej założeń jest przedłużenie wieku odejścia na emeryturę z 65 do 67 lat.

Ewa Wysocka

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »