Tajemnice właściciela stoczni

O inwestorze, który kupił większość majątku stoczni w Gdyni i Szczecinie, nie wiadomo właściwie nic. O firmie nie chce na razie mówić ani Ministerstwo Skarbu, ani Agencja Rozwoju Przemysłu, ani zarządca majątku stoczni.

Pewne jest tylko, że firma United International Trust, która zwyciężyła w większości przetargów na aktywa obu stoczni, jest zarejestrowana na Antylach Holenderskich.

Tajemniczy inwestor

Media po rozstrzygnięciu przetargów podawały, że w stocznie zainwestowano kapitał katarski lub kuwejcki. Pojawiały się nawet hipotezy, że firma UIT została założona przez byłych członków Mossadu.

Wiceminister Zdzisław Gawlik zdradził jednak telewizji TVN CNBC Biznes, że zwycięski inwestor już wcześniej interesował się nabyciem stoczni. Uprawdopodabnia to tezę branżowego tygodnika "TradeWinds", że firma UIT została założona przez byłych udziałowców firmy Intertrust, działającej później między innymi pod nazwą Fortis Intertrust. Właśnie ta firma miała złożyć w 2007 roku ofertę (jak twierdzi minister Aleksander Grad) lub list intencyjny (według ministra Wojciecha Jasieńskiego) w sprawie zakupu wszystkich trzech polskich stoczni.

Media twierdzą też, że firma UIT jest udziałowcem firmy Aurelia Energy N.V., która jest z kolei powiązana z grupą Bluewater, kierowaną przez Hugona Heeremę, holenderskiego inwestora bardzo dobrze znanego w branży stoczniowej. Jednak, jak pisze "Nasze Morze" nie musi być to pozytywna wiadomość. "Wobec obecnej sytuacji na rynku stoczniowym oraz ze względu na kryzys światowy, fakt, iż ten sam inwestor kupił dwie stocznie może wskazywać na spekulacyjny charakter kapitału za nim stojącego" - przypuszczają dziennikarze magazynu. Tym bardziej, że jak twierdzą media, firma UIT nie ma tak dużego kapitału, aby prowadzić stocznie. A to oznacza, że najprawdopodobniej UIT, który zajmuje się między innymi planowaniem rozwoju firm oraz obsługą finansową i prawną inwestycji, działa w imieniu innego inwestora, który jeszcze się nie ujawnił.

Co zbudują stocznie

- Wszyscy zastanawiają się nad politycznymi konsekwencjami sprzedaży stoczni w Gdyni i Szczecinie, a nikt nie myśli o tym, jakie statki nowy inwestor mógłby tam produkować - twierdzi Grzegorz Landowski, wydawca "Naszego Morza".

Do tej pory w stoczniach produkowano głównie kontenerowce o pojemności 4-5 tys. metrów sześciennych oraz małe i duże samochodowce. Jednak taki rodzaj produkcji dawno przestał być rentowny. - Na świecie buduje się coraz większe statki, np. gazowce LNG. Są one dużo większe niż statki budowane do tej pory. Mają powierzchnię od 150 tys. metrów sześciennych. Możliwości polskich stoczni pozwalają na taką produkcję. Problem w tym, że w budowie takich statków specjalizują się niektóre kraje Dalekiego Wschodu. Żeby zmodernizować stocznie i ruszyć w Polsce z taką produkcją, właściciel musiałby zainwestować co najmniej tyle, za ile kupił majątek stoczni - twierdzi Grzegorz Landowski. Mniejszych inwestycji wymaga uruchomienie budowy statków do obsługi platform wiertniczych na polach naftowych. - Produkcja takich statków jest tańsza. Ale nie wymaga ona aż takiej dużej powierzchni, jaką nabył inwestor. Jeżeli więc chciałby on pójść w kierunku budowy takich statków, po co kupił obie stocznie? - zastanawia się Grzegorz Landowski. W każdym wypadku prognozuje się, że do pracy w stoczniach zostanie przyjętych o wiele mniej osób, niż było zatrudnionych przed zamknięciem zakładów.

- Będziemy się starali przekonać inwestora, aby jak najszybciej wznowił produkcję i zatrudnił jak najwięcej osób zwolnionych podczas likwidacji zakładu - zapowiada Dariusz Adamski, przewodniczący "S" w Stoczni Gdynia.

Wymuszona likwidacja

Likwidację stoczni i wyprzedaż aktywów wymusiła Komisja Europejska, która uznała, że rządowa pomoc dla zakładów po przystąpieniu Polski do UE była zbyt duża. Do przetargu zgłosiło się 36 inwestorów.

- Warunkiem przystąpienia było wpłacenie wadium w wysokości 10 proc. ceny wywoławczej elementu przetargu, który firma chciała kupić, i złożenie oświadczenia rejestracyjnego. Inwestorzy byli także szczegółowo prześwietlani przez zarządcę majątku stoczni - mówi Roma Sarzyńska-Przeciechowska, rzecznik prasowy Agencji Rozwoju Przemysłu.

Internetowy przetarg na aktywa Stoczni Gdynia S.A. odbył się w dniach 13-14 maja. Sprzedano 25 z 31 wystawionych pakietów przetargowych. Kluczowe aktywa, które umożliwią kontynuowanie produkcji stoczniowej, między innymi linie montażowe, rejon wyposażenia statków i rejon wykonywania poszczególnych elementów konstrukcji statków kupił jeden inwestor. Jest nim, działający za pośrednictwem Stichting Particulier Fonds Greenrights, United International Trust. "Nabywcy majątku stoczniowego stają się jego właścicielami w stanie wolnym od obciążeń i nie będą odpowiadali za zobowiązania stoczni, w tym za ewentualne roszczenia związane z udzieloną pomocą publiczną" - napisano w oświadczeniu ARP po zakończeniu przetargu. Inwestor zapłacił za aktywa ok. 288 mln zł.

Dwa dni później większość pakietów przetargowych w Stoczni Szczecińskiej Nowej Sp. z o.o. kupił ten sam inwestor. Firma zapłaciła 161 mln zł za majątek stoczni, który został wystawiony w cenie 100 mln zł. To niska kwota. Ale jak powiedziała Roma Sarzyńska-Przeciechowska, cena wywoławcza była niższa niż wartość rynkowa majątku, sprzedaż była bowiem wymuszona przez Komisję Europejską i przy wycenie wzięto to pod uwagę.

- Liczyliśmy, że cena, która zostanie wylicytowana, będzie zbliżona do cen rynkowych. Ale ponieważ jest kryzys, cieszymy się, że w ogóle znalazł się nabywca, który kupił wszystkie najważniejsze elementy obu stoczni. Najważniejsze, że wszystko to znalazło się w jednym ręku. To napawa nadzieją, że inwestor uruchomi produkcję stoczniową - twierdzi Krzysztof Fidura, przewodniczący "S" w Stoczni Szczecin.

Stoczniowcy chcą pracować

Minister Grad stwierdził po zakończeniu przetargu, że UIT zadeklarował kontynuowanie produkcji stoczniowej w Gdyni i Szczecinie. Związkowcy uważają, że powinien on uruchomić produkcję jak najszybciej.

- Dla nas ważne jest, aby okres postoju był krótki. Jeżeli będzie się to przeciągało, stoczniowcy, którzy zostaną zwolnieni do końca maja, rozproszą się i ciężko będzie ich potem znowu zatrudnić. A bez nich trudno myśleć o wznowieniu produkcji - mówi Dariusz Adamski.

Krzysztof Fidura dodaje: - Najbardziej obawiamy się tego, że inwestor kupił majątek, bo cena była atrakcyjna, a z uruchomieniem produkcji będzie czekał. Za parę miesięcy wartość majątku stoczni będzie właściwie zerowa. A sytuacja dla natychmiastowego uruchomienia produkcji jest korzystna. Mamy niezrealizowane zamówienia, które zapewniłyby ciągłość produkcji na najbliższy rok. Właściciel mógłby w tym czasie zastanowić się nad dalszymi inwestycjami. Do końca maja powinna zostać podpisana umowa z inwestorem.

- Zapewniono nas, że zaraz po podpisaniu umowy zostaną nam ujawnione wszystkie szczegóły dotyczące naszego nowego właściciela. My będziemy starali się pokazać, że potrafimy się dogadać z nowym właścicielem - mówi Krzysztof Fidura.

Aktywa, które nie zostały sprzedane w wyniku przetargów, mają być wystawione na aukcji pod koniec maja. Jest to jednak mała część wyprzedawanego majątku i to, kto ją kupi prawdopodobnie nie będzie miało większego znaczenia dla kwestii ewentualnej dalszej produkcji stoczniowej.

Barbara Doraczyńska

Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »