Tani hydraulik-poszukiwany?
Nie chcemy tanich fachowców ze Wschodu- tak można streścić decyzję Komisji Europejskiej, która przyjęła w ub. tygodniu niekorzystne dla Polski przepisy o wolności świadczenia usług.
Spotkanie ministrów gospodarki Unii Europejskiej w Brukseli 13 marca 2006 roku nie przebiegło pomyślnie dla Polski. Irlandzkie gazety ujawniły, że 66 polskich monterów i spawaczy zatrudnionych przy remoncie jednej z elektrowni otrzymała mniej niż jedną trzecią stawki minimalnej w Irlandii: 5,20 euro za godzinę przy oficjalnej stawce 18,97 euro za godzinę. Najniższa płaca minimalna w Irlandii to 7,65 euro za godzinę. Przypadek polskich spawaczy dowodzi, że wspólny unijny rynek pracy powoli staje się rzeczywistością.
Głównym pracodawcą Polaków jest państwo irlandzkie, do którego należy spółka Electricity Supply Board. Ale przetarg na modernizację elektrowni wygrała niemiecka firma Lenties, która z kolei zleciła większość prac polskiemu przedsiębiorstwu ZRE Katowice Construction. Kiedy trzy państwa zaangażowane są w jeden zwykł projekt, pojawia się pytanie: którego państwa prawo należy stosować? Wydaje się oczywiste, że Irlandii.
Pracownicy mają otrzymywać irlandzkie płace i podlegać tamtejszemu prawu pracy, a zaniżanie im stawek powinno być traktowane jak przestępstwo. Jeśli zaś wdrożono by dyrektywę wg której należałoby stosować prawo polskie, to Polska spółka mogłaby się ubiegać irlandzki kontrakt i traktować pracowników zgodnie z zasadami polskiego prawa pracy. O to właśnie chodzi zwolennikom pierwotnej wersji dyrektywy: nowe państwa członkowskie mogłyby wykorzystać swoją przewagę konkurencyjną w postaci taniej i wykształconej siły roboczej, w wyniku czego spadłyby koszty usług. Skorzystałaby na tym także cała europejska gospodarka. Przeciwnicy dyrektywy twierdzą, że: pracownicy z bogatych krajów UE zostaną zmuszeni do zaakceptowania płac i warunków pracy obowiązujących w Polsce lub na Litwie.
Różnica między stawką godzinną jest znacząca: 18,97 euro za godzinę i 5,20 euro za godzinę. Rynek usług odgrywa kluczową rolę w unijnej gospodarce, gdyż przypada na nie 40 procent bezpośrednich inwestycji zagranicznych i 70 procent zarówno miejsc pracy jak i PKB w większości krajów Unii. W wielu rozwiniętych gospodarczo krajach nawet te dane nie odzwierciedlają bardzo ważnej roli usług, bo wiele z tego, co jest definiowane jako praca wytwórcza, zakłada świadczenie pewnej usługi. Mimo to udział usług w wewnętrznym handlu unijnym spadł w latach 90-tych. Prawne i administracyjne bariery wprowadzane przez rządy narodowe stworzyły ograniczenia, które często uniemożliwiały usługodawcy z jednego państwa unijnego świadczenia usług w innym kraju członkowskim. Nie w pełni wykształcony wewnętrzny rynek usług uniemożliwia tworzenie nowych miejsc pracy w sektorach europejskiej gospodarki, które ich najbardziej potrzebują.
Otwarcie rynku usług niemal na pewno pomogłoby stworzyć nowe miejsca pracy. Komisja Europejska szacuje, że przyjęcie dyrektywy usługowej w jej pierwotnym kształcie doprowadziłoby do powstania 600 tysięcy miejsc pracy. Problem polega na tym, że regulacje utrudniające firmom konkurowanie w innych krajach nie powstał bez powodu. "Wydajność" to często delikatne określenie na bezwzględną eksploatację środowiska naturalnego, konsumentów i pracowników. Przykład robotników polskich pokazuje, że pracodawcy będą zawsze starali się płacić pracownikom jak najmniej, nawet jeśli będzie to oznaczać złamanie prawa. Gdyby wszystkie kraje UE miał mniej więcej takie same regulacje dotyczące pracy, opieki społecznej, ochrony środowiska i konsumenta, sprzyjałoby to prawdziwemu wzrostowi wydajności na rynku usług. Jednak w Unii, w której nowe państwa członkowskie mają znacznie niższy poziom ochrony, konkurencja między formami staje się konkurencją między państwami.
Zwolennicy pierwotnej wersji chcą wprowadzić do dyrektywy usługowej zasadę "kraju przeznaczenia" aby załagodzić konflikt. Zgodnie z nią firmy z całej UE mogą ze sobą swobodnie konkurować w oparciu o zasady obowiązujące w kraju, w którym świadczą usługi. A zatem polska firma pracująca w Irlandii musiałaby przestrzegać irlandzkich standardów. Z kolei przeciwnicy forsują zasadę "kraju pochodzenia", która zakłada, że firma powinna przestrzegać prawa kraju, z którego pochodzi. Polskiego pracownika w Irlandii obowiązywałaby zatem polska, a nie irlandzka płaca minimalna. Na razie nie widać prostego rozwiązania tego fundamentalnego konfliktu i jeśli komisja lub rada ministrów nie wyda jednoznacznego komunikatu, całą sprawę będzie musiał być może rozstrzygnąć unijny sąd. Debata nad liberalizacją rynku usług powinna uświadomić UE rozbieżności między jej ekonomicznymi ambicjami a społeczną rzeczywistością. Dyrektywa o usługach ma być następnym krokiem na drodze do stworzenia ekonomicznego supermocarstwa. Jednak upadek projektu unijnej konstytucji brutalnie unaocznił deficyt politycznej i społecznej tożsamości wspólnoty. Unia Europejska najwyraźniej nie umie się zdecydować, czy chce być propagatorem globalizacji, czy też chronić swoich obywateli przed jej nieprzyjemnymi skutkami. UE musi się samookreślić i zdecydować, czy chce być tylko zbiorem instytucji, czy również bytem społeczno-politycznym.