Ten kryzys zapamiętamy na wiele lat

Nie ma takiej możliwości, żeby kryzys spowodowany pandemią koronawirusa nie uderzył w bilanse banków. Zwłaszcza w Polsce, gdzie rządowy plan postawił je na pierwszej linii frontu w zapobieganiu gospodarczym skutkom kryzysu.

Ekonomiści są zgodni co do jednego - kryzys, który mamy teraz, jest zupełnie inny niż poprzedni, sprzed 12 lat. Tamten zaczął się właśnie w bankach. Ten będzie spowodowany zamrożeniem działalności gospodarczej wielu branż. Ale skutki odczują banki przez wiele lat. Przecież po poprzednim kryzysie w Unii pozostało jeszcze ponad 600 mld euro niespłaconych kredytów. To 4 proc. PKB wspólnoty.  

- W czasie ostatnich kryzysów finansowych w pierwszej kolejności problemy ujawniały się w sektorze bankowym. Tym razem mamy do czynienia przede wszystkim z zaburzeniami w realnej gospodarce, głównie w produkcji, handlu i usługach. Ale te zaburzenia na pewno przełożą się także na sektor bankowy - mówi Interii profesor Małgorzata Zaleska, obecnie dyrektor Instytutu Bankowości SGH, a wcześniej członkini zarządu NBP.

Reklama

Uwaga na lawinę, wnioski po ostatnim kryzysie

Teoretycznie sytuacja mogłaby wyglądać tak: firma hotelarska, która - powiedzmy - pół roku temu zaciągnęła kredyt na remont hotelu "Panorama" polegający na zmianie wystroju wnętrz i usunięciu śladów po uciążliwych najemcach pokoi. Bank chętnie przyznał kredyt, bo zabezpieczeniem była atrakcyjnie położona nieruchomość. A poza tym firma dostała gwarancję de minimis z BGK. Kredyt ma być spłacony za trzy lata.     

Prace trwały jesienią, w grudniu do odnowionego obiektu zaczęli przyjeżdżać pierwsi goście. A w marcu - zniknęli. Przychody firmy wynoszą - dosłownie - zero złotych. Jak więc ma spłacić kredyt, nie mówiąc już o innych zobowiązaniach?

Stare przysłowie mówi - jeśli jesteś winien bankowi 10 tys. dolarów - masz kłopot. Ale jeśli jesteś winien 10 mln dolarów - kłopot ma bank. Nasz właściciel hotelu "Panorama" jest winien bankowi skromną kwotę, bo zaledwie 2 mln zł. Ale kryzys polega na tym, że takich firm, jak właściciel hotelu, lawinowo przybywa. I jeśli tysiąc firm ma kłopot ze spłatą kredytu na 2 mln zł, to staje się to także kłopotem banku. W tej sytuacji banki i przedsiębiorstwa płyną w jednej łodzi. Jeśli zatoną - to razem.

 "Skutki pandemii koronawirusa dla gospodarek (Europy) będą testem na jakość aktywów i dochodowość banków, spowodują pogorszenie zysków w niektórych z nich (...)" - napisali w raporcie poświęconym europejskiemu sektorowi bankowemu analitycy agencji Standard and Poor’s. 

Po poprzednim wielkim globalnym kryzysie finansowym, który zaczął tak, że banki padały jak muchy, a rządy licznych państw na ich ratowanie wydawały miliardy dolarów, euro i funtów, świat wyciągnął jednak wnioski.

Masa regulacji, wyższe kapitały

Przez ostatnią dekadę na sektor bankowy na całym świecie spadła lawina regulacji mających poprawić ich bezpieczeństwo. Bankom nakazano podnosić kapitały, żeby było czym pokrywać straty. Zwiększać płynność, czyli - w uproszczeniu - trzymać duże zasoby gotówki na wypadek nagłych wypłat depozytów. Trzymać się bardziej surowych i przejrzystych zasad przy udzielaniu kredytów, lepiej identyfikować straty, ograniczać ryzyko w działalności handlowej.

Jaki był tego skutek? "Bilanse banków dawno nie były silniejsze (...) kapitały są rekordowo wysokie, profile finansowania ogólnie są solidne, a jakość aktywów jest dobra lub się poprawia" - pisze agencja S&P. Potwierdzają to analizy europejskiego nadzoru SSM przy Europejskim Banku Centralnym, Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego EBA czy też Banku Rozliczeń Międzynarodowych.

Z kolei w Polsce dane Komisji Nadzoru Finansowego pokazują, że na koniec zeszłego roku najtwardsze kapitały polskich banków stanowiły ponad 17 proc. wszystkich ich ekspozycji na ryzyko. To bardzo przyzwoity wskaźnik. Płynność banków była natomiast o ponad połowę większa niż wymagają tego międzynarodowe regulacje.

Jedną z dość istotnych regulacji pokryzysowych były te dotyczące forberance. Co to takiego? To - jak uwielbiają to określać banki - sposoby na wysyłanie kredytów na wakacje. Czyli rozkładanie niespłacanego zadłużenia na raty, zmiana formuły spłaty rat, wydłużanie okresu kredytowania, czyli "rozterminowywanie" kredytu, zmiana warunków, takich jak oprocentowanie, marża czy nawet obniżenie zadłużenia.

Kiedy okazało się, że po poprzednim kryzysie w portfelach europejskich banków została góra złych długów znacznie przekraczająca bilion euro, EBA przyjrzała się praktykom forberance i postanowiła wprowadzić tu jakieś spójne zasady. Bo na przykład włoskie banki, gdzie i tak niespłacanych kredytów było najwięcej, stosowały forberance w taki sposób, że zupełnie nie można było się połapać, czy kredyt jest zdrowy, czy jest już dawno stracony.

Teraz mamy nowy kryzys i okazuje się, że banki i ich klienci znowu znaleźli się w jednej łodzi. Im więcej klientów utonie, tym bardziej pogrążą się banki. Ale budowane przez ostatnią dekadę reguły są dużo bardziej sztywne niż kiedykolwiek w przeszłości. Czy to znaczy, że trzeba je teraz rozluźniać i banki postawić na pierwszej linii frontu walki z kryzysem?

- Z powodu epidemii koronawirusa nie można rujnować całego systemu regulacyjnego. Jeśli rozluźnienie ma nastąpić, powinno być czasowe i punktowe, dedykowane do konkretnej sytuacji. Na przykład do osób prywatnych i przedsiębiorstw mających problemy ze spłatą kredytu z powodu utraty dochodów. Wakacje kredytowe są dobrym rozwiązaniem - mówi Małgorzata Zaleska.

Banki same wychodzą z inicjatywą

Zdecydowana większość polskich banków już wprowadziła możliwość wysłania kredytu na wakacje, przynajmniej na trzy miesiące. W dokumencie Pakiet Instrumentów Nadzorczych (PIN) KNF wyraźnie takie postępowanie wspiera. I przypomina, że jeśli kredytobiorca jest w dobrej sytuacji ekonomiczno-finansowej i nie ma opóźnień w spłatach, zmiana harmonogramu spłaty kredytu nie powinna wpłynąć na przeklasyfikowanie go, czyli obniżenia oceny jego jakości. A zatem nie wymaga zwiększania rezerw. To zgodne z zasadami rachunkowości i zasadami forberance.

Ważne jest więc, żeby do banku zgłosić się szybko po zmianę umowy, zanim - z powodu braku dochodów - przestaniemy spłacać raty. Potem bank będzie już miał z uznaniem naszej "dobrej sytuacji ekonomicznej" większy kłopot.

Kiedy kredyt zostanie przez bank przeklasyfikowany i trafi do koszyka "zagrożonych", bank musi na niego odłożyć rezerwy. To oczywiście nie tylko obniży jego zyski, ale także - gdy liczba takich kredytów rośnie - utrudni udzielanie kolejnych. Ale póki "zagrożony" nie jest, nie trzeba tworzyć rezerw. 

Europejski nadzorca EBA, który przez ostatnią dekadę pracował w pocie czoła nad nowymi regulacjami, odłożył na przyszły rok stres testy i zaleca krajowym nadzorom "elastycznie" wykorzystywać istniejące regulacje. Europejski Bank Centralny wprowadził ulgi w wymogach kapitałowych dla nadzorowanych przez siebie instytucji. U nas Komitet Stabilności Finansowej zalecił zniesienie bufora ryzyka systemowego oraz możliwość zniesienia lub zmniejszenia buforów dla banków o znaczeniu systemowym.

EBA stwierdza także, że kluczowe jest, aby banki dokładnie i terminowo odnotowywały pogarszanie się kredytów. Ale i tu sugeruje nadzorom krajowym "elastyczność" w stosowaniu jej wytycznych w sprawie niespłacanych kredytów i forberance.

Jak tę zachętę do "elastyczności" wykorzystuje KNF?

W dokumencie PIN pisze, iż bank może "wydłużać zapadalność lub w inny sposób modyfikować na korzyść klienta warunki kredytów". O ile oczywiście klient był w dobrej sytuacji finansowej zbadanej przez bank nie wcześniej niż w ostatnim kwartale zeszłego roku. Jakie to ma znaczenie?       

- KNF w swoim dokumencie sugeruje bankom, żeby dogadywały się z klientami, renegocjowały harmonogramy spłat, wprowadzały aneksy do umów - i mówi: my na to się zgadzamy, jeśli oczywiście audytorzy także się zgodzą na "rozterminowanie" kredytów - mówi Interii Tomasz Mironczuk, prezes Instytutu Rynku Finansowego.

- Sygnał jest dobry: poluzowanie na sposobie rezerwowania, na ocenie kredytowej, na wymogach kredytowych, wymogach kapitałowych, zasadach rachunkowości poprzez odroczenie wprowadzenia rekomendacji R. Ale to tylko sygnał - dodaje. 

Dokument KNF znaczy, że hotel "Panorama", który popadł w kłopoty po wybuchu epidemii, może spokojnie dogadywać się z bankiem co do zaciągniętego kredytu. Ale to zaledwie połowa sukcesu. Bo przychody jego właściciela - powiedzmy od początku marca - wynoszą zero. A ponieważ inwestował przez ostatnie miesiące (kredyty z gwarancjami de minimis nie pokrywają w całości inwestycji), przeznaczył na to dotychczasowe zyski i nie ma już żadnej poduszki.

Załóżmy, że w lipcu znowu w hotelu zagoszczą tłumy. Do tego czasu jednak wierzyciele mogą rzucić się właścicielowi do gardła. Jeśli tak się stanie, zanim hotel zacznie osiągać przychody pozwalające na spłatę kredytu, firma będzie już bankrutem. A wtedy bank będzie musiał także swój kredyt postawić w stan wymagalności.

Jedynym wyjściem w takiej sytuacji jest finansowanie się kolejnym kredytem. To nie takie proste, bo poprzedni był inwestycyjny, a ten byłby obrotowy. W normalnych warunkach każdy rozsądny bank powinien takiego finansowania odmówić. A jak ma się zachować bank w tych szczególnych warunkach, jakie są obecnie? O tym dokument KNF nie mówi wprost.

- Niektóre podmioty, które mają już zaciągnięte zobowiązania i pod znakiem zapytania jest ich spłata, mogą mieć problemy z uzyskaniem nowego kredytu. Bank musi ocenić indywidualnie ich przyszłość. Fakt, że samoloty chwilowo nie latają, nie znaczy, że linie lotnicze już nie wrócą do swojej działalności, bo ludzie przestaną latać - mówi Małgorzata Zaleska.

- Wszystkie przedsiębiorstwa, które już mają kredyty, będą potrzebowały więcej kredytu. Bank może zmienić warunki i kwotę. Stanowisko KNF rozumiem jako życzliwość na elastyczne podejście banków do finansowania, w tym do podniesienia jego kwoty.

Wydaje mi się, że jest to wystarczające - dodaje Tomasz Mironczuk.

Ale co się stanie, jeśli właściciel hotelu "Panorama", biorąc kredyt na remont, wyczerpał już limit gwarancji de minimis? Teraz tych wyższych gwarancji - bo do 80 proc. większego kredytu - BGK nie powinien mu udzielić. Na razie nie słychać o zmianach w kryteriach przyznawania pomocy publicznej. A to jest w takiej sytuacji konieczne.

- Podejście do progu pomocy publicznej powinno być zrewidowane - powiedział Tomasz Mironczuk.

Jeśli straciłeś przychody - weź kredyt

To podstawowy scenariusz polskiej "tarczy antykryzysowej". Jeśli masz już kredyt - weź większy. Ale co ma zrobić właściciel hotelu "Panorama", który nie zaciągał dotąd kredytu. Inwestował jedynie ze środków własnych, jak robi to - według danych Związku Banków Polskich - ponad 80 proc. polskich przedsiębiorstw?

- Zmniejszenie wymogów kapitałowych i obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej ułatwi bankom akcję kredytową. To jednak potencjalne ułatwienie, bo wyzwaniem jest to, żeby  kredytobiorcy chcieli brać kredyty i mieli zdolność kredytową. W czasach niepewności popyt na kredyty bowiem maleje - mówi Małgorzata Zaleska.

Dane Związku Banków Polskich pokazują, że zaledwie 43 proc. polskich małych i mikro firm miało w 2018 roku kredyt w postaci salda debetowego lub w rachunku bieżącym. Ponad połowa nie miała w ogóle do czynienia z jakimkolwiek zadłużeniem. Bank nigdy nie badał ich zdolności kredytowej, a duża część z nich prawdopodobnie w ogóle jej nie posiada. 

- Nie byłabym za tym, żeby dyskutować o istotnych zmianach podejścia do oceny zdolności kredytowej przy udzielaniu nowych kredytów. Banki muszą patrzeć, czy ktoś, kto bierze kredyt, będzie mógł go spłacić. W przeciwnym przypadku jakość portfela kredytowego mogłaby się istotnie pogorszyć, do czego nie możemy dopuścić, bo zagroziłoby to stabilności sektora bankowego i poczuciu deponentów, że ich pieniądze są bezpieczne - mówi Małgorzata Zaleska.

- Wszyscy teraz będą potrzebowali kredytu, żeby wrócić do działalności operacyjnej. Ci, którzy nie mieli kredytu, będą teraz w trudniejszej sytuacji. Jak ta potrzeba będzie zaspokojona - nie mam pojęcia - mówi Tomasz Mironczuk. 

Działania NBP, takie jak zwiększenie operacji repo, obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej, wprowadzenie - jakkolwiek niewiele o nim jeszcze wiemy - "kredytu wekslowego" jeszcze bardziej zwiększą płynność i tak nadpłynnego już wcześniej sektora bankowego. Choć rządowa "tarcza antykryzysowa" wyraźnie wskazuje na kredyt jako remedium na skutki załamania gospodarki, wcale nie jest pewne, czy będzie na niego popyt.

- Pytaniem jest nie czy są środki na kredyty, ale kto teraz będzie zaciągał nowe kredyty - mówi Małgorzata Zaleska.

Potrzebne są inne rozwiązania

Pożyczki na utrzymanie płynności przedsiębiorstw i regulację przez nie zobowiązań także w okresie braku przychodów, gwarantowane w pełni przez rząd, by nie kusić banków do nadmiernego ryzyka. Bo jeśli firmy nie będą płacić swoich zobowiązań, również wobec pracowników - "tarcza antykryzysowa" sprowadzi się do "przerzucania" strat pomiędzy przedsiębiorstwami i na zwalnianych z pracy.

- Bez względu na podniesienie gwarancji de minimis kredyt na płynność może być potrzebny, zwłaszcza dla firm, które nie miały kredytów, a także tych, które miałyby kłopoty ze zdolnością kredytową. Taki kredyt powinien być objęty gwarancjami BGK - mówi Tomasz Mironczuk.  

Dotychczasowe propozycje rządu i działania NBP wskazują, że to właśnie banki mają wyciągnąć teraz bazookę do walki z kryzysem, zalewając gospodarkę kredytem. Ale jeśli tak zrobią, to w konsekwencji przyjmą na siebie powstałe w wyniku kryzysu straty.

Jacek Ramotowski  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koronawirus | kryzys gospodarczy | polska gospodarka | KNF | bankowość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »