"The Moscow Times": Cenzorzy są tępi i niebezpieczni
Kiedyś można było wyrażać opinie, słuchać tego, co się chce, i czytać co się podoba w kraju, gdzie zgodnie z konstytucją nie było cenzury, teraz w Rosji cenzura kwitnie, a cenzorzy są nie tylko tępi, lecz i niebezpieczni - pisze "The Moscow Times".
Ten anglojęzyczny dziennik zaznacza w poniedziałek, że w ciągu ośmiu lat na listę publikacji zabronionych w Rosji trafiło ponad 1500 tytułów, gdy na indeksie Watykanu - Index librorum prohibitorum, który obowiązywał przez 400 lat - znalazło się zaledwie 4000 książek.
I niech nikt nie sądzi, jak pisze dziennik, że zakazano takich pozycji, jak "Mein Kampf" czy manifest Al-Kaidy; rzut oka na listę pozwala się przekonać, że jest ona bardzo zróżnicowana. Są na niej dokumenty historyczne, jak wspomnienia Benito Mussoliniego i dzienniki Josepha Goebbelsa, średniowieczne traktaty muzułmańskie, opracowania naukowe na temat Wielkiego Głodu na Ukrainie w latach 1932-33, publikacje biblioteczki Świadków Jehowy, książki wydane przez chińską sektę Falun Gong, broszura "Pogaństwo i Magia", ulotki niezależnych związków zawodowych, petycje do Parlamentu Europejskiego i Kongresu USA od krewnych ofiar w Biesłanie i wiele wiele innych - pisze autor artykułu w "The Moscow Times".
Podkreśla, że zabronione są też utwory rockowe, jak np. ten noszący tytuł "Marksiści nie mają szans", a także awangardowe obrazy, a nawet gra komputerowa, której akcja toczy się w czasie wojny w Czeczenii.
Nowe pokolenie cenzorów główną uwagę skupia, oczywiście, na internecie - pisze dziennik. Zaznacza, że szczególny problem władze mają z YouTube, który wraz z portalami społecznościowymi był jednym z głównych mediów wykorzystywanych przez społeczny ruch protestu, który rozpoczął się w grudniu ubiegłego roku. Dziennik przypomina o kilkakrotnym zablokowaniu dostępu do YouTube.
Rosyjscy blogerzy uznają eskalację cenzury za zniewagę. Pewien autor blogu ze strony internetowej dziennika "Kommiersant" pisze, że władze tłumaczą zakazy i blokadę w internecie troską o dzieci, lecz to, jak pisze, powinno być sprawą rodziców i tzw. kontroli rodzicielskiej.
Cenzura może być jednak także niebezpieczna i każdy powinien wiedzieć, że jeśli zacytuje coś z zakazanej publikacji, może zostać podciągnięty do odpowiedzialności - pisze dziennik. Przytacza przykład aresztowanego w minionym tygodniu dziennikarza i pisarza Borysa Stomachina; należy on do grupy, która jest zdania, że jedyną drogą do demokracji w Rosji jest rewolucja. Nigdy nie krył swych poglądów, w negatywnym świetle przedstawiał wojnę w Czeczenii, co skończyło się dla niego w roku 2006 karą 5-letniego więzienia. Wówczas próbując uciec przed policją, wyskoczył z okna na czwartym piętrze, złamał kręgosłup i nogi.
Nowych zarzutów wobec Stomachina nie podano do wiadomości publicznej, lecz niektóre media utrzymują, że chodzi o zamieszczenie przez niego na swej stronie internetowej materiałów z trzech portali czeczeńskich uznanych za "ekstremistyczne". Jeden z tych materiałów to list od mieszkającego za granicą Czeczena do premiera Turcji traktujący o wielu zabójstwach, których miano dokonać na zamówienie czeczeńskiego przywódcy Ramzana Kadyrowa. Z powodu nowych zarzutów Stomachin może trafić do więzienia na kolejne pięć lat - pisze dziennik.
Sprawdź bieżące informacje z rynku mediów na stronach Biznes INTERIA.PL