Trujące miody w polskich sklepach
Mroźna zima wybiła polskie pszczoły. Aby zarobić hodowcy kupują miód z Chin, jednak na polski rynek mogą powrócić miody zawierające trującą dla człowieka substancję - dowiedział się nieoficjalnie "Dziennik".
Afera z zatrutym miodem wybuchła w 2004 r., kiedy to w produktach importowanych z Chin wykryto niebezpieczny dla zdrowia antybiotyk - chloramfenikol. Po interwencji inspektorów miód zniknął ze sklepowych półek. W tym roku pod zmienioną etykietą trujące miody mogą powrócić na sklepowe półki.
Według szacunków PZP na rynku takich produktów może być ok. 1 tys. ton takiego produktu. Pszczelarze obawiają się, że sprowadzone z Chin zapasy składowane są w nielegalnych magazynach. Kilka z nich wykryto już w 2004 r. W Polsce produkuje się ok. 16 tys. t miodu rocznie. Głównie kupujemy produkty tanie, importowane z zagranicy, głównie Ukrainy i Chin. W sklepie nie ma szans na odróżnienie, czy miód jest dobrej jakości.
Na pierwszy rzut oka wątpliwości może budzić niska cena, oraz etykieta, na której nie ma dokładnej nazwy producenta lub importera. Zamiast nich widnieje napis "miód z różnych stron świata". O tym, czy miód jest sfałszowany możemy się przekonać dopiero po otwarciu słoika. Podróbki zdradza brak charakterystycznego zapachu i bardzo słodki, karmelowy smak. Jak dowiedział się "Dziennik" jest szansa, że polscy hodowcy wyjdą z kryzysu i prawdopodobnie dostaną dofinansowanie rządowe na odbudowę wymarłych rodzin pszczelich. Dotacje mogą jednak nie powstrzymać niektórych hodowców od handlu trującymi miodami. Kupując tańszy bubel, mogą zarobić dużo więcej. Więcej w dzisiejszym wydaniu Dziennika