TTIP: Koszmar niejawnej globalizacji
Globalizacja zrobiła zawrotną karierę, ale jest już "zużyta", jeśli chodzi o pomysły na "nowy wspaniały świat". Teraz na liście pomysłów na totalne przebudowanie porządku, jaki znamy, są już nowi liderzy.
Słowo globalizacja zrobiło zawrotną karierę. Samo zjawisko ma swoich apologetów, takich jak międzynarodowe korporacje i koncerny, które są jej głównymi beneficjentami oraz zajadłych wrogów: lokalnych producentów, drobnych handlowców i organizacje pracownicze.
Mamy też globalne ruchy antyglobalistyczne i międzynarodowe sławy naukowe, które, choć wcześniej pełniły ważne funkcje w międzynarodowych instytucjach, teraz są ich zdecydowanymi krytykami, jak np. Joseph Stiglitz.
Najczęściej jednak przeciętny mieszkaniec tzw. krajów rozwiniętych ma mieszane uczucia: odczuwa zarówno zalety, jak i wady globalizacji. Dzięki handlowi bez granic może coś bardzo tanio kupić w swoim hipermarkecie, ale też jego firma produkcyjna może paść, bo ten sam produkt, lecz dużo taniej wytwarza się np. w Wietnamie czy na Tajwanie.
Często słyszy się też o nieuchronności postępu globalizacji. Najpowszechniej i najwcześniej jej zwycięstwo można było zauważyć w handlu i finansach.
Po obaleniu "żelaznej kurtyny" w Polsce na łóżkach polowych i w "szczękach" królowały towary zza Odry. Ostatnie lata to triumf globalizacji w finansach, co streszcza klasyczne powiedzenie: "Gdy Wall Street kichnie, reszta świata ma grypę".
Międzynarodowe instytucje finansowe są obecne prawie wszędzie, gdzie się to opłaca.
Mówiąc o rynkach finansowych, często nie używa się przymiotników "międzynarodowe" czy "globalne", bo nie ma takiej potrzeby. Po wybuchu ostatniego kryzysu "toksyczne aktywa" zlokalizowano w różnych zakątkach świata, np. w Australii; padł system bankowy Islandii; wyszły na światło dzienne kłopoty krajów PIIGS.
Swoją drogą rozmaite lokalne banki, unie kredytowe, a w szczególności banki islamskie ostatniego kryzysu nie odczuły, a wręcz na nim skorzystały, bo jako nieuczestniczące w globalizacji, jawiły się jako oaza stabilności i to do nich przenoszono depozyty.
Za jedną z głównych przyczyn kryzysu z 2008 r. uznano złe funkcjonowanie instytucji nadzorczych, a wręcz ich brak oraz przepływ kapitałów przez granice bez jakiejkolwiek kontroli. W Europie i Ameryce pojawiły się postulaty zaostrzenia reguł i ściślejszych regulacji. W Unii Europejskiej powstały nawet nowe i zreformowano stare instytucje kontrolne i nadzorcze. Jednak gdy opadł pierwszy kurz, nastąpiła zdecydowana kontrakcja korporacji finansowych wspieranych przez legiony lobbystów.
O ruchu "Occupy Wall Street" dawno słuch zaginął, nowe przepisy i regulacje zostały okrojone i "rozmiękczone". Wall Street ma się świetnie, indeks Dow Jones notuje rekordy. W Europie wprowadzanie regulacji i rozpoczęcie działalności nowych instytucji się ślimaczy, a afery z udziałem czołowych banków dalej mają miejsce. A pomysły na urządzenie świata w nowy lepszy sposób wracają.
Od lipca 2013 r. Stany Zjednoczone i Unia Europejska prowadzą negocjacje w sprawie podpisania Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji (Transatlantic Trade and Investment Partnership - TTIP).
Negocjacje w tej kluczowej dla przyszłości dużej części świata sprawie objęte są ścisłą tajemnicą. Zakres umowy TTIP ma być dużo szerszy niż tradycyjnych umów handlowych skupiających się jedynie na likwidacji barier taryfowych i ceł. Jak deklaruje Komisja Europejska, TTIP ma na celu stymulację gospodarki po obu stronach Atlantyku. Ma to nastąpić poprzez zmiany polegające głównie na liberalizacji i ujednoliceniu regulacji w obszarze dostępu do rynków.
Przedstawiciele zarówno UE, jak i USA twierdzą, że są świadomi istnienia pewnych obszarów wrażliwych, np. produktów rolnych, rynku audiowizualnego i kulturowego - deklarują szczególne ich potraktowanie lub wręcz wyłączenie z negocjacji. Mówi się też o pozostawieniu ceł na pewnym obniżonym poziomie czy rozciągnięcie znoszenia ich w czasie. Jednak u części opinii publicznej, świadomej znaczenia oczekiwanych zmian, narasta zaniepokojenie. Wielkość zagrożenia to raczej kwestia przeczuć niż wiedzy czy przewidywania. Negocjacje toczą się bowiem za zamkniętymi drzwiami i nic pewnego nie wiadomo ani o poszczególnych regulacjach, ani nawet o sposobie ich procedowania.
Aby uspokoić opinię publiczną, Komisja Europejska latem 2014 r. opublikowała wybrane materiały informacyjne i komentarze oraz obszerne materiały promocyjno-propagandowe, które jednak nie obejmują treści negocjowanych zapisów.
Wedle wielu komentatorów rozpostarty parasol tajemnicy nad negocjacjami nad TTIP jest fundamentalnym błędem Brukseli, bo jeszcze bardziej niszczy, i tak niskie, zaufanie do unijnych instytucji. Jednym z aksjomatów demokracji jest prawo obywateli do wyrażenia opinii o normach prawnych, zanim zostaną przyjęte.
W przypadku TTIP doszło o kuriozalnej sytuacji, w której nawet eurodeputowani nie mają dostępu do negocjowanych zapisów.
Kontrowersje i falę emocji wywołują przecieki o kształcie nadchodących rozwiązań. Gdy porozumienie zostanie podpisane, wprowadzony zostanie system rozstrzygania sporów między korporacją międzynarodową a państwem przed ponadkrajowymi sądami arbitrażowymi.
Korporacje staną się równe suwerennym jak państwa, co może skutecznie uniemożliwiać władzom tych państw podjęcie działań, koniecznych dla dobra obywateli. Jest całkiem możliwe, że dojdzie do procesów międzynarodowych firm z rządami państw np. o to, że ich polityka skutkuje zmniejszeniem zysków korporacji, co uprawnia do żądania rekompensaty z tego tytułu.
Sądy będą mogły też orzec, że kodeks pracy lub ustawodawstwo w dziedzinie ochrony środowiska uniemożliwiają korporacjom osiągnięcie takich zysków, jakie mogłyby uzyskać w innych warunkach i również zasądzić rekompensatę. Np. koncern tytoniowy Philip Morris mógłby pozwać jakieś europejskie państwo za wymóg etykiet ostrzegawczych na paczkach papierosów, pokazujących skutki palenia papierosów. Gdy taka regulacja przyniesie skutek i zniechęci do palenia, Philip Morris zarobi mniej i będzie żądał odszkodowania za utracone zyski. TTIP tworzy dla korporacji uprzywilejowane warunki w porównaniu z krajowymi producentami, którzy muszą się procesować przed lokalnymi sądami i zwykle nie mają środków na najlepszych prawników.
Istnieją uzasadnione podejrzenia, że powyżej opisane zagrożenia są bardzo realne.
Podobne zapisy figurowały już w projekcie Wielostronnego Porozumienia w sprawie Inwestycji (MAI), które w latach 1995-1997 było przedmiotem potajemnych rokowań między 29 państwami członkowskimi Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Jego kopia przedostała się jednak do wiadomości publicznej, co wywołało falę protestów i sprawiło, że projekt trafił do szuflady. Teraz problem powraca w nowym opakowaniu.
W dyskusji o TTIP zwolennicy porozumienia przytaczają argumenty zapowiadające rozwiązanie naszych problemów ekonomicznych po wejściu w życie reguł traktatu. Mówi się o wzroście PKB o 0,5 pkt proc. w ciągu 10 lat po podpisaniu porozumienia. Cóż, to osiągnięcie w granicach błędu statystycznego, za to wymaga spełnienia wielu warunków.
Dowiedziono, że modele wykorzystane przez Komisję Europejską do wyliczenia tych niewielkich korzyści, które może przynieść porozumienie, nie są, delikatnie mówiąc, najtrafniejsze. Badacze z Tufts University wskazują w swoim raporcie, że TTIP doprowadzi w Europie do zmniejszenia PKB, utraty ok. 600 tys. miejsc pracy, spadku przychodów budżetowych i wzrostu finansowej niestabilności.
Istnieją też teorie ekonomiczne, które kwestionują korzyści z podpisania TTIP przez UE w obecnej sytuacji. Odnosząca się do różnicy kosztów produkcji, teoria przewagi komparatywnej, która afirmuje wolny handel, działa w przypadku pełnego wykorzystania krajowego potencjału produkcyjnego. Wysokie bezrobocie i niski, a nawet ujemny wzrost gospodarczy w Europie sprawiają, że ten warunek nie jest spełniony. Dlatego też trzeba zweryfikować tezy o ekonomicznych zaletach podpisania TTIP.
Istnieją też badania ekonometryczne dotyczące globalnego handlu. Ich wyniki zgadzają się z wynikami raportu badaczy z Tufts. Mówią o braku empirycznych dowodów na to, że globalny handel powoduje wzrost gospodarczy, to raczej wzrost sprzyja rozwojowi handlu. Przytoczone przez niego dane wręcz wskazywały, że wzrost handlu może hamować wzrost gospodarczy. W uproszczeniu wygląda to tak: zmniejszenie udziału płac w PKB zmniejsza popyt w konkretnym państwie, co z kolei ma wpływ na wzrost gospodarczy.
Wedle przecieków porozumienie TTIP dotyczy bezpośrednio lub pośrednio większości gospodarki, a więc w konsekwencji wpływa na całe społeczeństwo. Wprowadza rewolucyjne zmiany w trybie rozstrzygania sporów fundamentalnych dla całych narodów.
Lecz tak naprawdę niczego na pewno nie wiemy. Wydano instrukcje, zgodnie z którymi dziennikarze i obywatele nie mogą mieć dostępu do toczących się dyskusji.
Jedni z nielicznych eurodeputowanych, którzy mieli możliwość zapoznania się z pełnym tekstem negocjowanego porozumienia, musieli stoczyć o to ciężki bój. Żeby przeczytać treść negocjowanych umów, podpisywali 14-stronicowy dokument pełen sankcji, złożyli przyrzeczenia nierozgłaszania tekstu. Lektura dokumentów, po zostawieniu rzeczy osobistych w schowku, odbywa się w chronionej sali pod stałym nadzorem.
Inne zasady obowiązują np. członków delegacji Stanów Zjednoczonych. W jej skład wchodzi ponad 600 konsultantów wyznaczonych przez korporacje. Dysponują oni nieograniczonym dostępem do dokumentów, jak i negocjatorów z amerykańskiej administracji.
Historia z ACTA pokazuje, że negocjacje międzynarodowe prowadzone w tajemnicy, nie mogą skutkować niczym dobrym. Istnieje obawa, że gdy TTIP będzie gotowy, na reakcję będzie za późno, a według sygnałów z Brukseli, Komisja Europejska spróbuje sfinalizować negocjacje do końca roku.
Na szczęście, po doświadczeniach z ACTA, a także dziś już powszechnie znanych, tragicznych w wielu dziedzinach dla Meksyku konsekwencjach obowiązywania NAFTA, uaktywniło się wiele środowisk, które próbują monitorować sprawę. Komisja Europejska zignorowała petycję przeciwko TTIP podpisaną przez 1,4 mln obywateli, jak i wyniki zorganizowanych przez siebie konsultacji, w których 97 proc. uczestników opowiedziało się przeciwko włączaniu do TTIP mechanizmu rozstrzygania sporów między państwami a inwestorami. Powstają jednak liczne raporty i strony internetowe, a nawet w niektórych krajach o wyższej świadomości społecznej odbyły się demonstracje.
Pod wpływem tych działań KE ujawniła coś w rodzaju szkicu omawianych regulacji, co jednak nie zadowoliło przeciwników i podejrzliwych. Przeciwko TTIP i bliźniaczej TTP (Trans-Pacific Partnership) opowiedziało się wielu czołowych amerykańskich ekspertów prawnych z uniwersytetów Harvarda, Yale i Berkeley, a dołączył do nich Joseph Stiglitz.
Twierdzą oni, że regulacje zawarte w porozumieniach są bardzo szkodliwe dla amerykańskiego systemu wymiaru sprawiedliwości. Jego budowane przez dziesięciolecia normy oparte są na zasadach przejrzystości, precedensów oraz możliwości odwoływania się od niekorzystnych decyzji. Wszystkie te zasady są w nowych porozumieniach pomijane, bo przewidują prywatne, nieprzejrzyste i bardzo kosztowne postępowanie arbitrażowe. Poza tym takie rozwiązanie często obfituje w konflikty interesów; na przykład arbiter może być "sędzią" w jednym postępowaniu i adwokatem w innej sprawie z nim powiązanej.
Połowa ze 150 największych gospodarek świata to międzynarodowe koncerny. Zasoby, które do swojej dyspozycji mają zarządy BP, GE czy dużo od nich młodsze Apple i Google są wielokrotnie większe niż te, którymi zarządzają rządy większości państw. Przez stulecia między korporacjami a rządami istniała swego rodzaju symbioza.
Najpotężniejsza w historii korporacja, Brytyjska Kampania Wschodnio-Indyjska miała nadany jej przez królową Elżbietę I monopol na handel z Indiami i państwami z Azji południowo-wschodniej. Posiadała własną armię, zawierała sojusze polityczne, zarządzała koloniami, czyli brytyjskimi Indiami, stworzyła państwo - Singapur. Miała prawo emitować własną walutę. Spora liczba posłów do Izby Gmin "siedziała u niej w kieszeni". Jej potęga i rozwój były ściśle powiązane z potęgą i wzrostem znaczenia Wielkiej Brytanii. Departament Stanu USA na przełomie XIX i XX w. był swego rodzaju biurem handlowym Standard Oil, a przychody z eksportu ropy naftowej miały istotne znaczenie dla powstania amerykańskiego bogactwa. Nie znaczy to jednak, że wszyscy obywatele państw, w których korporacje powstały, mieli z tego korzyści.
Milton Friedman już wiele lat temu ostrzegał, że korporacje stanowią poważne zagrożenie dla wolności, ponieważ kiedy stają się naprawdę duże, to są w stanie kontrolować rządy. Teraz jego scenariusz się konkretyzuje. Jeżeli nowe regulacje TTIP i TTP zostaną podpisane, i obok NAFTA zaczną funkcjonować, dojdzie do swoistego podziału świata na sferę, gdzie władzę sprawować będą rządy silne, choć najczęściej powstałe nie w wyniku demokratycznych wyborów oraz strefę, w której rządy, choć mające mandat społeczny zostaną zdominowane przez korporacje, rządzone przez ludzi, na których społeczeństwo nie ma wpływu.
Trudno ocenić, co gorsze. Nieformalne wpływy wielkich ponadnarodowych koncernów już dziś są olbrzymie. Rzadko uchwalane jest prawo i podejmowane decyzje sprzeczne z interesami korporacji finansowych, naftowych, farmaceutycznych czy zbrojeniowych. Wiedza o tym jest tajemnicą poliszynela. Czy chcemy jednak, by zostało to oficjalnie usankcjonowane?
Lech Godziński