Tylko recesja może zatrzymać inflację

Nadchodząca szybkim krokiem recesja prawdopodobnie zahamuje, a może nawet osłabi będący już poza kontrolą wzrost cen w Polsce. Najważniejsze pytanie jest teraz nie o to, czy inflacja przebije 20, czy może 40 proc., ale o ile skurczy się polska gospodarka w przyszłym roku. Wiele sygnałów wskazuje, że skurcz ten może być bardzo silny i bardzo bolesny.

Pamiętasz jak dokładnie rok temu wiozłeś rodzinę na wakacje nad morze, a pod drodze zatrzymaliście się na schabowego-giganta w przydrożnej jadłodajni? Wakacje nad morzem i schabowy-gigant dla całej rodziny to już przeszłość. Pięćset plus na trzech synów nie starcza, żeby cokolwiek odłożyć. Owszem, w pracy dostałeś podwyżkę i to przyzwoitą... Ale na swoje nieszczęście - wziąłeś kredyt.

Reklama

Wziąłeś kredyt na mieszkanie wtedy, gdy prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński zapewniał, że stopy nie wzrosną co najmniej do końca jego kadencji. Czekałeś na taką okazję, bo mieszkanie kątem u teściowej bywało dotkliwe, mimo że ma całkiem ładny domek.

Zanim kadencja prezesa się skończyła zamiast niespełna 1400 zł raty płaciłeś już prawie 2300. Dlatego nie zjesz w tym roku schabowego-giganta po drodze na wakacje i nie kupisz synom dodatkowej porcji lodów na deptaku w Gwiżdżewie. Od soboty spędzasz urlop w altance na działce teściowej i wyrzekasz na szpaki, że zjadły wszystkie czereśnie. A będzie jeszcze gorzej.

Czerwcowe dane o inflacji, która według wstępnego szacunku wyniosła 15,6 proc. rok do roku były o tyle zaskakujące, że po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy tylko nieznacznie (o 0,1 punktu procentowego) przebiły konsensus ekonomistów. Wcześniej przez wiele miesięcy ich prognozy nie nadążały za faktycznym wzrostem cen. Teraz jednak inflacja może zmniejszyć dynamikę z trzech powodów.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Trzy powody spowolnienia inflacji

Po pierwsze presja inflacyjna słabnie w gospodarce światowej. Wzrost cen energii i paliw spowodował ograniczenie popytu na towary i usługi. Spadek popytu złagodził możliwości podnoszenia cen spowodowane niedostatkiem podaży wynikającym z ograniczeń w łańcuchach dostaw i wzrostem kosztów producentów. Ceny paliw i energii zaczynają się stabilizować, co zmniejsza inflacyjną presję.

Po drugie, już w czerwcu złagodniał wzrost cen żywności (wyniósł on zaledwie 0,7 proc. licząc miesiąc do miesiąca). Czerwiec, lipiec i sierpień były zawsze okresem, kiedy żywność taniała z powodów sezonowych. Ceny żywności ponownie gwałtownie wzrosną dopiero na jesieni i tak już będzie zapewne do kolejnego przednówka. A potem - jeszcze drożej. 20-procentowy wzrost cen żywności pod koniec tego roku nie przekracza wyobraźni nawet najbardziej urzędowo-optymistycznych analityków.

Po trzecie, dane o sprzedaży detalicznej w maju pokazały już spadek popytu konsumpcyjnego. To - najprawdopodobniej - osłabiło wzrost inflacji bazowej, która w czerwcu licząc miesiąc do miesiąca podskoczyła "zaledwie" o 0,9 proc., czyli mniej niż w kwietniu i w maju. Popyt słabnie pomimo potężnego wciąż zastrzyku wydatków uchodźców z Ukrainy. To może znaczyć, że porównywalny popyt, taki jak w okresie przed wojną, a więc z wyłączeniem wydatków uchodźców, skurczył się znacznie bardziej niż to wynika z danych GUS. Brak rzetelnych statystyk nie pozwala kategorii tych od siebie oddzielić.

Dlaczego ceny będą dalej szybko rosnąć

Czy to znaczy, że żegnamy się z inflacją? Oczywiście - nie. Po pierwsze od jesieni czeka nas ponowna galopada cen żywności. Po drugie, choć ceny energii i paliw na świecie zaczęły się stabilizować, jest ryzyko, że na jesieni i w zimie znowu ruszą w górę. Ale jeszcze ważniejsze od tego są dwa czynniki. Oba wskazują na to, że wysoka inflacja może być trwała i uporczywa. Są typowe wyłącznie dla Polski. A wynikają z błędów w polityce rządu, a zwłaszcza z błędów w polityce pieniężnej, o czym zresztą pisaliśmy już Interii.    

O ile - ekonomiści mówią zgodnie - oczekiwania inflacyjne i w USA, i w strefie euro są solidnie zakotwiczone, w Polsce zerwały się one całkowicie z uwięzi. Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego mówił niedawno podczas Europejskiego Kongresu Finansowego, że jego instytucja prowadzi badania oczekiwań inflacyjnych na własną rękę. Wynika z nich, że Polacy spodziewają się inflacji w granicach 20-40 proc.

Drugim powodem, dla którego inflacja może być i wysoka, i uporczywa jest silny wzrost płac. Wprawdzie w maju, licząc rok do roku, rosły one wolniej niż ceny, ale w poprzednich miesiącach rosły znacznie szybciej pozwalając producentom przerzucać koszty na konsumentów. To oznacza spiralę cenowo-placową, czyli jak mówią uczenie ekonomiści -  efekty drugiej rundy. W ekonomii takie zjawisko jest uważane za najgorszy możliwy scenariusz. A on realizuje się właśnie w Polsce dzięki polityce pieniężnej NBP.

Były wiceminister finansów, a obecnie główny ekonomista BCC Stanisław Gomułka wyliczył, że w 2022 rok weszliśmy z nadmiarem ok. 300 mld zł pustego pieniądza, wykreowanego poprzez transfery i dotacje w okresie pandemii. To ponad 12 proc. polskiego PKB. Póki ceny nie wzrosną na tyle, żeby skonsumować ten pieniądz, inflacja będzie uporczywa. Stanisław Gomułka uważa, że może się to stać dopiero pod koniec przyszłego roku.   

Od siedmiu ostatnich lat rządzący stawiali na popyt wzmacniany transferami socjalnymi, podczas gdy podaż, zakłócona dodatkowo przez pandemię, przestała za nim nadążać. Inwestycje w Polsce (w stosunku do PKB) należą do najmniejszych w Europie. Z powodu braku inwestycji polska gospodarka stała się zacofana, a zwłaszcza dostarczający jej paliwa sektor energetyczny. Rząd jednak średnio wypełnia jak na razie tzw. kamienie milowe z Krajowego Planu Odbudowy, co stawia pod znakiem zapytania napływ funduszy z Unii. Pieniądze te mogłyby wzmocnić inwestycje, posłużyć modernizacji i wzmocnić złotego. Wszystko to przeciwdziałałoby inflacji.  

Scenariusze dla Polski

Czy jest coś, co może ten dramatyczny scenariusz przerwać? Zapobiec temu, żeby roczny wzrost cen, jak uciekająca przed lwem gazela, nie przeskoczył 20 proc. i nie poszybował znacznie wyżej? Jedynie recesja. A to znaczy, że będzie jeszcze gorzej.

Pod koniec lipca wrócisz do swojego magazynu, w którym jesteś starszym, cenionym pracownikiem. Magazyn już od miesięcy pękał w szwach, bo twoja firma gromadziła zapasy dóbr pośrednich zdając sobie sprawę z tego, iż dostawcy (łańcuchy dostaw) mogą nawalić w każdej chwili, wiec miałeś sporo roboty. Ba, mówiło się nawet, że firma wzięła na to kilka milionów kredytu, wierząc, że będzie miała zamówienia na produkcję. Kiedy wrócisz do pracy, magazyn będzie zawalony po dach, bo idzie do niego niesprzedana produkcja. Zamówienia kapią jak woda z zepsutego kranu w altance teściowej. Tak będzie jeszcze dwa, trzy miesiące, a potem zaczną się zwolnienia.  

Przez miniony rok polskie przedsiębiorstwa kierując się obawami o zakłócenia w łańcuchach dostaw gromadziły zapasy, które zresztą przez minione dwa kwartały znacząco podbiły polski PKB. Zadłużenie dużych oraz średnich i małych firm w bankach z tytułu kredytów obrotowych wzrosło od końca maja 2021 do końca kwietnia tego roku o ponad 38 mld zł, czyli o ponad 28 proc. Jeśli zapasy te nie zostaną zamienione na produkty, jeśli produkcja nie zostanie sprzedana, zadłużone przedsiębiorstwa będą musiały spłacić kredyty. Staną w obliczu bankructwa. I będą zwalniać.

Ubezpieczyciel należności Allianz Trade obliczył, że w maju tego roku niewypłacalności firm było o 17 proc. więcej niż rok temu i o 150 proc. więcej niż w maju 2020 roku, czyli w czasie pierwszej fali pandemii. Polski Instytut Ekonomiczny alarmuje, że sytuacja finansowa przedsiębiorstw pogarsza się, a indeks koniunktury MIK (obliczany przez PIE wraz z Bankiem Gospodarstwa Krajowego) pokazał bardzo silne pogorszenie płynności - zwłaszcza mniejszych firm - w ciągu ostatnich miesięcy.

Recesja już bardzo prawdopodobna

Popyt słabnie w całej światowej gospodarce i dla różnych regionów prawdopodobieństwo wystąpienia recesji gwałtownie rośnie. Fed z Atlanty prognozuje zerowy wzrost PKB USA kwartał do kwartału już w II kwartale. O ile jeszcze kilka miesięcy temu mikrochipy były dobrem niemal niedostępnym, teraz ich producenci sygnalizują, że popyt na nie spada. W ubiegłym tygodniu Micron Technology podał, że rynek "znacznie osłabł w bardzo krótkim czasie". To skutek globalnej inflacji i powszechnego na świecie zaciskania pasa przez konsumentów. Taki skurcz popytu to prosta droga do recesji.

Po ostatniej podwyżce stóp przez Fed o 75 punktów bazowych prawdopodobieństwo recesji w USA wzrosło z ok. 30 do ok. 60 proc. - podali analitycy banku inwestycyjnego Morgan Stanley. Mimo to w USA i strefie euro podstawowym scenariuszem zakładanym przez ekonomistów jest wciąż "miękkie lądowanie", czyli co najwyżej płytka i krótkotrwała recesja, spadek PKB kwartał do kwartału lub wyjście na "zero". W Polsce wcale tak być nie musi, choć wielu analityków jeszcze w "miękkie lądowanie" wierzy. Jaki jest tego powód?

Konsumenci w Polsce wydają przeciętnie znacznie więcej na żywność niż w bardziej rozwiniętych krajach. A żywność - jak już pisaliśmy - jest głównym faworytem do tego, żeby od jesieni ciągnąć najmocniej inflację i pochłaniać coraz większą część dochodów rozporządzalnych konsumentów.

Przeciętnie polscy konsumenci wydają więcej niż w rozwiniętych krajach na drożejącą (kiedyś nadejdzie zima) energię i na ogrzewanie domów. Gdyby porównać tylko te części składowe koszyków dóbr i usług, to na pozostałe wydatki Polakom zostaje proporcjonalnie znacznie mniej pieniędzy niż konsumentom w USA czy w Niemczech. A to zdecyduje o znacznie silniejszym spadku popytu na inne dobra. W Polsce prawdopodobieństwo recesji wynosi obecnie 75 proc. - podało Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych (BIEC) w ostatnim raporcie. 

Recesja może nadejść szybko i być bardzo głęboka

O tym, że polska gospodarka słabnie, świadczą już majowe twarde dane - o produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej. Widzimy rozgrzany do czerwoności wzrost cen producentów (24,7 proc. rok do roku), a z drugiej niższy od inflacji wzrost płac, co nie pozwala już tak łatwo przerzucać kosztów produkcji na konsumentów.

Najbardziej niepokojące są jednak dane miękkie - załamanie się koniunktury konsumenckiej do poziomów gorszych niż po wybuchu pandemii. Recesję zapowiada wyjątkowo silny spadek wskaźnika PMI do 44,4 w czerwcu. Odczyt PMI był nie tylko jednym z najgorszych w Europie, ale też najniższym od pierwszej fali pandemii w 2020 roku. PMI dla polskiego przemysłu był jeszcze w kwietniu o 8 pkt wyższy, a w lutym - o ponad 10 pkt.

S&P Global, do którego należy obliczająca indeks PMI firma badawcza IHS Markit podał, że większe spadki PMI w Polsce odnotowano jedynie w szczycie kryzysu finansowego oraz w czasie pandemii. Dynamika spadku PMI zapowiada nie tylko szybką, ale bardzo głęboką recesję.

Polska gospodarka jest na recesję zupełnie nieprzygotowana. Nie została przez ostatnie lata zmodernizowana, jest wysoce energochłonna, a czerpana energia pochodzi nie tylko z "brudnych" ale też najbardziej kosztownych obecnie źródeł. Wydajność pracy przez lata nie nadążała za wzrostem płac, więc przedsiębiorstwa muszą zwalniać. Scenariusz głębokiej recesji już na jesieni tego roku jest coraz bardziej prawdopodobny. A równocześnie w paradoksalny sposób mogą się spełnić niedawne jeszcze zapowiedzi prezesa NBP, że inflacja jest tylko "przejściowa".

Jacek Ramotowski

Zobacz również:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | recesja | stagflacja | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »