Unia to dobra koncepcja, a tak fatalne wykonanie!
Unia Europejska to dobra koncepcja, jednak jej struktura pozostawia wiele do życzenia. Została utworzona jako "ponadnarodowa organizacja, dzięki której wojna stałaby się pojęciem niewyobrażalnym i praktycznie niewykonalnym, a demokracja zostałaby wzmocniona". Trafna definicja narodu to "granice, język, kultura".
Obecnie UE ma 28 członków i wspólną walutę. Każdy z tych 28 członków z definicji wnosi cenny wkład w kształt całej Unii. Równocześnie każdy z tych członków zachowuje własny parlament.
Natura powoduje, że ludzie są różni, od poziomu genotypu aż do poziomu fenotypu.
Gdybyśmy chcieli w pełni zaakceptować te różnice, z każdego kraju wybrać najlepsze elementy i utworzyć supermocarstwo - tj. UE - najlepszym sposobem byłoby przyjęcie wspólnego rządu i wspólnej waluty.
Znaczenie wspólnego rządu wykazała analiza przypadku Grecji, w której przeprowadzono symulację przyszłego rozwoju wydarzeń i potencjalnych żądań ze strony pozostałych państw południa UE.
Bruksela pobiera podatki z państw członkowskich, które zasadniczo autonomicznie starają się poprawić swoje uwarunkowania; część tych podatków trafia do Europejskiego Banku Centralnego. Następnie EBC udziela z tych środków pożyczek według potrzeb i aktualnie przyjętej polityki. UE to jeden kraj, jedna barwna kultura, przy czym każda z barw pochodzi z poszczególnych kultur składowych, jeden główny język, jedna waluta, jeden rząd i jedna gospodarka. W efekcie otrzymujemy naród UE.
Wyobraźmy sobie jednak, że UE ma centralny, niewielki parlament - wybrany demokratycznie, z równą liczbą reprezentantów poszczególnych krajów, którzy bezpośrednio odpowiadaliby przed swoimi obywatelami - parlament, który podejmowałby decyzje w sprawie budżetu i dokonywałby sprawiedliwego podziału środków budżetowych zgodnie z kierunkiem i wizją przyszłości dla całej UE. Podkreślam - dokonywałby podziału środków, nie udzielałby pożyczek.
Podobna sytuacja ma obecnie miejsce w Stanach Zjednoczonych, gdzie rząd federalny dokonuje podziału środków pomiędzy mniej produktywne stany. W efekcie stany, które produkują mniej, np. Missisipi czy Alabama, są dofinansowywane przez bardziej produktywne stany, takie jak Nowy Jork czy Kalifornia.
A jednak jest to nadal jeden kraj, jeden lud, jedna waluta, przy czym rządowa alokacja środków jest zgodna z wizją przyszłości i ma na celu poprawę warunków całej ludności kraju.
Obecnie w UE w przypadku, gdy jakiś kraj ma niską produktywność (zwykle w związku ze zbyt dużą liczbą agencji rządowych i podmiotów zależnych od rządu, ustanowionych w celu kupowania głosów i utrzymania rządu przy władzy w oparciu o czynnik ilościowy, a nie merytoryczny), UE udziela mu pożyczki na rozwiązanie problemu niskiej produktywności w oparciu o obietnice i projekcje obejmujące założenia obecnego, nieefektywnego rządu.
W przeszłości, gdy jakiś kraj odnotowywał gorsze wyniki lub zbyt wysokie bezrobocie, mógł dodrukować sobie trochę własnej waluty, aby rozruszać gospodarkę i zmniejszyć bezrobocie.
Obecnie takie kraje nie mogą już dodrukować sobie pieniędzy, ponieważ waluta jest centralnie sterowana.
Uzależnione są one zatem od środków pochodzących z organu centralnego.
Zamiast jednak otrzymywać środki w ramach podziału budżetu (jak ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych), otrzymują je w formie pożyczki. Następnie kraje takie muszą spłacić te pożyczki poprzez zaciąganie nowych pożyczek z kapitalizacją odsetek od poprzednich pożyczek i tak dalej, a dług rośnie wykładniczo do momentu, gdy pewnego dnia organ centralny oświadcza: "Nie udzielimy wam więcej pożyczek, o ile nie zbiedniejecie i nie dokonacie cięć (oszczędności), aby spłacić dług".
Mamy więc samonakręcającą się spiralę, w której aby spłacić zadłużenie, należy zaciągnąć nowy dług.
Pewnego dnia, gdy nie będzie już niczego, co by można oddać w zastaw, nieefektywny kraj nie wywiąże się z zobowiązań. Wierzyciele zdyskredytują go i zażądają spłaty pożyczki poprzez konwersję na akcje lub przejęcie/przewłaszczenie majątku stanowiącego zabezpieczenie pożyczki. Mamy zatem scenariusz, w ramach którego ostatecznie jedno państwo członkowskie UE dysponowałoby całością pieniędzy i byłoby właścicielem wszystkich pozostałych krajów.
To nie unia, a przejęcie, inwazja ekonomiczna, wojna prowadzona za pomocą finansów zamiast broni.
Gdy państwa wszczynają ekonomiczne wojny, nieuniknioną konsekwencją jest ludzkie cierpienie.
Z drugiej strony, gdyby UE miała jeden, niewielki rząd centralny, jak mogłaby rozwiązać ten problem? Mogłaby najpierw zadać sobie kluczowe pytanie: jak możemy zużytkować nieruchomości w Grecji w sposób maksymalnie korzystny dla całej UE?
Co oferuje Grecja?
1.Słońce: może instalacje fotowoltaiczne produkujące energię dla całej UE?
2.Wiatr: w przeciwieństwie do Europy kontynentalnej, na terenie Grecji znajdują się jedne z najbardziej wietrznych obszarów europejskich (7-11+ m/s), gdzie można by zainstalować turbiny wiatrowe do produkcji energii elektrycznej.
3.Duże nasłonecznienie umożliwia uprawę doskonałych organicznych i wyjątkowo aromatycznych owoców i warzyw.
Wykorzystajmy ziemię pod uprawy. Nie dofinansowujmy greckich rolników, aby mogli zakopywać owoce tak, by reszta UE mogła utrzymać sztucznie zawyżone ceny (przy czym w nocy ubodzy imigranci wygrzebują te owoce i sprzedają je na lokalnych targach za pół ceny - zakopywanie owoców i warzyw obraża naturę).
4.Wyspy i turystyka.
Nie możemy mieć 28 rządów. Niektóre z nich są bardziej efektywne i skuteczniejsze od innych. Mniej skuteczni zatem tracą, a bardziej efektywni - zyskują. Mamy też spór i konflikt pomiędzy zwolennikami poszczególnych stylów rządzenia, genotypów i fenotypów itd., co ostatecznie prowadzi do rozłamu. To nie jednoczy. To daje jedynie grupie państw złudzenie jedności, podczas gdy wewnętrznie konkurują ze sobą do ostatniej krwi. Amerykański model z rządem centralnym jest znacznie lepszy.
Z jednej strony ważne jest, by mieć niewielki rząd wspierający inicjatywy gospodarcze nie poprzez dotacje, a przez nakładanie mniejszych podatków (środki płynęłyby do znacznie mniejszego rządu) i promujący przedsiębiorców. Ryczałtowy podatek konsumpcyjny na poziomie około 15% (podobny do podatku zaproponowanego w Stanach Zjednoczonych) zamiast podatku dochodowego, podatku spadkowego, VAT i wszelkich innych pomysłów i tworów fiskalnych zwiększyłby przejrzystość, wsparłby ducha przedsiębiorczości sektora prywatnego i produktywność i sprawiłby, że UE zaświeciłaby przykładem całemu światu.
28 rodzin polityków nie chce jednak opuścić swoich wygodnych foteli i pozwolić, by władza wymknęła im się z rąk. Jeden mniejszy rząd byłby bardziej zasadny merytorycznie, ponieważ każdy z jego członków osobiście odpowiadałby przed obywatelami, a w przypadku, gdyby ich praca nie przynosiła oczekiwanych rezultatów, byłby również łatwo zastępowalny. Na straży merytokracji staliby wszyscy obywatele.
Dziś media są własnością i pozostają pod kontrolą rządów.
Na wynik referendum w sprawie oszczędności wpłynęły rządowe media, sugerując, że "tak" i "nie" dotyczyło euro - przy czym w greckim referendum nie padło pytanie o euro.
W przeszłości greckie pomidory były czerwone i słodkie jak miód. Dziś są importowane z północnej Europy i smakują niczym czerwone ogórki. Północ ma jednak przewagę w branży inżynieryjnej i maszynowej. Możemy pogodzić te różnice.
W latach 70. XX w. Grecja była niemal samowystarczalna pod względem produkcji mięsa; dziś większość mięsa jest importowana.
Gdyby się przejechać w głąb kraju, zobaczylibyśmy duże obszary, które dawniej przeznaczone były pod uprawy, a dziś leżą odłogiem, ponieważ nikt nie chce uprawiać ziemi w sytuacji, gdy dzięki dotacjom są "łatwiejsze metody" zarobku.
W przeszłości kraj odnotowujący gorsze wyniki mógł dodrukować pieniędzy, by wyrównać różnice pomiędzy eksportem a importem. Pozwalało to na zachowanie równowagi pomiędzy krajem a zagranicą.
Gdyby taki kraj chciał importować dany produkt lub usługę, musiałby zwiększyć produktywność, zmniejszyć bezrobocie i zwiększyć eksport, aby zrównoważyć taki import - i ułatwiłby to właśnie dodruk pieniędzy (przy okazji, zmniejszając siłę nabywczą i zwiększając inflację).
Wspólny, niewielki rząd! Utwórzmy mały, merytokratyczny rząd centralny złożony z równej liczby reprezentantów z każdego kraju, którzy bezpośrednio odpowiadaliby przed obywatelami. Podobnie jak miało to miejsce w starożytnej Grecji, ten, kto chciałby służyć (pracownik służby cywilnej, a NIE "cywilny król") w ramach takiego rządu przekazywałby cały majątek na rzecz ludu/na cele publiczne na czas kadencji, a po jej zakończeniu bez jakichkolwiek skandali itp. mógłby odzyskać go z powrotem. W przypadku uznania go za winnego jakichkolwiek czynności lub zaniedbań podczas pełnienia swojej funkcji, majątek pozostawałby pod kontrolą obywateli.
Jeden budżet, z którego środki byłyby rozdzielane, a nie pożyczane poszczególnym krajom, zgodnie z kierunkiem i wizją przyszłości oraz zgodnie ze strategicznymi potrzebami poszczególnych państw członkowskich na rzecz poprawy warunków ludności całej UE jako jednego narodu.
Czy 28 prezesów, dyrektorów finansowych, kontrolerów itp., czyli te 28 rządów, odda swoje stanowiska na rzecz utworzenia nowego centralnego rządu?
Jeżeli nie, być może w grę wchodzi tu kwestia natury i entropii.
Być może jest to entropiczna reakcja, która powinna była już dawno nastąpić. Mam nadzieję, że obywatele UE będą ponad to i ewoluują w kierunku jednego narodu UE i historia już nie będzie się powtarzać, jak miało to miejsce w Stanach Zjednoczonych około 200 lat temu przy okazji konfliktu na linii Północ-Południe.
Ostatecznie, może to po prostu trudności o charakterze czysto ewolucyjnym? Czy zdołamy spojrzeć na to w szerszej perspektywie i wyciągnąć wnioski z przeszłości, aby uzyskać końcowy rezultat bez trudnego okresu przejściowego?
Nikt nie chce powtórki z amerykańskiej wojny secesyjnej - konfliktu na linii Północ-Południe, tym razem na europejskiej ziemi.
Dmitri Masselos
_ _ _ _ _ _ _ _