Walka o Unię trwa
Ostatnio zrobiło się szczególnie głośno wokół wypowiedzi brytyjskiego premiera Davida Camerona, który zakomunikował, że chce zapytać brytyjskich wyborców o to, czy chcą dalszego członkostwa jego kraju w Unii Europejskiej. Za szumną zapowiedzią Camerona stoi wiele czynników, ale jeden z nich wydaje się najważniejszy - to podjęcie próby reformy UE pod przywództwem Wielkiej Brytanii.
- Kilka dni temu premier Wielkiej Brytanii David Cameron zapowiedział, że jeśli w 2015 r. wygra wybory, to przed rokiem 2017 przeprowadzi w swoim kraju referendum na temat pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Według Camerona będzie to referendum za lub przeciw brytyjskiemu członkostwu w UE. Jego zdaniem, jeśli Wielka Brytania zdecyduje się na wyjście ze struktur wspólnoty, nie będzie już powrotu. Brytyjski premier dodał, że po roku 2015 będzie chciał odebrać UE część uprawnień.
Jak zaznaczył Cameron, kwestia brytyjskiego członkostwa w UE to temat coraz gorętszej debaty publicznej w jego kraju i nie może lekceważyć swoich wyborców. Zresztą prawie natychmiast po jego wypowiedzi pojawiły się różne sondaże na temat preferencji Brytyjczyków w sprawie ich dalszego członkostwa kraju w UE. Według sondażu dziennika "The Times" 40 proc. badanych głosowałoby za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE, a 37 proc. optowałoby zaś za pozostaniem. Uwzględniając pozostałe 23 proc. autorzy sondażu szacują nawet, że aż 53 proc. Brytyjczyków byłoby za wyjściem z UE, a jedynie 47 proc. wolałoby w niej zostać. Dostępne wyniki badań opinii publicznej uwiarygodniały wypowiedź brytyjskiego premiera na temat unijnego referendum. Perspektywa wyjścia Wielkiej Brytanii z UE odbiła się szerokim echem w europejskiej prasie, która zaczęła na kanwie wystąpienia Camerona akcentować, że Europa bez Wielkiej Brytanii będzie słabsza. Ale w wypowiedzi Camerona na temat referendum uwagę zwrócił termin, jaki został przez niego podany - 2017 r. - a więc aż za cztery lata.
Uwzględniając współczesną dynamikę zmian sytuacji politycznej i gospodarczej to niezwykle odległy termin. Mogłoby to wskazywać, że objawiony publicznie zamysł Camerona ma na celu wzmocnienie jego politycznej pozycji w kraju, bowiem propozycja skierowana do brytyjskiego odbiorcy, lubiącego podkreślać inność swojego kraju, na pewno jest zamierzeniem, mogącym przynieść poprawę notowań w sondażach. Zresztą już sam fakt możliwości wypowiedzenia się przez Brytyjczyków w tej ważnej sprawie jest dobrym ruchem wyborczym. Ale czy Cameronem mogły kierować tylko tak doraźne względy polityczne? Mało prawdopodobne. Wiele wskazuje, że za propozycją zorganizowania w Wielkiej Brytanii referendum unijnego stoją o wiele ważniejsze motywy. To przede wszystkim przejaw nowej brytyjskiej polityki, której celem będzie przeciwstawienie się hegemonii Niemiec w UE. Sprawa referendum może być jednym z elementów przetargowych w forsowaniu przez Camerona rozwiązań unijnych, na których będzie mu zależało w przyszłości.
Ostatnie dwa lata to czas, gdy Niemcy coraz bardziej stawały się faktycznym przywódcą Unii Europejskiej. Niemcy, widząc coraz poważniejsze oznaki nadciągającego do Europy kryzysu, postanowiły same chwycić europejski ster i wyznaczać kierunek dalszego kursu. Wielu obserwatorów europejskiej polityki żartowało nawet, że jeśli ktoś chciałby zadzwonić do Europy, to powinien wybrać numer urzędu kanclerskiego w Berlinie, bo właśnie tam zapadają najważniejsze decyzje w sprawie przyszłości całej UE. Najbardziej czytelnym przejawem rosnącego przywództwa Niemiec było ubiegłoroczne wstąpienie Angeli Merkel, podczas Forum Ekonomicznego, w szwajcarskim Davos. Niemiecka kanclerz oświadczyła wówczas, że europejski pakt fiskalny to dopiero pierwszy krok w kierunku większej integracji w Europie. W efekcie której miałoby powstać europejskie superpaństwo, ze znacznie bardziej skoordynowaną polityką. Jak można było się wówczas domyślać z wypowiedzi kanclerz Merkel, przyszła europejska polityka powinna być projektowana właśnie w Berlinie. W podobnym duchu wypowiadali się w ostatnich kilkunastu miesiącach także niemieccy ministrowie.
Jesienią 2012 r. niemiecki minister finansów, Wolfgang Schäuble, w wywiadzie dla "Financial Times" zapowiedział nawet, że Niemcy mają plan scentralizowanej europejskiej polityki podatkowej, skonstruowanej oczywiście na niemiecką modłę. Ale mało tego. Niemcy rozpoczęli również starania o to, aby zyskać w Europie stronników dla idei przyszłego niemieckiego przywództwa w Europie. Takim stronnikiem stał się, między innymi, szef polskiego MSZ Radosław Sikorski, który podczas swojego wystąpienia w Berlinie, w dniu 28 listopada 2011 r. na Forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej, zaapelował, aby Niemcy były liderem reform w UE i podjęły się faktycznego europejskiego przywództwa. Ale kolejne miesiące 2012 r. pokazały, że Europę coraz mocniej dotyka kryzys i jest on coraz bardziej namacalny. Spowolnienie wzrostu gospodarczego najbardziej dotknęło kraje południa Europy. Poważnie pogorszyła się ocena wypłacalności wielu z nich. W przypadku Grecji mogliśmy mówić o bankructwie, a Hiszpania, Portugalia i Włochy praktycznie znalazły się w połowie drogi do bankructwa - tak przynajmniej widzą ten problem agencje ratingowe. Dzisiaj tak naprawdę jeszcze nie wiadomo czym to się skończy. Europa będzie wymagała poważnych reform i silnego przywództwa. I właśnie Niemcy postanowili się tego podjąć.
Brytyjczycy z uwagą śledzili niemieckie posunięcia w UE w ciągu ostatnich dwóch lat. Gdy te zaczynały przybierać kształt bezalternatywnego niemieckiego projektu państwa, postanowili rozpocząć swoją grę na europejskim kontynencie. W istocie jest to gra o przyszłość UE i o to, jaką duszę będzie ona miała. Brytyjczycy na pewno nie byliby w stanie pogodzić się z faktem, że jest to dusza niemiecka. W ich myśleniu jest dużo historii, a w niej Niemcy prawie zawsze były wrogiem Wielkiej Brytanii. Niemcy nie mają zatem ani dobrej opinii, ani dobrej prasy w Wielkiej Brytanii. Brytyjskie bulwarówki epatują okładkami z Angelą Merkel przerobioną na Adolfa Hitlera.
Krytyczna ocena polityki Niemiec w Europie staje się coraz bardziej powszechna. Widać to szczególnie tam, gdzie dotarł już kryzys. I właśnie teraz nadszedł moment dla brytyjskiej ofensywy. Cameron dobrze wie, co robi. Domaga się takich reform UE, które de facto zwiększą zakres niezależności krajów członkowskich. To zupełnie odwrotny kierunek niż ten, jakiego chce kanclerz Angela Merkel i jej ministrowie.
dr Leszek Pietrzak
Autor jest dr. historii, przez wiele lat pracował w Urzędzie Ochrony Państwa, następnie w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Był również członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych