Węgiel po 2000 zł w gminach. "Tego drogiego nikt nie chce kupować"
Rządowa ustawa, dzięki której będzie można kupić tańszy węgiel poprzez samorząd lokalny, a którą dzisiaj przyjął Sejm, nie ucieszyła firm, dla których sprzedaż węgla stanowi główny profil działalności. Ich sytuacja raczej się nie poprawi, a może też znacząco się pogorszyć.
Podczas debaty sejmowej nad ustawą o dystrybucji węgla poprzez samorządy pojawiło się sporo głosów krytykujących rządowy projekt. Opozycja nie odnosiła się jednak do samej konieczności zapewnienia ludziom opału na zimę na samym progu (a właściwie już po przekroczeniu tego progu) sezonu grzewczego. Parlamentarzyści, szczególnie z KO, zwracali uwagę, że problemem nie jest przecież sama dystrybucja, ale raczej brak węgla.
Zgodnie z przyjętą ustawą o zakupie preferencyjnym paliwa stałego przez gospodarstwa domowe, samorządy będą mogły włączyć się w dystrybucję węgla kamiennego dla swoich mieszkańców. Gminy będą mogły kupować preferencyjnie węgiel importowany od spółek, w których bezpośrednim lub pośrednim udziałowcem jest Skarb Państwa (Węglokoks, PGE Paliwa). Przed zawarciem umowy gmina będzie zobowiązana do wstępnego oszacowania liczby gospodarstw domowych zainteresowanych zakupem paliwa stałego w ramach zakupu preferencyjnego, znajdujących się na terenie tej gminy.
Gminy, spółki gminne i związki gminne będą mogły kupować węgiel od importerów po 1,5 tys. zł za tonę, by następnie sprzedawać go mieszkańcom po nie więcej niż 2 tys. zł za tonę. Po uwzględnieniu dodatku węglowego, który wynosi 3 tys. zł, efektywna cena węgla za 1 tonę ma wynieść dla mieszkańców 1 tys. zł.
Różnica w postaci 500 zł za tonę to środki na pokrycie kosztów dystrybucji węgla przez gminy, m.in. kosztów transportu. W komunikacie wskazywano wtedy, że aktualna cena węgla na rynku to 2,7-3,5 tys. zł za tonę.
- Sieć dystrybucji działała w Polsce przez dziesiątki lat, inwestowała w infrastrukturę, środki transportu, specjalistyczne wagi, a samorządy nierzadko nie dysponują podobnym zapleczem. Marginalizacja składowisk oznacza wyrok dla wielu firm, falę upadłości i wzrost bezrobocia. Jeżeli w Polsce mamy tysiące składowisk, których prowizja wynosi zaledwie 8 proc. od tony, to gdzie jest sens puszczania tego węgla poprzez samorządy, zamiast przekazać go do ludzi? - pytał Piotr Borys z PO.
Podobne jest zresztą stanowisko samej branży, najdobitniej wyrażone poprzez jej reprezentantów w Izbie Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla. Zdaniem zarządu Izby, w projekcie chodzi tak naprawdę o upaństwowienie ostatniego wolnorynkowego bastionu węgla opałowego. - Przez odcięcie firm prywatnych od polskiego węgla znacjonalizowano dystrybucję węgla krajowego. Szacujemy, że z tego powodu zamknęło się już lub zawiesiło działalność około 30 proc. z niemal 5 tys. firm handlujących detalicznie węglem. Poprzez embargo na rosyjski węgiel, kilkudziesięciu prywatnych importerów zastąpiono państwowym duopolem. W prywatnych rękach została już tylko dystrybucja węgla importowanego i to właśnie o jej upaństwowienie w tym projekcie chodzi - ocenił Łukasz Horbacz, prezes zarządu IGSPW.
W dodatku, zdaniem IGSPW, jeżeli ruszy subsydiowana konkurencja ze strony samorządów, wówczas składom prywatnym grozi bankructwo, a 15-20 tys. ludzi straci pracę. - Od momentu pozbycia się prywatnych pośredników z dystrybucji węgla Polskiej Grupy Górniczej, jego ceny u producenta wzrosły w ciągu dwóch miesięcy nawet o 80 proc. - zauważa Łukasz Horbacz.
Jak to wygląda jednak na samym dole? Interia Biznes rozmawiała z przedstawicielami małych dystrybutorów węgla. Bez względu na to, czy handlują one dziś importowanym węglem, czy też ich składy pozostają puste - wszędzie dominuje pesymizm.
- Cóż, zapraszam do siebie. U mnie jest węgiel - mówi sprzedawca w jednym z łódzkich punktów handlu opałem. Rzeczywiście, cena sięga 3,8 tys. zł za tonę. Zdaniem przedstawiciela firmy wynika to z wysokiej jakości surowca. Węgiel pochodzi z kierunku wschodniego, który niedawno został odblokowany - zapewne chodzi o Ukrainę. Jednak niewiele osób kupuje, gdyż cena jest raczej zaporowa. - Jeżeli rzeczywiście niebawem pojawi się węgiel za 1,5-2 tys. zł, to raczej nikt nie będzie kupował tego droższego - dodaje sprzedawca, zwracając uwagę, że cena to dziś podstawowe kryterium.
Widać to przecież w Bełchatowie. Tamtejsza kopalnia uruchomiła sprzedaż węgla brunatnego dla odbiorców indywidualnych. Zanieczyszczony i niezbyt dobrze sprawdzający się w warunkach domowych opał wykupywany jest na pniu. Sekretem jest cena - 305 zł brutto za 1 tonę (ale bez akcyzy). Kupujących nie odstrasza więc jakość, ani nawet to, że węgiel brunatny sprzedawany jest tylko po wcześniejszym zamówieniu telefonicznym i wyznaczeniu przez sprzedawcę daty odbioru.
W gorszym nastroju jest współwłaściciel jednego z punktów składu opału w podwarszawskim Sulejówku. - Nie kupuję drogiego węgla z importu, bo nie ma dziś gwarancji jego jakości. Poza tym może być problem ze zbytem właśnie przez wzgląd na cenę - mówi. Składowisko może zostać nawet zamknięte do końca roku, bo sytuacja na rynku nie wróży szybkiej poprawy sytuacji. Przynajmniej zdaniem naszego rozmówcy.
Krzysztof Maciejewski