Wielkie przenoszenie

Od 17 lat lubelscy przedsiębiorcy - ojciec i syn - jeżdżą po całym świecie i demontują fabryki. Pol-Inowex jest jedną z kilku firm w Europie, która potrafi sprawić, że zakład znika z jednego miejsca i pojawia się w drugim.

Co sprawia, że ktoś podejmuje decyzję o przeniesieniu biznesu do innego kraju? Względy ekonomiczne. Gdy inwestycja przestaje się opłacać i nie rokuje dalszych wzrostów w danym miejscu, często może być relokowana. Dotyczy to szczególnie tych projektów, które wspierają inwestycje budowlane i wraz z zakończeniem budów muszą znaleźć inne źródło dochodów. By przenieść daną fabrykę czy taśmy produkcyjne w inne miejsce, potrzeba wiedzy, doświadczenia i odpowiedniego zaplecza technicznego. W Europie działa jedynie kilka firm, które obsługują tak duże projekty, między innymi Nürmont z Niemiec, Beck & Politzer z Wielkiej Brytanii czy Thiessen & Krammer z Niemiec. Wśród nich znajduje się polski Pol-Inowex, który, choć wyrósł z przemysłu cukierniczego, realizował już projekty dla branż cementowej, materiałów budowlanych, papierniczej czy energetycznej.

Reklama

Na początku był cukier

Biznes Jerzego i Bartosza Świderków sięga roku 1991, choć jego historia jest tak naprawdę starsza o kilkadziesiąt lat. Jerzy Świderek, absolwent łódzkiej politechniki, w 1967 r. pojechał do Austrii na praktyki w cukrowni. Po powrocie trafił do cukrowni w Opolu, gdzie chciał wdrażać takie rozwiązania, by dorównać poziomem do zachodnich zakładów. Potem zaczęła się seria projektów modernizacyjnych w polskim przemyśle cukrowniczym, w których Jerzy Świderek nadzorował pracę osób rozbudowujących cukrownie. Następnie była praca w lubelskiej cukrowni, skąd w 1986 r. wyjechał z ramienia Centrali Handlu Zagranicznego do NRD, by budować i umacniać socjalizm w bratnim kraju. W NRD Jerzy Świderek stawiał nowe cukrownie, modernizował istniejące, jednym słowem znał się na tego typu fabrykach jak mało kto. Po zjednoczeniu Niemiec okazało się, że to, co w bloku komunistycznym uchodziło za nowoczesne, wobec maszyn zachodnich jest raczej ubogim krewnym. Zaczęto zamykać poenerdowskie cukrownie. Co prawda, przez pierwsze dwa lata po zjednoczeniu wschodni Niemcy starali się modernizować sprzęt, ale potem straciło to sens. Tymczasem w Polsce pojawił się popyt na te urządzenia, szczególnie, że w większości były to nowe lub prawie nowe maszyny. Po urządzenia, których chcieli się pozbyć Niemcy, zaczęli zgłaszać się klienci ze wschodniej Europy, Azji. Podstawowym pytaniem było: "a kto to nam zdemontuje i zamontuje?". Świderkowie byli w Niemczech znani, więc rekomendowanie ich było dla fabryk czymś oczywistym. To był impuls do założenia własnego biznesu. - W tamtych czasach tak po prostu było, że każdy chciał brać sprawy w swoje ręce. Dla mojego pokolenia to było oczywiste, myślę, że to ja byłem sprężyną, która sprawiła, że ojciec zdecydował się na ten ruch - mówi Bartosz Świderek, wiceprezes Pol-Inowexu, syn Jerzego, jego prawa ręka i wspólnik w interesach, od dziecka wychowany w klimacie inżynieryjnym.

Tłuste lata

Zaczynali w trójkę - ojciec, syn i córka. W pierwszej fazie firma składała się z teczki i pliku wizytówek. Pracownicy byli zatrudniani na zlecenie przy konkretnych projektach. Świderkowie rozpoczęli biznes w branży cukierniczej i przez kilka pierwszych lat nie byli w żaden sposób zmuszeni do dywersyfikacji swoich klientów. Zresztą, nie musieli ich nawet szukać, to oni sami dzwonili z prośbą o relokację tego czy innego urządzenia bądź całej cukrowni. Lata dziewięćdziesiąte dla Pol-Inowexu to były złote lata. Mieli klientów z Polski, wschodu Europy, Iranu, Libanu, Chile. Czasem firma demontowała fabrykę w całości, czasem wyciągało się po prostu niektóre elementy zamówione przez klienta. Zamówień było tyle, że lubelska firma nie miała nawet możliwości fizycznie wykonać wszystkich. Nic nie trwa jednak wiecznie, w tym czasie przemysł cukrowniczy w Polsce przeszedł w ręce koncernów zagranicznych, do cukrowni popłynęły poważne kwoty na inwestycje. Nikt nie myślał już o szukaniu i montowaniu używanych urządzeń, tylko kupował nowe. Dla Pol-Inowexu oznaczało to koniec wygodnego życia i rozpoczęcie poszukiwań nowych klientów.

W stronę dywersyfikacji Zlecenia z Polski ustały, zlecenia zagraniczne co prawda utrzymywały się na tym samym poziomie, ale za to obroty spadły o 50 proc. Firma miała potencjał i moce przerobowe, pozostawało tylko znaleźć obiekty do przenoszenia. Jerzy Świderek postanowił pójść wcześniej utartym szlakiem i poprzez swoich niemieckich partnerów zaczął szukać innych branż. Pomału Pol-Inwex zaczął wykonywać coraz więcej prac poza cukrownictwem. Przełomowym okazał się rok 2004 i akcesja Polski do Unii Europejskiej. Od tego momentu firma mogła bez problemu wykonywać prace za granicą. Co prawda, demontaż zawsze był wyjątkiem w każdym prawodawstwie kraju europejskiego (jeśli ktoś kupił urządzenie za granicą, przez 3 miesiące mógł je demontować bez konieczności posiadania wizy), ale lokacja firmy poza UE stanowiła poważny problem dla potencjalnych zleceniodawców. Nagle ci, których Świderkowie musieli wcześniej namawiać, sami zaczęli dzwonić ze zleceniami.

Składanie bez plam

Na czym polega przenoszenie fabryk? - Najważniejsze w procesie relokacji jest odpowiednie oznaczenie, by potem udało się urządzenia złożyć i ponownie uruchomić - tłumaczy Jerzy Świderek, prezes Pol-Inowexu. Firma ma swój system znakowania liczbami. Do tego dochodzi wykonanie kilku tysięcy zdjęć i nagranie długich filmów podczas demontażu. - Nie było takich przypadków, że zupełnie nie udało się czegoś złożyć. Zdarzają się, oczywiście, czasami pewne problemy wynikające z tzw. błędów ludzkich. Choćby taka sytuacja, kiedy pracownik rozpoczyna oznaczanie, potem pomija ten proces i potem ponownie oznacza. Podczas składania urządzeń mamy wtedy do czynienia ze swojego rodzaju białą plamą i trzeba to korygować - mówi prezes Pol-Inowexu. Po dostaniu zlecenia zostaje wyznaczony project manager, ustala się potrzebne zasoby ludzkie i sprzęt. W tym biznesie trzy główne elementy - demontaż, transport i montaż - muszą na końcu dać optymalną cenę. Wszystko musi być wyważone, bo można na przykład zrobić tani i szybki demontaż, ale wtedy montaż będzie drogi. Najbardziej niewdzięcznym czynnikiem jest transport. Wymiary standardowej powierzchni pakunkowej ciągnika siodłowego to 250 cm x 260 cm x 1360 cm. Jeśli dane urządzenie uda się zapakować na taki samochód, koszty transportu są optymalne. Gorzej, gdy maszyny czy elementy są większe, a tak jest najczęściej, wówczas trzeba szukać innych rozwiązań. Jeśli coś można rozkręcić - rozkręca się, jeśli nie, to trzeba pociąć, ale w taki sposób, by dało się potem złożyć. - Zawsze powtarzamy naszym klientom, że my nie uczymy się na bieżąco na projektach, ale wiemy, jak to robić, bo mamy za sobą kilkanaście lat doświadczenia w tej branży - mówi Jerzy Świderek.

SS 20

Kolejne ograniczenie to możliwość przewiezienia danych urządzeń. Pracownicy lubelskiej spółki nauczyli się już dawno temu, co można przewozić i w jakich warunkach, by nie uszkodziły się tryby, wałki czy łożyska. Podczas demontażu fabryki bloczków z suporeksu pod Berlinem (fabryka zasilała w budulec berlińskie budowy lat 90., decyzją inwestorów została przeniesiona na kolejny wielki plac budowy - Moskwę) i przewiezieniu jej do podmoskiewskiego Możajska trzeba było przetransportować 102-tonowe rury o długości 40 metrów. Samochodami przewieziono je do Rostocku, stamtąd statkiem do Petersburga, gdzie załadowano je na wagony kolejowe, którymi wcześniej armia radziecka woziła rakiety SS 20, a które miały podobną średnicę, jak niemieckie rury... Łącznie z Berlina do Moskwy pojechało 150 TIR-ów urządzeń. Równie trudnym zadaniem był demontaż i przetransportowanie silosów na cement z Islandii do Kaliningradu. Amerykański koncern budował na wyspie fabrykę aluminium, a do tego były potrzebne ogromne ilości betonu. Powstały silosy (pojemność 8 tys. ton, wysokość 40 m), do których wtłaczano cement bezpośrednio ze statków. Inwestycja zakończyła się, zapadła decyzja o relokacji. Ekipy przez dwa miesiące demontowały silosy (podczas jednego wejścia na obiekt pracownik nie mógł ze względów atmosferycznych, przebywać dłużej niż godzinę), które załadowano na statki. Duńska firma, która była odpowiedzialna za przewóz, musiała ustawiać silosy w pionie, z obawy przed wgnieceniem ścianek, a to spowodowało wysoki środek ciężkości i zagrożenie zatopienia statku. Rozwiązaniem okazało się częściowe zalanie ładowni i obniżenie zanurzenia. Firma pracuje na wielkich obiektach i relokuje ogromne gabarytowo maszyny - musi zachowywać maksimum ostrożności przy pracy. Nawet największe urządzenia mogą się uszkodzić. Tak było w przypadku relokacji pakowni w niemieckiej cukrowni. Irański inwestor zakupił linię pakującą cukier i zlecił Polakom demontaż instalacji, którą składać miał już sam. Pracownicy z Lublina zrobili dokładną dokumentację, filmy wideo, proces demontażu trwał 2 tygodnie, proces zabezpieczenia i ładowania sprzętu do kontenerów następne dwa. Natomiast Irańczycy chcieli zaoszczędzić czas, wyciągając maszyny z kontenerów traktorem za pomocą stalowej linki. Udało się im w efekcie zezłomować sprzęt warty 2 mln euro...

Nowy rynek - Polska

W Pol-Inoweksie nadchodzą zmiany. 95 proc. obrotów firmy w 2007 r. to praca za granicą, pięć procent to zlecenia polskie, ale też wykonywane za granicą. Teraz to się zmieni. - Przede wszystkim chcemy zdobyć nowy rynek, jakim jest Polska. Dotąd tak naprawdę nas tu nie było. Umacnia się złotówka, rosną koszty pracy, za chwilę zacznie hamować eksport. Sądzę, że niektóre zakłady w kraju będą zamykane, a to oznacza, że ktoś będzie je pewnie kupował, modernizował lub przenosił. I tu zacznie się nasza rola - mówi Bartosz Świderek. Właśnie teraz kończy się relokacja lubelskiej cukrowni do pobliskiego Krasnegostawu. Pierwszą zmianę spółka ma już za sobą, a dotyczyła ona zarządzania zespołem. - W tym roku spróbowaliśmy wprowadzić system rekrutacji wewnętrznej. Do tej pory na stanowiska project managerów szukaliśmy ludzi z zewnątrz, ale ostatnio postanowiliśmy powierzyć te zadania naszemu brygadziście z kilkunastoletnim doświadczeniem. Okazało się, że sprawdza się to doskonale - tłumaczy wiceprezes.

Grzegorz Stech

Na 23 września planowany jest debiut firmy na GPW.

Businessman
Dowiedz się więcej na temat: maszyny | firma | pracownicy | przenoszenie | Niemiec | demontaż | sprzęt | ojciec | firmy | fabryka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »