Wojciech Szeląg: Zanim powiesz komuś "płać!"
Bardzo jestem wdzięczny tym z państwa, którzy zechcieli skomentować mój ostatni felieton - im ostrzej, tym bardziej potwierdzili, że jego napisanie miało sens. Tekst wyrażał nade wszystko myśl, że typowy liberał nie tyle nie chce płacić podatków jako takich, co próbuje uniknąć danin, które uznaje za bezcelowe, i że nie różni się w tym od nikogo z nas. W komentarzu jeden z Czytelników zwymyślał najbogatszych ludzi świata - w domyśle liberałów - że płacą podatki nieproporcjonalnie małe do swoich majątków. Miałoby to czynić moją tezę zupełnie bezpodstawną - paradoksalnie tylko ją wzmacnia.
Niedawno przeczytaliśmy - także w Interii - że 25 najbogatszych Amerykanów płaciło znikome kwoty federalnego podatku dochodowego. Jak podliczył portal ProPublica, ich majątek w latach 2014-2018 wzrósł łącznie o 401 mld dolarów - w tym czasie odprowadzili nieco ponad 13 mld dolarów podatków. Choćby taki Jeff Bezos - zapłacił "skromne" 973 mln dolarów, choć jego majątek wzrósł o 99 miliardów. Zapytacie, o ile więcej powinien był zapłacić - już odpowiadam: otóż ani o centa.
Pora wrócić do ekonomicznego abecadła, a przy okazji dać sobie wreszcie spokój z wizją grubego kapitalisty z cygarem w zębach, który siedzi na workach z pieniędzmi - zdecydowaną większość swojego majątku najbogatsi ludzie świata posiadają w formie akcji, w znaczącej mierze własnych firm. To właśnie zwyżka ich kursów w ostatnich latach bezpośrednio przełożyła się na wzrost bogactwa ich właścicieli (ale także milionów drobnych "ciułaczy"). Przypomnijmy, że podatek dochodowy płacimy - jak sama nazwa wskazuje - od DOCHODU. Tak długo zatem, jak ktoś akcji nie sprzedaje i nie ma dochodu - nie płaci podatku, bo nie ma czego opodatkować. W dodatku kursy akcji są zmienne - dzisiejsze wzrosty jutro mogą zamienić się w spadki. Tym bardziej zatem pisanie, ile ktoś na giełdzie "zarobił" - tak długo jak akcji nie sprzeda - to zupełne mylenie pojęć.
Żeby dobrze zrozumieć ten mechanizm warto przymierzyć go do najbardziej osobistych realiów. W całej Polsce drożeją mieszkania - wyobraźmy sobie, że także w naszej okolicy. Nagle dostajemy więc wezwanie od skarbówki, że z powodu wzrostu wartości mieszkania - czyli naszego wzbogacenia się - musimy zapłacić podatek. Ale przecież go nie sprzedaliśmy, więc skąd wziąć pieniądze? Czy nie takich właśnie sytuacji obawiają się Polacy, gdy w zdecydowanej większości sprzeciwiają się wprowadzeniu podatku katastralnego?
A może ci najbogatsi to chciwcy i sknery, którzy nie płacą podatków, bo po prostu w swej nikczemności nie chcą dzielić się z innymi? Cóż, po prostu przeczą temu fakty. Wspominany tu już Bezos poza niemal miliardem podatku dochodowego przeznaczył dwa miliardy dolarów na wsparcie bezdomnych rodzin i stypendia dla młodzieży, Marc Zuckerberg przekazał ponad miliard dolarów na edukację i badania medyczne, współzałożyciel Google’a Sergey Brin finansuje badania nad chorobą Parkinsona (ponad 2 mld USD), a Michael Dell tyle samo przeznacza na wsparcie dzieci żyjących w ubóstwie... - przykładów są setki, a wartość funduszy idzie w dziesiątki miliardów dolarów. Pytanie, dlaczego najbogatsi tworzą własne fundacje zamiast po prostu wpłacać dodatkowe pieniądze do budżetu? Zapewne chcą zostawić po sobie coś więcej niż biznes - stąd fundacje zwykle noszą ich nazwiska - ale może przede wszystkim chcą mieć pewność, że pieniądze zostaną wykorzystane jak najlepiej i zgodnie z ich intencjami. Czy to takie zaskakujące, gdy sami widzimy, jak potrafią działać instytucje i politycy wokół nas?
Domyślam się, że nic tak nie poprawia humoru Czytelnika, jak zwymyślanie kilku liberałów przy porannej kawie, a wiara we własną przewagę moralną nad majętnymi kanaliami potrafi zapewnić mu dobry nastrój na cały dzień. Proponuję jednak gdzieś w jego trakcie popracować nad argumentami - trzeba mieć naprawdę mocne, by powiedzieć komuś "płać!". Nawet, jeśli nie nazywa się Jeff Bezos.
Wojciech Szeląg, Interia.pl
Autor felietonu wyraża własne opinie