Wolne ceny prądu? Nie tak łatwo

​Propozycja Polskiej Grupy Energetycznej (PGE), aby mogła samodzielnie wyznaczać ceny prądu dla gospodarstw domowych, ponownie otwiera debatę nad uwolnieniem cen detalicznych. Nie jest to jednak łatwe przy konieczności ochrony najuboższych odbiorców, spadku konkurencyjności wśród dostawców oraz tendencjach konsolidacyjnych w energetyce.

Końcówka roku to zawsze gorący czas w energetyce, ponieważ koncerny energetyczne składają wnioski taryfowe do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE), proponując nowe stawki w tzw. taryfie G. To regulowane urzędowo ceny na potrzeby nie tylko gospodarstw domowych, ale również garaży, altanek na działkach, wind czy oświetlenia klatek. W sumie to wielomilionowa rzesza odbiorców, których wysokość rachunków zależy właśnie od decyzji URE.

W przeciwieństwie do klientów z taryfy G, przedsiębiorcy zależą od cen na konkurencyjnym rynku hurtowym, i to oni są najpoważniejszymi odbiorcami, bo gospodarstwa domowe odpowiadają za konsumpcję z grubsza jedynie czwartej części wolumenu prądu. Analizując wnioski, prezes URE bada na ile proponowane przez dostawców ceny są uzasadnione, na ile nie, i wydaje zgodę lub nie, albo rozmawia i czeka na poprawione wnioski. Dotychczas zgoda URE na zmiany taryfy G była traktowana jako instrument ochrony konsumentów przed nadmiernymi podwyżkami, aby utemperować apetyt dostawców i nie uderzać nadmiernie w rachunki.  

Reklama

W tym roku mamy sytuację bardzo interesującą, ponieważ czołowy producent energii w Polsce - PGE - zaproponowała odejście od dotychczasowego modelu ustalania cen dla klientów indywidualnych, a realizacja tego postulatu faktycznie byłaby krokiem w kierunku powszechnego uwolnienia cen prądu.

To temat, który przycichł w ostatnich latach za sprawą panicznych działań rządu, mających na celu zamrożenie cen prądu na skutek wzrostu cen uprawnień do emisji CO2. W praktyce, proponowane obecnie uwolnienie cen sprowadzałoby się do tego, że zniknąłby gorset taryfy G i wszyscy dostawcy mieliby wolną rękę w kształtowaniu cen. Odbiorca detaliczny mógłby na własną rękę szukać na rynku jak najkorzystniejszej oferty na znacznie większą skalę niż obecnie (od wielu lat mamy swobodny wybór dostawcy, ale właśnie urzędowe taryfy dla największych graczy powodują małą elastyczność cenową i słabą konkurencyjność ofert).

Warto dodać, że w Unii Europejskiej nie ma jednolitej polityki w tym zakresie: część państw reguluje ceny, a część nie. I nie zawsze uwolnienie cen jest korzystne, a także zrozumiałe dla konsumentów, tak jak kilka lat temu w Wielkiej Brytanii (gdy jeszcze była w UE), gdzie zostali zaszokowani skokową podwyżką cen z uwagi na doliczenie sobie przez dostawców kosztów zielonej energii. Jednak Unii Europejskiej zależy na deregulacji cen energii (dyrektywa czeka na implementację w Polsce), bo dzięki temu gospodarka może stać się bardziej konkurencyjna, a konsumenci będą mieć większy wybór.

U nas, w hipotetycznej sytuacji uwolnienia cen prądu, gdyby nasz dostawca wyśrubował ceny, to pozostanie nam zmiana na tańszego lub złożenie skargi do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Dodatkowo UOKiK musiałby chronić konsumentów przed np. zmowami cenowymi, na znaczne większą skalę niż dotychczas, bo taryfa G usztywnia ceny. Skoro propozycja uwolnienia cen w Polsce została właśnie poddana pod dyskusję, to warto przyjrzeć się dwóm kluczowym kwestiom: ochronie najuboższych odbiorców oraz obrazowi konkurencyjności całego naszego rynku energii.

PGE proponuje wprowadzenie taryf socjalnych, co należy rozumieć jako spełnienie ważnego warunku uwolnienia cen: ochrony najuboższych odbiorców, często żyjących poniżej progu ubóstwa. Na świecie można znaleźć takie wzory, które neutralizują tzw. ubóstwo energetyczne. Podczas wizyty we francuskim państwowym koncernie energetycznym EdF, jeszcze pod koniec lat 90., miałem okazję z czymś takim się zetknąć. Trzymałem w dłoni niewielkie urządzenie, które montowane do licznika umożliwiało odbiór energii po znacznie niższej cenie niż obowiązywała. Wsparcie dla odbiorców zagrożonych ubóstwem energetycznym można organizować na wiele sposobów. Pomocnym elementem infrastruktury mogą okazać się inteligentne liczniki, których w Polsce przybywa. W uproszczeniu, pozwalają one na zdalny odczyt prądu, a także komunikują się z dostawcą.

O ile techniczne sposoby na wprowadzenie taryf socjalnych na pewno się znajdą, to znacznie poważniejszym problemem pozostaje uznanie polskiego rynku energii za w pełni konkurencyjny, aby można go uwolnić. Niestety, ostatnie wydarzenia i trendy na naszym rynku raczej zmniejszają jego konkurencyjność, niż zwiększają. Po pierwsze, upadło część niezależnych dostawców prądu na skutek skoku giełdowych cen energii, gdy poszybowały w górę ceny uprawnień do emisji CO2 w 2018 roku. Po drugie, dużo mówi się o dalszej konsolidacji wśród największych producentów i dystrybutorów.

PKN Orlen przejmuje Energę, a z pozostałej "wielkiej trójki" graczy (PGE, Tauron, Enea) może kiedyś  pozostać "dwójka", jeśli resort aktywów będzie nadal popierać politykę tworzenia wielkich firm, nazywanych czempionami, poprzez konsolidację posiadanych aktywów. Wreszcie po trzecie, w kraju od 2015 roku mamy trend wręcz przeciwny jeśli chodzi o liberalizację - rosnący etatyzm. A przecież pozostawienie państwowemu urzędowi, jakim jest URE, prawa do zatwierdzania taryfy G wpisuje się w tendencje etatystyczne, a nie liberalizacji usług. Tym bardziej, że do powszechnego uwolnienia cen prądu najlepsza byłaby droga ustawowa. Dlatego pomysł, choć ważny w debacie publicznej, może na razie pozostać jedynie wywołującym duże emocje pomysłem.

Jest jednak jedno "ale". Proces liberalizacji cen energii następuje tylnymi drzwiami. Już ok. 40 proc. odbiorców w gospodarstwach domowych korzysta z taryf innych dostawców (kalkulują rachunki, łącząc np. z innymi usługami), a nie regulowanej taryfy G. Jednak można założyć, jak w przypadku innych regulowanych obszarów, że właśnie taryfa G pozostaje benchmarkiem dla cen i dlatego jej utrzymywanie znacząco wpływa na rynek.

A ma to duże znaczenie, bo pod względem cen hurtowych prądu dla przedsiębiorców jesteśmy niechlubnym liderem w Unii Europejskiej. Jednak jeśli chodzi o ceny dla gospodarstw domowych, to lokujemy się w dolnej części stawki. Ceny hurtowe są rynkowe, bo w pełni odzwierciedlają np. opłaty za emisje CO2, a więc przedsiębiorcy płacą za polityczne przywiązanie energetyki do węgla.

Natomiast źródeł niskich cen detalicznych można upatrywać właśnie w uregulowaniu w taryfie G dla nadal większości odbiorców w gospodarstwach domowych. Utrzymywanie takiej znaczącej różnicy między cenami hurtowymi a detalicznymi sprawiłoby, że skutkiem uwolnienia cen prądu byłby wzrost kosztów dla detalistów, bo ceny hurtowe i tak pozostałyby na poziomie rynkowym.

Tomasz Prusek

publicysta ekonomiczny

prezes Fundacji Przyjazny Kraj 

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: URE | ceny energii | ceny energii elektrycznej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »