Wszyscy czekają na szczyt G7
W obliczu stanowiska USA pozostałe kraje G7 muszą zrobić co w ich mocy, by podczas szczytu przywódców grupy w tym tygodniu w Kanadzie ocalić współpracę wielostronną - pisze w czwartek "Financial Times" i zastanawia się, kto może przejąć przywództwo po USA.
"Zaledwie dekadę czy dwie temu globalne zarządzanie gospodarcze było stosunkowo proste. USA mówiły grupie krajów o najbardziej rozwiniętych gospodarkach, co mają myśleć, G7 mówiła Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i innym (...) instytucjom, co mają robić i na tym był koniec" - pisze brytyjska gazeta, przypominając, że potem G7 została częściowo zastąpiona przez G20, a grupa ta "dokonała znaczących postępów w dziedzinie regulacji finansowych".
"Ale tak było przed dojściem do władzy (prezydenta USA) Donalda Trumpa z jego głęboką awersją do multilateralizmu" - zauważa "FT" w artykule redakcyjnym.
"Bez głównej podpory stan międzynarodowej współpracy jest obecnie prawdopodobnie najgorszy od załamania się w latach 70. XX wieku systemu walutowego z Bretton Woods". "Nie wydaje się, by pojawił się jakikolwiek nowy hegemon, który mógłby wypełnić lukę pozostawioną przez USA. Nie jest nawet pewne, czy po odejściu Trumpa z Białego Domu powróci wola Ameryki do sprawowania przywództwa w globalnym handlu i systemie finansowym" - uważa dziennik.
"Co zrobią inne duże gospodarki? - zastanawia się "FT". - Żadna nie jest tak duża, wewnętrznie spójna, ani nawet zaangażowana na rzecz podejścia multilateralnego, by przejąć (przywództwo) po Stanach Zjednoczonych".
Dziennik zauważa jednak, że choć "najbardziej prawdopodobnym (kandydatem) jest UE, (...) zbyt często jest ona podkopywana przez partykularne interesy państw członkowskich, np. Niemiec" - czytamy.
I choć "łatwiej problem zdiagnozować niż go rozwiązać", "jest przynajmniej kilka kroków, które mogą podjąć (w obecnej sytuacji) inne (poza USA) rozwinięte gospodarki" - pisze "FT".
Jako jeden z nich dziennik wymienia "utrzymanie obowiązującej struktury dialogu i kształtowania polityki tak długo, jak to możliwe". "Choć na (zaplanowanym na piątek i sobotę) szczycie G7 pewnie nie będzie nic więcej oprócz krytykowania Trumpa, (...) to spotkanie może przynajmniej udowodnić, że system do końca się nie rozpadł" - czytamy.
"Kolejna możliwość - koniecznie poza forum G7 - to usiłowanie skoordynowania odpowiedzi na agresywną taktykę handlową Trumpa i zbudowanie współpracy, która ominęłaby USA" - proponuje gazeta.
Dziennik przypomina w tym kontekście, że "Japonia, która tradycyjnie przyjmuje stosunkowo pasywną rolę w dyplomacji dotyczącej międzynarodowego handlu, niespodziewanie przejęła inicjatywę we wskrzeszaniu Partnerstwa Transpacyficznego, po tym jak Trump wycofał z niego USA".
Według "FT", "wspólna taktyka będzie pożyteczna, nawet jeśli będzie stosowana na różnych polach walki". Tu dziennik podkreśla, że Meksyk i Kanada w "godny pochwały sposób stawiają czoła" USA w kwestii renegocjacji porozumienia o wolnym handlu NAFTA, a UE zdecydowała się na nałożenie na Stany Zjednoczone ceł odwetowych, "zamiast starać się udobruchać Trumpa". "Nawet Chiny, choć rzadko można na nich polegać w wielostronnych inicjatywach, bez ogródek poinformowały Biały Dom, że złożona przez Pekin oferta otwarcia chińskiej gospodarki może być wycofana, jeśli USA spełnią swoje groźby o nałożeniu ceł" - czytamy.
"Żadne z tych posunięć nie zastąpi w pełni G7 z poprzednich dekad ani G20 z ostatnich lat. Ale wielkie światowe gospodarki mogą robić więcej niż tylko pogrążać się w rozpaczy. Prezydentura Trumpa nie będzie trwała wiecznie, a one muszą zająć dobrą pozycję i ją wykorzystać, gdy era agresywnego nacjonalizmu gospodarczego nareszcie się skończy" - konkluduje "Financial Times".
Chiny nie chcą eskalacji konfliktu handlowego z USA, a negocjacje przyniosły konkretne postępy - powiedział w czwartek rzecznik chińskiego ministerstwa handlu Gao Feng. Niedawno w Pekinie gościła delegacja z ministrem handlu USA Wilburem Rossem na czele.
Strona chińska wyrażała skłonność do zwiększenia importu amerykańskich towarów, aby zredukować swoją nadwyżkę w dwustronnej wymianie handlowej. W 2017 roku deficyt USA w handlu z Chinami wyniósł 375 mld USD.
Agencja Reutera podała, powołując się na źródła w Waszyngtonie, że Chińczycy zaproponowali Amerykanom zwiększenie importu towarów rolnych i paliw o 70 mld USD rocznie. Prezydent USA Donald Trump miał omawiać tę ofertę z doradcami handlowymi, choć pozostaje niejasne, czy taka umowa wystarczyłaby, aby uniknąć wojny celnej.
Na konferencji prasowej w Pekinie rzecznik Gao przyznał, że podczas niedzielnego spotkania delegacji Rossa z chińskim wicepremierem Liu He poruszano temat importu towarów rolnych i paliw, ale nie potwierdził, jakoby Chiny złożyły ofertę na 70 mld USD. Rozmowy przyniosły konkretne postępy - zapewnił. "Były dyskusje dotyczące konkretnych obszarów współpracy, w tym dogłębne rozmowy na temat rolnictwa i energii. Chiny są skłonne zwiększyć import z USA" - oświadczył Gao.
Trump zarzuca Chinom nieuczciwe praktyki handlowe, w tym kradzież własności intelektualnej od działających w tym kraju zagranicznych firm. Aby ukarać Pekin, grozi wprowadzeniem ceł na chiński eksport do USA wyceniany na 50 mld USD rocznie oraz ograniczeń w chińskich inwestycjach w USA i w sprzedaży Chinom amerykańskiej technologii.
Zgodnie z zapowiedziami Białego Domu w połowie czerwca ma zostać ogłoszona lista towarów do oclenia, a do końca miesiąca szczegóły dotyczące restrykcji inwestycyjnych.
Chińskie władze zapewniają, że nie zależy im na wybuchu wojny celnej, ale jeśli do niej dojdzie, będą stanowczo bronić swoich interesów. Na groźby celne Trumpa odpowiadają obietnicą proporcjonalnego odwetu.